Na pewno jest wśród naszych czytelników mnóstwo kibiców, którzy przerwy reprezentacyjne traktują jako zło konieczne. Nawet pomimo tego, iż gra wówczas reprezentacja Polski. No ale gdzie tam jeden meczyk do całej kolejki ekstraklasowego kopania! Nie ma podjazdu. O wszystkich tych narzekających polskich fanów postanowiła natomiast zadbać kadra… Danii. Co by za futbolową prowizorką nie tęsknili za bardzo i nawet w tym trudnym okresie mogli delektować się równie wielką dezorganizacją i gównoburzą.
No dobrze, nie ukrywamy – wstęp do tego tekstu ma oczywiście wydźwięk ironiczny, natomiast sam problem Skandynawów poważny. Wychodzi na to, iż na kilka dni przed sparingiem ze Słowacją oraz starciem z Walią w ramach Ligi Narodów Duńczycy zostali praktycznie bez reprezentacji. Zawodnicy tupnęli nóżkami wyjątkowo donośnie i stwierdzili, że nie zamierzają w ogóle stawiać się na wrześniowym zgrupowaniu. Dlaczego? Sprawa jest prost jak drut. Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Duński Związek Piłki Nożnej (DBU) popadł bowiem w konflikt z piłkarzami, a kośćmi niezgody są między innymi: warunki treningowe, kwestie cateringu podczas zgrupowań i podróży piłkarzy na nie, a także opieka zdrowotna wymgająca wzmocnień kadrowych. Najwięcej jednak mówi się oczywiście o zyskach, jakie mieliby otrzymać zawodnicy oraz federacja z tytułu umów sponsorskich oraz wykorzystywania wizerunku poszczególnych graczy. Tym bardzo pasował kontrakt na starych warunkach, ale sęk w tym, iż jego ważność wygasła wraz z początkiem sierpnia. Od tamtego czasu – choć rozmowy ponoć toczono już wcześniej – DBU oraz piłkarze nie potrafili dojść do porozumienia, w związku z czym właśnie znaleźli się w dupie. A za kilka dni będą mogli zacząć się w niej urządzać. Federacja też idzie w zaparte, wszak odrzuciła prośbę zawodników o przedłużenie poprzedniego dealu do października.
Porozumienie zapewne jest możliwe do osiągnięcia, lecz dojście do niego może wieść przez negocjacyjną drogę krzyżową. Wiele z firm współpracujących ściśle z DBU stanowi bowiem rynkową konkurencję dla tych, z którymi związani są sami zawodnicy. I to nie byle jacy zawodnicy. Dla przykładu – Simon Kjaer działa razem z bukmacherem „NordicBet”, podczas gdy reprezentacji bliżej jest do „Danske Spil”. Na jeszcze wyższym poziomie sprzeczności jest przypadek Christiana Eriksena, który osobiście związał się z „Nike”, więc nie w smak jest mu zakładać na siebie trykot wyprodukowany przez „Hummel”.
– Dla zawodników najbardziej szkodliwe w szerszej perspektywie jest to, że teraz ludzie będą uważali, iż bardziej zależy im na pieniądzach niż na dumnym reprezentowani własnego kraju na arenie międzynarodowej. To może nie mieć nic wspólnego z prawdą, ale przecież właśnie taki obrazek widzimy – komentował tę sprawę Reinholdt Schultz, specjalizujący się w public relations. – Gdybyśmy przykładowo mówili tylko o trenerze, problem nie byłby aż tak wielki, ale to z piłkarzami właśnie najbardziej identyfikują się fani. Moim zdaniem efekty tego typu konfliktów najbardziej będą widoczne po następnych pokoleniach. Dawniej każdy dzieciak marzył by być jak Allan Simonsen czy Morten Olsen, by grać dla reprezentacji w narodowych barwach. Jeśli tego typu problemy będą się powtarzać, najmłodsi kibice bardziej przywiążą się do koszulek klubowych, a nie reprezentacyjnych – przestrzegał spec.
Normalnie w rolę mediatora w takiej sytuacji zapewne wcieliłby się selekcjoner, ale ten wcale nie zamierza tego robić i w sumie mu się nie dziwimy. Oczywiście, idealnym scenariuszem byłby ten, w którym próbuje przeciwdziałać konfliktowi, jednak godność też trzeba mieć. Age Heraide zatem również się zbuntował i nie poprowadzi Danii w dwóch najbliższych meczach, jeśli w ogóle będzie kogo prowadzić. – Nie zamierzam dowodzić zespołem, którego sam nie wybrałem – miał powiedzieć działaczom, którzy muszą w takim razie znaleźć również tymczasowego selekcjonera.
A w tym względzie DBU praktycznie jest na łasce piłkarzy z rodzimych rozgrywek, którzy mogliby zastąpić etatowych reprezentantów. Pełna groteska. Federacja rozesłała bowiem do klubów z SuperLigi oraz 1. i 2. dywizji prośby o udział zawodników w meczach kadry narodowej. Nie proponowano jednak konkretnych nazwisk. Miało to działać na zasadzie „dla chętnych”, a deadline wyznaczono na dziś, do godziny 15:00. Na razie jednak nieznane są efekty zastosowania tych półśrodków.
Całemu temu cyrkowi bacznie przygląda się UEFA, która oczywiście nie jest zadowolona z takiego obrotu spraw, ponieważ uderza on również w jej wizerunek. Niewykluczone, że DBU zostanie w tym wypadku jakoś ukarana, zwłaszcza że od dłuższego czasu nie żyje w najlepszych stosunkach z europejskim związkiem.
– To nas przedstawia się w złym świetle, lecz moim zdaniem jest to nie fair. DBU prowadzi narrację według której my nie chcemy grać, ponieważ zależy nam tylko na pieniądzach. A prawda jest taka, że to nie my stwarzamy problemy, lecz właśnie federacja, której przedstawiciele w ogóle nie chcą usiąść do rozmów. Spójrzcie na to z innej strony – gdyby nie my, DBU mogłaby tylko pomarzyć o jakichkolwiek pieniądzach – przekonywał Christian Eriksen.
Nie wydaje nam się, by ta sprawa miała znaleźć szybkie rozwiązanie. Ale nawet jeśli reprezentantom oraz duńskiemu związkowi uda się w końcu dojść do porozumienia, tamtejszemu przeciętnemu kibicowi może być trudno przejść nad całą sprawą do porządku dziennego. Nagle poszczególni gracze znów trafią do reklam, będą się wspólnie uśmiechać i klepać z działaczami po plecach w imię sztucznej solidarności? To wyglądałoby jak próba zrobienia z fanów debili. Niezależnie od tego jaki i kiedy nastąpi koniec tego konfliktu, co do jednego można mieć pewność – smród po nim pozostanie na długo.
Fot. NewsPix.pl