Nie uważam, żeby Maciej Wilusz był w prostej linii następcą Alessandro Nesty. Nie uważam, żeby miał go prędko pochwalić Franz Beckenbauer. Nie sądzę, aby VHS z jego występami stanowiło wzorzec z Sevres poprawnej gry defensywnej.
Ale mierność polskiej piłki została obnażona w ostatnich miesiącach do tego stopnia, że śledzenie rodzimego futbolu powinno być zabawą +18. Odpuszczanie lekką ręką zawodnika grającego w mocnej lidze to coś więcej niż niedopatrzenie.
Coś więcej niż niedopatrzenie, jakiego dokonał Adam Nawałka nie biorąc Wilusza nawet na listę obserwowanych.
Polska linia obrony przed mundialem stanowiła rozkopany rów, a nie jakiekolwiek porządnie zbudowane zasieki. Pazdan – w najlepszym wypadku – w przeciętnej formie. Bednarek kompletnie niedoświadczony. Glik kontuzjowany. Kamiński grał ogony. Cionek… Cionek był po prostu Cionkiem, co Nawałka zauważył sam w swoim raporcie tłumacząc, że podjął złe decyzje personalne na Senegal. Musiało chodzić również Cionka, który dostał beznadziejną notę od selekcjonera i już nie zagrał.
To, że Nawałka w ostatnich sparingach testował ustawienie z Piszczkiem na środku obrony w najlepszy sposób pokazuje desperację.
Nie chcę robić z Wilusza zbawcy, nie chcę pisać, że z nim wygralibyśmy mundial. Pamiętam, że swego czasu był w lidze może nie pośmiewiskiem, ale kimś w rodzaju obiegowego dowcipu. Nie ceniono go, w Lechu stanowił raczej zabezpieczenie, a transfer do Rosji przyjęto z dużym zaskoczeniem.
Jestem jednak zdania, że najważniejsze jest to jaka jest aktualna forma piłkarza. Zbyt wielu widziałem w polskiej lidze zawodników o ciekawym CV, tych wszystkich wychowanków La Masii, Bayernu, geniuszy za nastolatka lub byłych graczy Ligi Mistrzów, ale których od dobrego futbolu dzieliły lata. Mam o wiele większe zaufanie wobec tych, którzy tu, przed chwilą, w zeszłym sezonie, grali jak trzeba.
Taki jest Wilusz, grający aktualnie swoją życiówkę. Wywalczył sobie w Rostowie niepodważalną pozycję. W tym roku nie wyszedł w pierwszym składzie tylko raz – Rostów przegrał 0:2 ze Spartakiem w przedostatniej kolejce zeszłego sezonu i Wilusz wrócił do składu.
Sezon 17/18 ponad 2400 minut. 27 meczów. A również w rzeczonym raporcie Nawałki czytamy, że jedną z głównych przyczyn porażki była mała liczba minut rozegrana przez reprezentantów.
Wilusz gra w lidze rosyjskiej, chyba najbardziej niedocenianej w Polsce. Tymczasem to szóste rozgrywki Europy, tuż za Ligue 1.
Źródło: https://kassiesa.home.xs4all.nl
Rosjanie wciąż w grze mają PIĘĆ drużyn. Odpadło tylko FK Ufa mając nieszczęście trafić akurat na renesans Glasgow Rangers. Lokomotiw i CSKA grają w Lidze Mistrzów. Jedni i drudzy nie musieli nawet grać eliminacji, tak dobrze Rosja stoi pod względem rankingowym, a sami wiemy najlepiej, że punktów nie dają tu za darmo, tylko trzeba się wykazać na boisku. Do Ligi Europy spadł trzeci Spartak, gdzie dołączy do Zenitu i Krasnodaru.
I mimo tego wszystkiego Wilusz nie tylko nie był powoływany, ale nawet nie był obserwowany. Dostał szansę z Bełchatowa, ale będąc w znakomitej formie w mocnej lidze już nie. Duża rysa na wizerunku Nawałki-perfekcjonisty, Nawałki-analityka.
Mam nadzieję, że selekcjoner Brzęczek nie będzie powielał tego błędu. Udała się sztuka rzadka – defensywa biało-czerwonych na ten moment wygląda jeszcze gorzej. Wilusz w międzyczasie tradycyjnie zaczyna każdy mecz od pierwszej minuty, mało tego: jego zespół jest rewelacją rozgrywek, zajmuje aktualnie trzecie miejsce w tabeli, tylko za Zenitem i Spartakiem. To też jedyne szczelniejsze bloki obronne w lidze – po sześciu kolejkach Rostów stracił raptem dwa gole.
Wątpię, by polska piłka była w tak wybitnym stanie, żeby ignorować piłkarza grającego tak regularnie w tak mocnych rozgrywkach, których jedyną wadą jest to, że nie są u nas szczególnie medialne.
Czy widziałem wiele meczów Wilusza w Rosji? Nie, najwyraźniej podobnie jak sztab reprezentacji Polski. Ale wiem kto ogląda go co tydzień – kibice Rostowa. A oni dali Polaka na oprawę.
Przyzwoita rekomendacja. Nie na opaskę kapitana, nie na rozpoczynanie każdego meczu w pierwszym składzie. Ale na szansę? Zdecydowanie tak.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK