Nowe twarze w kadrze. Jerzy Brzęczek postanowił pójść w ślady swojego poprzednika i na starcie kadencji, podobnie jak przed laty Adam Nawałka, wyczarować kilku reprezentantów z kapelusza. Najsłynniejsze wymysły byłego selekcjonera to oczywiście jego starzy znajomi z Górnika Zabrze – Rafał Kosznik i Krzysztof Mączyński. Pierwszy podawany jako przykład kompletnie chybionego powołania, drugi – wręcz przeciwnie. Który z faworytów Brzęczka podzieli losy tego pierwszego i zniknie z narodowej drużyny tak szybko jak się w niej pojawił, a kto zadomowi się w kadrze na dłużej?
Oczywiście z tym Mączyńskim też wychodzi trochę słabość ludzkiego umysłu, który ma tendencję do zapamiętywania wyłącznie przyjemnych wspomnień. Te brzydkie – z uporem maniaka – wypycha ze świadomości. Trochę jak ze wspominaniem czasów licealnych – niekiedy aż chciałoby się wrócić do tych pięknych chwil, piwek z kumplami, wagarów i pierwszych miłości. Codzienne męczarnie na przeraźliwie nudnych lekcjach, awantury o fatalne stopnie? Ach, mniejsza z tym. Nawet na najbardziej perfidnych nauczycieli z perspektywy czasu patrzymy z pobłażliwą sympatią.
Tak samo jest z Mączyńskim. Zostanie on zapamiętany jako wartościowy element układanki w środku pola, łącznik między defensywą a atakiem, którego dotkliwie zabrakło podczas mundialu. I faktycznie Krzysztof takim zawodnikiem się stał, ale wcześniej rozegrał w biało-czerwonym trykocie kilka meczów cokolwiek beznadziejnych. Nawałka zbierał brutalne cięgi za promowanie swojego ulubieńca wbrew racjonalnym argumentom.
Ostatecznie wyszło na to, że opłacało się na rozwój Mączyńskiego czekać, zamiast poszukać innych opcji w środkowej strefie. Pytanie, czy Brzęczek będzie tak samo odporny na krytykę i ewentualne porażki. Nie każdy trener potrafi się odciąć od wszelkich sugestii z konsekwencją Nawałki, czego dowiodła choćby kadencja zagubionego we własnych rozterkach Waldemara Fornalika. Tymczasem – tutaj już teraz trzeba grać i punktować. Liga Narodów to nie są najbardziej prestiżowe rozgrywki w dziejach europejskiego futbolu, ale nie jest to również funta kłaków niewarta rywalizacja o złote kalesony.
Oczywiście można i należy wyciągać wnioski z nieudanych spotkań, ale drużynę budują przede wszystkim zwycięstwa. Jak powiedział jeden z najwybitniejszych amerykańskich koszykarzy w dziejach, Larry Bird: – Żadna porażka mnie tak naprawdę niczego nie nauczyła.
Jeżeli chodzi o stuprocentowych debiutantów na zgrupowaniu, chyba na najlepszej drodze żeby zakotwiczyć w reprezentacji na dłużej są Arkadiusz Reca i Krzysztof Piątek. Choć ich drogi w Serie A toczą się w tej chwili zupełnie inaczej. Piątek trafił do Włoch i z miejsca podbił tamtejszą ligę, imponując skutecznością. Świat calcio oszalał na jego punkcie. Z kolei Reca nie radzi sobie na razie ze słynną „aklimatyzacją”, ma kłopoty z porozumiewaniem się w obcym języku. Zbiera bury od trenera i w kolejce do pierwszego składu znajduje się mniej więcej na trzecim miejscu.
Na domiar wszystkiego, jego Atalanta częściej gra wahadłami niż bocznymi defensorami, a Brzęczek się raczej na taki wariant taktyczny nie zdecyduje.
Niemniej, atutem Recy jest brak konkurencji na lewej obronie. Kłopoty z obsadą tej pozycji są już w Polsce tradycyjne prawie jak pieprzony karp i kutia, więc były zawodnik Wisły Płock drogę do pierwszego składu kadry będzie miał chyba nawet krótszą niż w Bergamo. Tym bardziej, gdy selekcjonerem jest fan jego talentu. Wobec kontuzji Rybusa, Reca wydaje się być pewniakiem do galowej jedenastki na dzisiejszy mecz. I trzeba powiedzieć, że występ od pierwszych minut przeciwko Włochom byłby dla niego gigantyczną szansą, żeby nabrać pewności siebie i naładować się pozytywnymi wibracjami w kontekście klubowej rywalizacji o skład.
Oczywiście o ile będzie to występ udany, a nie spartaczony. Czego wykluczyć niepodobna, bo o Recy wciąż wiemy tylko tyle, że zagrał jeden fajny, solidny sezon na poziomie ekstraklasy. Nie brzmi to jak przepustka do świetnej gry na najwyższym szczeblu, nawet jeżeli Włosi wysupłali za jego talent cztery duże bańki.
