Nie przesadzajmy z wyciąganiem daleko idących wniosków; 1:1 z Włochami na wyjeździe to niewystarczający argument, żeby UEFA odwołała EURO stwierdzając, że Polacy są dla wszystkim za mocni, a medale powinni dostać już dziś, w dodatku wszystkie, nawet czekoladowe.
Ale sukcesik jest. Zarówno Brzęczka jak i Ligi Narodów. Bo znowu czekam na kolejne mecze biało-czerwonych. Czekam jak w licealnych czasach czekało się na piątek.
Za miesiąc dwa mecze na Stadionie Śląskim – Portugalia i Włochy. Stawką nie tylko awans do turnieju finałowego, stawką też jego organizacja. Nie śmierdzi mi to pucharem pasztetowej, nie śmierdzi niepotrzebnym tworem, Intertoto dla ubogich. Gramy z mocnymi drużynami, gramy o to, by pozostać w gronie najlepszych, gramy o korzyści dziś i jutro.
Alternatywa?
Więcej żenujących produktów meczopodobnych jak z Irlandią.
Kto za tym tęskni?
To jak tęsknić za byciem uwięzionym w przerębli.
Jeśli nawet najwięksi krytycy Ligi Narodów zrobili co mogli, by nie dostrzec przyjemnego dreszczyku ze Squadra Azzurra, gdzie jasno widać było po boisku, że to nie towarzyskie granie, tak za chwilę zebrali dożynkową atmosferą Irlandii w łeb. Przecież ten mecz miał tyle sportu w sporcie, co zawody strażaków.
We współczesnym futbolu jest tak wiele ciekawych starć o coś, że transmisje towarzyskich meczów reprezentacji zdają się reliktem przeszłości. Trudno się nimi poważnie przejmować i widzę, że nie tylko mnie, bo stadion we Wrocławiu wypełnił się zaledwie w połowie.
Rozumiem, że selekcjonerom są potrzebne. Mają walor szkoleniowy. Da się przetestować to i owo. Ale równie dobrze o 20:45 można puścić wewnętrzną gierkę kadrowiczów 11 na 11, tyle samo w tym wagi. A może nawet włączyłbym chętniej, bo dałoby się przyjrzeć wszystkim kadrowiczom, a to jedyny atut takich meczów.
Tymczasem Liga Narodów sprawiła, że nawet starcia Kosowa, Azerbejdżanu, Luksemburga czy innej Wioski Smerfów śledzę z uwagą. Ba! Z entuzjazmem. A przecież dopiero za chwilę zacznie się na całego walka o utrzymania i awanse i wszystko zwieńczy turniej finałowy.
Czy to zawody, które dorastają Euro lub mundialowi choćby do pięt? Nie. Ale nie z nimi rywalizowały. Rywalizowały ze sparingami i tę rywalizację wygrały jak Hiszpania z Chorwacją – 6:0. Nie odesłały ich na zieloną trawkę, ale przynajmniej ograniczyły ich liczbę. Kupuję z przekonaniem, z jakim kupowałbym hotel w Wiedniu w Eurobiznesie.
Co mi się podobało w reprezentacji Polski to stabilność naszej defensywy z Włochami. Ja wiem, że nie mieli ani Vieriego, ani Tottiego, ani Del Piero, a powoływanie Balotellego – za chwilę stuknie mu trzydziestka – to w zasadzie dowód desperacji albo zbytniego przywiązania Manciniego do już niezbyt SuperMario. Niemniej wciąż w Squadra Azzurra nie grają zawodnicy Legionovii i FK Kukesi, tylko czołowi piłkarze Serie A. I my nie daliśmy im stworzyć żadnej sytuacji. Oddali jeden celny strzał przez cały mecz, a był to strzał zza szesnastki. W powietrzu totalna dominacja. Gra kombinacyjna rozbijana w środku, często wysoko. Karny zaś został sprokurowany indywidualnym błędem, zachowaniem niepotrzebnym, nierozsądnym, ale szyki były zwarte.
