Reklama

Kryzys pokoleniowy i brak gwiazd. Czy to najsłabsi Włosi w historii?

redakcja

Autor:redakcja

07 września 2018, 13:39 • 7 min czytania 10 komentarzy

Reprezentacja Włoch przez lata była jedną z najciekawszych i po prostu najlepszych drużyn piłkarskich na świecie. Wielkie nazwiska na boisku, wielkie na ławce trenerskiej, trofea, mistrzostwa, pamiętne mecze – to właśnie te czynniki sprawiały, że o „Azzurrich” zawsze było głośno i zawsze się z nimi liczono. Tąpnięcie nastąpiło w listopadzie ubiegłego roku, gdy Włosi w fatalnym stylu przegrali baraż ze Szwecją i nie zakwalifikowali się na rozgrywany w Rosji mundial. Jasne stało się wówczas, że ich drużyna narodowa jest po prostu słaba. Być może nawet najsłabsza w historii.

Kryzys pokoleniowy i brak gwiazd. Czy to najsłabsi Włosi w historii?

Rozkład włoskiej piłki reprezentacyjnej to proces, który zachodził stopniowo. Przesłanki świadczące o tym, że dzieje się źle, a wkrótce może być jeszcze gorzej, pojawiały się od wielu lat, ale długo je ignorowano. Co więcej, zaniedbano też wiele kwestii, które bezpośrednio nie dotyczyły kadry, ale i tak były z nią blisko powiązane. – Tak naprawdę kryzys trwał od wielu lat, a to co działo się z reprezentacją za czasów Ventury i Conte było tylko następstwem wcześniejszych zaniedbań. Włoskie szkolenie w wielu klubach stało w miejscu, do tego kluby niechętnie stawiały na młodych Włochów i zamiast powoli wprowadzać ich do swoich seniorskich zespołów woleli wypożyczać ich do drugiej, trzeciej ligi. Tyle tylko, że na wypożyczonego zawodnika zawsze patrzy się z dystansem, bo wiadomo, iż po roku prawdopodobnie się go straci, więc niespecjalnie jest sens go ogrywać i promować. Z czasem powstała spora dziura pokoleniowa, którą przykrywali ‘starzy mistrzowie’, senatorowie reprezentacji, którzy grali w niej długo po trzydziestce – mówi Michał Borkowski, ekspert od włoskiej piłki i współgospodarz audycji „Curva Nord” na antenie Weszło FM.

Problemy, z którymi zmaga się „Squadra Azzurra”, tak naprawdę zaczynają się więc na poziomie klubowym. W czołowych zespołach Serie A włoscy piłkarze od kilku sezonów odgrywają coraz mniejszą rolę, a w podstawowym składzie Juventusu, Napoli czy Interu z reguły znajduje się miejsce dla – i to w najlepszym wypadku – raptem dwóch-trzech Włochów. Co więcej, za największe ligowe gwiazdy robią dziś przedstawiciele siły napływowej. Pomijając nawet Cristiano Ronaldo i 31 milionów euro rocznie, które dostaje od Juventusu, wyznacznikiem poziomu Serie A są w pierwszej kolejności tacy zawodnicy jak Paulo Dybala, Radja Nainggolan, Douglas Costa, Miralem Pjanić, Marek Hamsik czy Sergiej Milinković-Savić. Lokalsi na czele z Giorgi Chiellinim, Leonardo Bonuccim albo Lorenzo Insinge stoją dopiero w drugim szeregu.

Reklama

Nadzieję na pojawienie się nowych gwiazd własnego chowu wiąże się z pokoleniem zawodników mających dziś 17-21 lat, którym nie brakuje talentu. Część z nich, jak Federico Chiesa czy Gigi Donnarumma juz teraz pełni ważną rolę w swoich klubach, co zapewne przeniesie się też na reprezentację. Inni – choćby grający na razie w młodzieżówce Moise Kean czy szukający piłkarskiego szczęścia w Monaco Pietro Pellegri – powinni wkrótce stać się równie ważnymi postaciami. Michał Borkowski przekonuje, że dzięki podjęciu odpowiednich działań rodzimi zawodnicy za jakiś czas powinni mieć dużo większy wpływ na oblicze Serie A. – Sytuacja wygląda już lepiej, wprowadzono sporo zmian ‘systemowych’ promujących młodych Włochów. Primavera to teraz rozgrywki U-19, a nie U-21, wprowadzono drużyny U-23 oraz minimalne limity wychowanków klubu/wychowanków ligi w kadrze. W ostatnich latach w końcu obrodziło też w talenty. W Serie A regularnie debiutują 17-18 letni Włosi, niektórzy jak Pellegri debiutowali mając zaledwie 15 lat.

Włosi ewidentnie potrzebują więc czasu. Kilku lat, w ciągu których najbardziej utalentowani zawodnicy młodego pokolenia dojrzeją i okrzepną na tyle, by stanowić o sile ligi i reprezentacji. Na razie jednak swoją wartość muszą udowadniać w małych i średnich klubach, bo drzwi do tych największych są po prostu zamknięte. Zresztą nawet w ekipach spoza ścisłego topu wielu włoskich zawodników musi ostro przepychać się łokciami, by zaleźć dla siebie miejsce w coraz liczniejszym tłumie obcokrajowców, na których prezesi i trenerzy stawiają nad wyraz chętnie Dość powiedzieć, że w trwającym sezonie procent piłkarzy z włoskim paszportem biegających po boiskach Serie A jest najniższy w historii.


Kryzys generacyjny, który dotknął calcio, widać też na przykładzie włoskich piłkarzy grających na obczyźnie. W czołowych europejskich klubach piłkarze z Półwyspu Apenińskiego od dłuższego czasu nie odgrywają najważniejszych ról i niemal w całości stanowią jedynie uzupełnienie składu. Poza Marco Verattim, kluczową postacią PSG, Włosi raczej nie zasilają najlepszych zespołów. Mateo Darmian, Davide Zappacosta, Emerson czy Cristian Piccini funkcjonują w klubach z europejskiej czołówki, ale nie można powiedzieć, że są w nich pierwszoplanowymi zawodnikami. A już na pewno bardzo daleko im do statusu gwiazd.

O tym, jak niewielki jest wpływ włoskich piłkarzy na europejski futbol, najlepiej świadczą zresztą powołania, które Roberto Mancini rozesłał na mecze z Polską i Portugalią. Spośród trzydziestu jeden wezwanych na zgrupowanie zawodników, tylko pięciu gra w lidze innej niż Serie A. W czasach galopującej piłkarskiej emigracji nie świadczy to dobrze o włoskiej piłce. I to bez względu na fakt, że o obliczu „Azzurrich” z reguły decydowali zawodnicy grający w rodzimej lidze.

Brak najmocniej świecących gwiazd na boisku Włosi chcą zrównoważyć w inny sposób – desygnując do prowadzenia zespołu gwiazdę trenerską. Wprawdzie Roberto Mancini nie od razu kojarzy się z takim właśnie statusem, ale w gruncie rzeczy w pełni na niego zasługuje. W końcu mówimy o szkoleniowcu, który ma na swoim koncie trzy tytuły mistrza Włoch, mistrzostwo Anglii, cztery triumfy w Coppa Italia i po jednym w FA Cup oraz pucharze Turcji. I choć wielu o tym zapomina, są to osiągnięcia niemal bliźniacze z osiągnięciami Antonio Conte, czyli trenera, który jeszcze kilka miesięcy temu w kolejce do selekcjonerskiego stołka stał przed Mancinim.

Reklama

Nowemu selekcjonerowi można oczywiście zarzucić, że ostatnie lata nie były dla niego zbyt udane, że trochę się pogubił i przede wszystkim przestał wygrywać, ale prawda jest taka, że Mancini to wciąż mocne nazwisko. Może delikatnie wyblakłe, ale wciąż robiące odpowiednie wrażenie. – Reprezentacja Włoch była typowym gorącym kartoflem, który każdy trener z nazwiskiem i pozycją odrzucał. Powód jest prosty – Azzurri to Azzurri, od nich zawsze wymaga się walki o trofea, takie są oczekiwania. A to kadra ciekawa, z potencjałem, ale tak naprawdę dopiero szukająca fundamentów. W pomocy i ataku brakuje doświadczenia, wielu reprezentantów ma 20-24 lata i dopiero zaczyna przygodę z reprezentacyjną piłką. Mancini to nie jest wymarzony wybór, ale biorąc pod uwagę sytuację – optymalny. Doświadczony, z osiągnięciami i z autorytetem – ocenia Michał Borkowski.

Wydaje się, że mierząca się z dużymi problemami „Squadra Azzurra” potrzebuje właśnie kogoś o takiej charakterystyce. Kogoś, kto w futbolu widział bardzo dużo, kto walczył z kryzysami i – co najważniejsze – zbudował już niejedną drużynę. Jaka będzie więc reprezentacja Włoch pod wodzą Manciniego? Raz jeszcze oddajmy głos Michałowi Borkowskiemu: – Nowy szkoleniowiec przede wszystkim dał ‘carte blanche’ wszystkim piłkarzom. Powołał Domenico Criscito, powołał Mario Balotellego, zdecydowanie postawił na młodych piłkarzy – pod tym względem nawet trochę przesadził, powołując do kadry Nicolo Zaniolo, który jeszcze nie zadebiutował nawet w Serie A. Na pewno kluczowa będzie doświadczona obrona – Bonucci i Chiellini to duet doskonały, a na ławce na swoją szansę będą czekali utalentowani i już doświadczeni środkowi obrońcy Juventusu i Milanu, czyli Rugani, Caldara, Romagnoli. W środku pomocy dużo będzie zależało od Jorginho i od tego czy Marco Verratti w końcu zacznie grać w kadrze na miarę swojego potencjału, a młodzi piłkarze – zwłaszcza Pellegrini, Gagliardini, Cristante czy Benassi – będą rozwijali się zgodnie z oczekiwaniami. Jeśli chodzi o ofensywę, to w końcu liderem z prawdziwego zdarzenia musi stać się Lorenzo Insigne, kluczowe będzie także to, czy Andrea Belotti w końcu odzyska formę sprzed kontuzji, a Mario Balotelli na dobre się uspokoi i odbuduje swoją karierę po kilku słabszych latach.

Zadanie, przed którym stoi Mancini, nie należy więc do najłatwiejszych, a przede wszystkim ma długi termin realizacji. Ciężko bowiem spodziewać się, że obecna reprezentacja tu i teraz jest w stanie nawiązać do najpiękniejszych momentów w długiej i bogatej historii „Azzurrich”. Włosi od dawna nie mieli – jak na siebie – tak słabej drużyny narodowej, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie to tylko przejściowa słabość.

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Weszło

Polecane

Ronnie O’Sullivan znów pokłócił się ze snookerem. “Straciłem miłość do gry”

Sebastian Warzecha
4
Ronnie O’Sullivan znów pokłócił się ze snookerem. “Straciłem miłość do gry”