Pamiętacie jeszcze ten szok, który pojawił się w opinii publicznej, gdy ogłoszono, że następcą Adama Nawałki w kadrze zostanie Jerzy Brzęczek? Kopary opadły do samej ziemi, bo tyle przecież mówiło się o zagranicznych kandydatach… Mieliśmy co do tego szkoleniowca sporo wątpliwości. Bo niesprawdzony, bo z małym doświadczeniem na wysokim poziomie, bo nawet nie zdążył ugruntować dobrej pozycji na rynku trenerskim, a tu nagle przejął kadrę. Sporo było pytań co do jego osoby, ale po pierwszym zgrupowaniu i dwóch meczach możemy już co nieco o nim powiedzieć. Oto kilka spostrzeżeń na temat tego, czego dowiedzieliśmy się o Brzęczku w ostatnich tygodniach.
Nie przekombinuje z taktyką
Ponoć Adam Nawałka po przegranym meczu z Danią (0:4) pieklił się, iż jego drużyna została bardzo łatwo rozczytana i z tego tytułu potrzebuje nowej formuły. Na kilka miesięcy przed mundialem zmienił więc ustawienie, zaczął dłubać w taktyce tak głęboko, że sami piłkarze w końcu nie wiedzieli o co mu chodzi. A potwierdzał to Maciej Rybus i jego lapsus językowy. Następcą Nawałki został Brzęczek i od razu odszedł od tych wszystkich udziwnionych koncepcji, do których nie mamy wykonawców pod względem charakterystyki, a tym bardziej jakości. Zapowiedział, że zamierza korzystać z wariantów 4-2-3-1 oraz 4-4-2, czyli dobrze sprawdzonych schematów, jakie dawały nam najlepsze wyniki od lat. Pierwszy z wariantów wykorzystał przeciwko Włochom i od razu było widać, iż w tym ustawieniu większość kadrowiczów czuje się zdecydowanie bardziej komfortowo. Też uważamy, że tu nie potrzeba tu rewolucji, tylko działania w sferze znanych już biało-czerwonym modeli, które należy usprawnić, by wydobyć z poszczególnych zawodników to, co mają najlepsze w swym arsenale.
Pracuje nad poprawieniem atmosfery
To kolejne dziedzictwo po kadencji Nawałki, gdy na sam jej koniec reprezentacja Polski podzieliła się na mocno antagonistyczne wobec siebie grupki. W drużynie były jednostki, a nie jedność. Dla Brzęczka to ważny aspekt, dlatego jedną z pierwszych decyzji nowego selekcjonera była szczera rozmowa z podopiecznymi. Udało im się wypracować porozumienie i zmienić reguły funkcjonowania zespołu poza boiskiem. Jedzenie przy wspólnym stole to banał, ważniejsze są raczej kwestie komunikacyjne. Brzęczek ma być znacznie konkretniejszy w swych relacjach z piłkarzami, bo enigmatyczność Nawałki zbyt często budziła w nich niepokój. Biało-czerwoni dostali też więcej luzu podczas zgrupowania, na przykład mogą spotykać się z bliskimi. Po meczu z Włochami zaliczyli wspólne wyjście, które również miało pomóc scementować relacje. Zobaczymy, czy takie podejście sprawdzi się na dłuższą metę, ale skoro bardziej rygorystyczne zasady męczyły zamiast pomagać, to chyba warto go spróbować.
Konkretny dla dziennikarzy i kibiców
Ostatnio za tę kwestię chwalił go Michał Zaranek w swoim felietonie w Przeglądzie Sportowym, choć wspominał on raczej czasy, kiedy Brzęczek jeszcze samemu hasał po boisku. Po pierwszych wypowiedziach widać jednak, iż nie będziemy mieli do czynienia z gościem, który ponad wszystko kocha owijać w bawełnę. Wręcz przeciwnie, po spotkaniu z Włochami nie omieszkał publicznie zdiagnozować problemy zespołu, czy też z nazwiska wymieniać tych zawodników, którzy albo w danym momencie zawiedli, albo też spisali się świetnie. Zauważcie – co innego krytyka, a co innego wspominanie o faktach, bez pudrowanej gadki, z której nic nie wynika. Dlatego nam się to podoba, bo dzięki temu unikniemy wielu domysłów i spekulacji, a kibice będą bardziej świadomi obecnej sytuacji w drużynie.