Za Nawałki widzieliśmy różne oblicza biało-czerwonych. Najbardziej przylgnęła do naszej kadry łatka zespołu, który w tyłach jest zespołem śpiewu i tańca. Fachowcy od 3:2, nie od 1:0. Lewandowski, weź zrób coś, i jakoś to będzie. To się sprawdziło w eliminacjach Euro i mundialu. Prawdą jest, że grając ze słabszymi drużynami trzeba zaatakować, dominować, a nie heroicznie bronić się w Astanie. Niemniej takie mecze to poranna kanapka z serem i keczupem, w dodatku łagodnym, a dzisiejsza reprezentacja Polski musi mieć przede wszystkim plan na wielkich, czyli na obiad przygotowywany teściom.
A taki plan nie ma szans bez stabilności w defensywie. Przesadą jest twierdzić, że taka będzie kadra Brzęczka. Szaleństwem jest uważać, że przez te kilka dni zbudował godny Pink Floydów mur. Ale jest obiecujący kierunek. Nie spodziewałem się, że już na tym etapie go zobaczę.
Bardzo obiecującym moim zdaniem trójkątem w środku pola jest Klich-Krychowiak-Zieliński. Pamiętacie kadrę Engela, która jechała do Azji wytrzeć rywalami podłogę i zdobyć Puchar Świata? Tam na rozgrywającego kreowany był Świerczewski, ewentualnie Kałużny przez zgrywanie górnych piłek. Obaj byli fajnymi piłkarzami, z dużą liczbą atutów, ale żaden z nich nie potrafił tak grać do przodu, jak nasi dzisiejsi defensywni pomocnicy. A przecież wtedy robiło się ze Świra i Taty potencjalnych playmakerów! Dziś zabezpieczający tyły Krycha i Clichy po odbiorze wiedzą co z piłką zrobić. To wielki atut. Nowoczesny środek linii pomocy opiera się na wszechstronnych zawodnikach i takich właśnie mamy.
Nie ukrywam, jestem też w tzw. “Team Fabian”, jak trzeba chętnie zgłoszę się na prezesa. Dla mnie Łukasz Fabiański zapracował w kadrze na pozycję niepodważalną. Wiem, że nie rywalizuje z Grzegorzem Tomalą i Jarosławem Krupskim, ale ja bym dał mu grać w kadrze wszystko. Niech czuje zaufanie, którego wobec niego wielokrotnie brakowało z kompletnie niezrozumiałych przyczyn. Niech wie, że wspólnie z Glikiem ma rządzić. Niektóre ogniwa w defensywie będą się zmieniać, ale aby formacja mimo tego działała, musi mieć punkty niezmienne, na których zawsze, bez względu na okoliczności, będzie mogła się opierać. Zaufania do Szczęsnego osobiście nie mam, a Irlandia tylko przypomniała demony. Mam wrażenie, że Szczęsnemu w reprezentacji włącza się bohater. Chce aż za dużo. Podpala go ambicja. Tymczasem bramkarz ma przede wszystkim bronić. Fabian broni.
Kadra Brzęczka wciąż jest placem budowy. Dobrze wypadła w rywalizacji z innym placem budowy, więc tego nie przeceniajmy. Ale też nie deprecjonujmy – ten wynik to najlepsze, co w polskiej piłce zdarzyło się od wielu miesięcy. Człowiek przyzwyczaił się do klęsk, czuł się jak przeciętny Egipcjanin w biblijnym czasie zsyłania plag. Dostaliśmy dziewięćdziesiąt minut ulgi, dziewięćdziesiąt minut bez wstydu, dziewięćdziesiąt minut, które przypomniało, że futbol polski może też cieszyć, a nie być wyłącznie dogodnym materiałem do szyderek.
Leszek Milewski