„Jeszcze długo po zakończeniu zawodów płakałam. Było w tym roku wiele miesięcy, kiedy mało co mi wychodziło. Trening szedł jak krew z nosa, czasy na nim były mocno odbiegające od tych, jakie notowałam w poprzednich latach. Przez długie tygodnie nic mi się nie chciało” mówi nam Sofia Ennaoui, wspominając nieudane mistrzostwa świata z zeszłego roku. Dziś jest wicemistrzynią Europy i z radością opowiada o swoim medalu, odpowiedzialności, jaka na niej ciąży, „Kowalczykomanii” czy czytaniu biografii… José Mourinho.
Po swoim występie na Memoriale Kamili Skolimowskiej powiedziałaś, że najbardziej męczą cię teraz nie biegi czy treningi, a właśnie wywiady, telefony, rozmowy itp. Zastanawiam się, czy nie powinienem cię na początku przeprosić za to,że rozmawiamy.
Nie ukrywam, że zrobiło się wokół mojej osoby duże zamieszanie. Codziennie mam mnóstwo telefonów, więc wspomniałam o tym, że mam prawo do zmęczenia. Faktycznie, myślę, że trochę odbiło się to na moim wczorajszym starcie [rozmowa przeprowadzona była w czwartek, 23 sierpnia – przyp. red.]. Mało ostatnio spałam, dużo pracowałam, dużo było mnie też w mediach. Myślę, że od jutra będę starała się odpoczywać, bo najważniejszym celem są dla mnie najbliższe dwa tygodnie startów – finały Diamentowej Ligi i Puchar Kontynentalny w Ostrawie.
Mówisz, że jesteś zmęczona, ale twoja aktywność w social mediach nie zmalała.
No nie zmalała (śmiech). Wyciszyłam się tylko na okres przygotowań do Berlina. Kiedy już w nim byłam, wróciłam do social mediów. Bardzo lubię dzielić się z kibicami swoim życiem sportowym i nie tylko. Dlatego dalej w nich jestem. Coś mi się jednak wydaje, że niebawem nieco z tym wszystkim spasuję, bo kosztuje mnie to naprawdę dużo energii.
Właśnie. Ten okres przed mistrzostwami Europy był chyba pierwszym takim, gdy faktycznie porzuciłaś te social media i stały się one uboższe w treści. To pomogło?
Bardzo. Mało wtedy wrzucałam na swoje profile. Dzieliłam się tym, że odpoczywam czy przygotowuję się do startu, ale to były tylko zdjęcia, dodawane bardzo rzadko. Powiem szczerze, że nigdy nie byłam tak szczęśliwa i spokojna. Żyjemy w czasach, w których social media to nieodłączny atrybut sportowca. Musimy się do tego przyzwyczaić, żyć i funkcjonować w nich. Nie ukrywam, że czasem fajnie zrobić sobie od nich urlop. Ja sobie taki zrobiłam i bardzo mi to pomogło. Polecam to wszystkim sportowcom (śmiech).
Brzmi jak druga praca.
Tak to wygląda. Trzeba się dzielić wieloma rzeczami z kibicami, mnóstwo sportowców ma też sponsorów, których chciałoby zadowolić i podziękować za wsparcie oraz pomoc, jaką otrzymują.
Chyba powoli odchodzi do lamusa stwierdzenie – wykorzystywane najczęściej w „wojnie” z piłkarzami – że lekkoatleci tych sponsorów nie mają?
Tak. Wspominałam o tym już wcześniej, że sportowcy są tyle warci, ile chcą za nich zapłacić sponsorzy. Więc nie będę walczyła z piłką nożną, wręcz przeciwnie – bardzo lubię ją oglądać, jestem fanką. Mam znajomych ze świata piłki nożnej i bardzo dobrze im życzę. Cieszę się, że sport w Polsce jest na piedestale. Dla większości ludzi jest on przecież formą odstresowania, spędzenia wolnego czasu, radością i życiem. Dlaczego mamy zabierać ludziom ich radość, skoro bardzo lubią przychodzić na mecze? Skoro spędzają czas w rodzinnym gronie, oglądając je? Sama tak spędzam wieczory.
Ogladam między wejściami do programów w TVP! #halamadrid pic.twitter.com/gO7CJ5JfvQ
— Sofia Ennaoui (@sofiaennaoui) August 15, 2018
Nie kryjesz się z tym, że jesteś fanką Realu Madryt. Zdarza się, że – mówiąc kolokwialnie – ktoś ci przez to „nawrzuca”?
Nie, to co najwyżej takie delikatne przekomarzanie. Ktoś mi kiedyś nawet napisał na Twitterze, że „gdybym nie była fanką Realu Madryt, to chciałby mnie za żonę” (śmiech). Jest sporo powodów, przez które można mnie tak w social mediach zaczepiać, ale to zawsze jest bardzo sympatyczne i z większości się śmieję. Bardzo lubię kontakt z ludźmi, którzy mnie obserwują i kibicują. Kiedy tylko znajdę czas, to chętnie z nimi pogadam. Od tego mamy Twittera.
Nie da się zaprzeczyć, że social media są istotne w twojej karierze, skoro trenera znalazłaś… przez Naszą-Klasę.
Trener zawsze wspomina, że gdy spojrzał na moje zdjęcie, to była tam taka „mała, ładna, ciemna dziewczynka na koniu”. Zastanawiał się wtedy, kto to może do niego pisać i chcieć trenować, bo jako jedyna jego podopieczna i nieliczna zawodniczka lekkiej atletyki zgłosiłam się na treningi sama, bez wcześniejszego skierowania. Doszłam do wniosku, że fajnie by było zacząć trenować ten sport, bo dobrze się sprawdzałam na zawodach szkolnych. No i jestem, gdzie jestem.