Nad Piątkiem nie ma sensu się rozwodzić – dopóki chłop będzie w takiej formie, powołania należą mu się jak psu buda. W tej chwili wciąż pozostaje raczej napastnikiem numer trzy w kadrze, ale kto wie, czy Arkadiusz Milik nie spadnie w hierarchii nowego selekcjonera? Problem Piątka jest oczywiście taki, że to typowy łowca bramek. Król szesnastki. Milik ma mimo wszystko trochę więcej atutów grając u boku Lewandowskiego. Ale napastnik Genoi daje wszelkie argumenty, żeby traktować go znacznie poważniej niż Nawałka traktował Teodorczyka czy Wilczka.
Zresztą tak naprawdę trudno zgadnąć, jak dokładnie trener wyobraża sobie skomponowanie linii ataku. Zaprosił na zgrupowanie tylko trzech napastników, więc opcji do wyboru pozostawił sobie nad wyraz niewiele.
W środku pola widnieje kolejny z ulubieńców Brzęczka – Damian Szymański z Wisły Płock. Nie wróżymy mu na razie ani drogi Mączyńskiego, ani tym bardziej Kosznika. Zdaje się, że chłopak ma papiery na duże granie i wkrótce wyfrunie z Płocka. Nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby już teraz zapoznawał się z atmosferą kadry i grą na najwyższym szczeblu. Jednak środek pola to nie jest aktualnie największy kłopot biało-czerwonych. Nabiera wigoru Krychowiak, kapitalnie w sezon wszedł Linetty, odrodził się Klich, niekwestionowana jest pozycja Zielińskiego. Jest komu grać i żółtodziobowi nie będzie łatwo się wcisnąć między takie towarzystwo.
Do tego dochodzą jeszcze Romanczuk i Góralski, którzy już kadry liznęli. Wydaje się, że powołanie dla Szymańskiego to na ten moment wyłącznie dodatkowy motywator dla jego rozwoju, a nie realny zamysł, żeby dać mu sporo czasu na murawie. Zwłaszcza w meczu o stawkę.
No i pozostali ligowcy – Adam Dźwigała oraz Rafał Pietrzak. Tutaj potencjał na kolejnego „Kosznika” jest zdecydowanie największy. Zwłaszcza w tym pierwszym przypadku, ponieważ Dźwigała jeszcze nigdy nie pokazał w lidze czegokolwiek, co uzasadniałoby powołanie go do reprezentacji Polski. Być może demonstruje takie wyczyny na treningach i stąd decyzja selekcjonera, który obserwował z bliska popisy Adama w Płocku. Niemniej – na tę chwilę, powołanie Dźwigały do kadry w ogóle się nie broni. Tym bardziej, gdy jednocześnie bystre oko selekcjonera bez entuzjazmu spogląda w stronę kilku stoperów regularnie grających w naprawdę mocnych ligach. I to z dobrymi recenzjami. Dźwigała zbiera przeciętne recenzje w bardzo słabej lidze. Takie są fakty, a reszta to już tylko domysły, przewidywania i mrzonki.
Z kolei Rafał Pietrzak spodobał się selekcjonerowi jeszcze Katowicach. Sytuacja analogiczna do Recy – konkurencja w tej chwili niewielka, więc szansa na debiut spora. Ale w tym przypadku również pachnie efemerydą. 26 lat i ledwie 32 mecze na poziomie ekstraklasy – ten bilans jest brutalny i mówi sam za siebie. Futbol zna różne romantyczne historie, lecz Pietrzak jeszcze nigdy nie dał sygnału, że może być głównym bohaterem jednej z nich. W tym sezonie gra bardzo przyzwoicie, kapitalnie mu się udało starcie z Górnikiem Zabrze. To jednak wciąż nie są argumenty zwalające z nóg. Kroi się “Kosznik”.
Generalnie – na te wszystkie mniej lub bardziej dziwaczne pomysły Brzęczka spoglądamy bez większej aprobaty. Jest jeszcze w drużynie Damian Kądzior, który oficjalnego debiutu w biało-czerwonych barwach się nie doczekał. Jest również wspomniany Mateusz Klich, powracający z wieloletniej banicji. Za niektórymi z tych zawodników stoi po prostu kapitalna forma. Za innymi – tajemnicza koncepcja selekcjonera. Szczerze mówiąc, do nas bardziej przemawiają jednak twarde argumenty: gdzie dany chłopak gra, ile gra i – co najważniejsze – jak gra. Zagmatwanie się we własnych pomysłach i powoływanie zawodników bez względu na ich klubową dyspozycję zgubiło poprzedniego selekcjonera, więc nie życzymy obecnemu, żeby poszedł w jego ślady.
fot. FotoPyk