Stawia na „swoich” zawodników i chce ich budować
Niestety nie mamy takiego komfortu jak chociażby Luis Enrique, który na liście potencjalnych reprezentantów ma 70 nazwisk. Oczywiście Lucho hiperbolizował, jednak i tak są to sytuacje, jakich nie da się porównywać. Pod względem personaliów czasem trzeba więc pokombinować, by danego zawodnika odkryć dla drużyny narodowej. Zrobił tak Nawałka z Mączyńskim oraz Pazdanem. Pierwszy był zadaniowcem nie tylko z nazwy, lecz prawdziwego zdarzenia i choć wielu go krytykowało, ostatecznie wyszło, że selekcjoner miał rację stawiając na niego. Pazdan zaś przez długi czas był niekwestionowaną postacią w wyjściowej jedenastce. Brzęczek też musi szukać swoich żołnierzy i kto wie czy takowymi nie zostaną na przykład Arkadiusz Reca, Mateusz Klich, albo może któryś z powołanych ekstraklasowiczów. To stawianie na swoich, dobrze znanych ludzi może jednak mieć też gorsze oblicze. I niestety jest to oblicze Kuby Błaszczykowskiego. Nie kwestionujemy jego legendarności, aczkolwiek jego obecna forma sportowa woła o pomstę do nieba. O tym zresztą pisaliśmy wczoraj: „Braki w szybkości, przebojowości, dokładności. Wyszła kompletna niezdolność do wygrywania pojedynków w ofensywie. Znowu – nie trzeba wielkiego znawstwa zawiłości taktycznych futbolu, by zauważyć, że mowa tu o atrybutach absolutnie kluczowych na pozycji skrzydłowego czy też bocznego pomocnika. Błaszczykowski po prostu zatracił swoje ofensywne atuty. Trudno powiedzieć, czy na amen. Być może brak mu po prostu ogrania, brak mu rytmu meczowego, który wypracowuje się w klubie. I – najzwyczajniej w świecie – brak mu dobrej formy.” Pytanie, czy to nie jest ten moment, w którym powinniśmy grzecznie podziękować Kubie za wiele lat poświęceń dla barw narodowych zamiast teraz ciągnąć go za uszy na bazie dawnych zasług? Zwłaszcza, że przez jego powołanie widać było brak konsekwencji w powołaniach. Mieli grać bowiem ci, co regularnie występują w klubach, a do takich zawodników Błaszczykowski się nie zalicza. Na zgrupowaniu się jednak pojawił, więc dlaczego zabrakło Grosickiego? Na tym polu Brzęczek powinien być bardziej transparentny.
Trendy światowe nie powinny mu uciec
A przynajmniej tak się wydaje na pierwszy rzut oka. Selekcjoner powinien dostosowywać taktykę do możliwości zawodników, a nie odwrotnie. A skoro tak, to ważną częścią strategii reprezentacji Polski winny być stałe fragmenty – jak to mawiał klasyk – zarówno w ofenzywie jak i defenzywie. Zwróćmy uwagę na to jak dziś wygląda futbol reprezentacyjny. Jeśli uważnie śledziliście mundial, to wiecie, iż właśnie zagrania ze stojącej piłki robiły największa różnicę. 15 z 32 ekip strzeliło przynajmniej połowię wszystkich swoich goli po stałych fragmentach, ogólnie tego typu trafienia stanowiły 42% wszystkich jakie padły podczas rosyjskiego turnieju. W spotkaniach z Włochami oraz Irlandią dało się dostrzec, że na tym polu biało-czerwoni nie chcą pozostawać w tyle. – Wchodzenie stoperów na przebitki przy wrzutach z autu (Milik miał po jednym setkę), dwóch piłkarzy w narożniku przy wykonywaniu kornerów, jakieś tajemnicze oznaczanie wariantów rozegrania (Błaszczykowski pokazujący „wąsa” z dłoni) – wymieniał wczoraj Jakub Olkiewicz w swoim felietonie. To dobrze, iż reprezentacja Polski również ma podążać za trendem, ponieważ dzięki szczelnej defensywie i tego typu sztuczkom zwiększy swoje szanse w każdym meczu. Nie jesteśmy przecież żadną potęgą w stylu Hiszpanii czy Brazylii, aby takie aspekty traktować po macoszemu. No i raczej nie będziemy.
Fot. FotoPyK