Czytając twoje wypowiedzi w Internecie, można się zacząć zastanawiać czy to jeszcze trener, czy już ktoś w rodzaju konsultanta. Chodzi mi tu choćby o to, że mieszkacie w pewnym oddaleniu i większość treningu realizujesz sama.
Tak to wygląda, ale dużo najlepszych zawodników, wracając do domu po zgrupowaniach, lubi sobie odpocząć. Ja też wybrałam tego typu ścieżkę. Nie ukrywam, że byłam trochę przemęczona współpracą 24 godziny na dobę z moim trenerem. Mieszkaliśmy w tej samej miejscowości i ciągle się widzieliśmy. Relacje mamy zresztą bardzo rodzinne. W zeszłym roku okazało się, że to dla mnie nieco za dużo i postanowiłam przeprowadzić się do miasta, w którym zawsze chciałam mieszkać, czyli Wrocławia. Jestem tu gdzie jestem, ale absolutnie nie traktuję trenera jako konsultanta. To jest człowiek, który mnie wychował. Nie tylko jako zawodnika, ale jako człowieka. Osoba, dzięki której zdobyłam wszystkie swoje medale. Zawdzięczam mu w sporcie tak naprawdę wszystko. Należy mu się za to wielki szacunek. Nigdy nie nazwałabym go jakimś „dodatkiem” do mojej kariery, bo tworzy ją razem ze mną.
To rozdzielenie z trenerem dało pozytywne efekty.
Myślę, że było dla mnie dobre. Często kieruję się swoją intuicją i to ona podpowiedziała mi, że jeśli nie odpocznę nieco mentalnie, to nic z tego nie będzie. Duże zmęczenie organizmu, nie tylko fizyczne, ale przede wszystkim psychiczne prowadzi u sportowca do wypalenia. Ja chcę i bardzo lubię trenować, bo uwielbiam lekkoatletykę i nie wyobrażam sobie mojego życia bez niej.
2017 rok, gdy nie wyszedł start na mistrzostwach świata, był w jakiś sposób przełomowy?
Nie, ja uważam, że to był dla mnie bardzo dobry sezon. Obfitował w największą liczbę osiągnięć, jeżeli chodzi o medale – zdobyłam przecież trzy na mistrzostwach Europy. Złoty w biegach przełajowych (zresztą historyczny, bo pierwszy dla Polski na takiej imprezie), potem pierwszy medal w hali i, na koniec, zanotowałam nieco pechowy start w młodzieżowych mistrzostwach Europy w Bydgoszczy. Nie taki, jak sobie wymarzyłam, ale to też było dla mnie ważne osiągnięcie. Medal to nagroda za przygotowania i ciężką pracę. Nie mogę narzekać na ich brak – w Berlinie zdobyłam swój siódmy w karierze, jeżeli chodzi o starty indywidualne.
Tych medali było tyle, że przed młodzieżowymi mistrzostwami Europy w Bydgoszczy zostałaś… superbohaterką, na potrzeby kampanii reklamującej tę imprezę. Masz wobec tego poczucie, że – szczególnie teraz, po sukcesie na mistrzostwach Europy – ciąży na tobie swego rodzaju odpowiedzialność?
Tak, głównie czuję na swoich barkach odpowiedzialność, jeżeli chodzi o zachęcanie małych dzieciaków do uprawiania sportu, przede wszystkim lekkiej atletyki – w moim przekonaniu najpiękniejszego sportu świata. Ważne jest dla mnie, żeby swoją postawą, zachowaniem w telewizji czy na zawodach, pokazywać im, że każdy może osiągnąć sukces. Bez względu na to z jakiej rodziny pochodzi czy ile ma pieniędzy – to się w sporcie tak naprawdę nie liczy. Wielu jest ludzi, którzy bardzo lubią pomagać młodym sportowcom, istnieje mnóstwo fundacji założonych przez byłych sportowców. To są absolutnie przepiękne inicjatywy. Przede wszystkim taką odpowiedzialność czuję. Inną? Nie wiem, jaką jeszcze miałabym czuć.
Największą nagrodą byłoby dla ciebie, gdyby któryś z tych dzieciaków, oglądających cię teraz, też wystartował na mistrzostwach Europy?
Tak, to chyba misja każdego sportowca, żeby dawać dobry przykład dzieciakom, torować im te ścieżki i promować lekką atletykę. Jeśli my tego nie zrobimy, to kto? Tak naprawdę jeśli wspólnymi siłami będziemy się starali wypromować ją teraz, to te dzieciaki będą miały większe dofinansowania na przygotowania czy starty. O to przecież chodzi.
Ty miałaś swoją bohaterkę?
Nie. Jak byłam dzieciakiem, to nie interesowałam się lekką atletyką. Byłam fanką sportów zimowych, przede wszystkim skoków i biegów narciarskich.
Małyszomania?
Ja w swoim domu wprowadzałam raczej Kowalczykomanię. Justyna Kowalczyk to jedyny polski sportowiec, którego naprawdę chciałabym poznać na żywo. To też jedyny sportowiec, z którym chciałabym sobie zrobić zdjęcie. Mam nadzieję, że tak się stanie.
Mówiłaś kiedyś, że w wolnym czasie lubisz czytać książki, zwykle „romanse i biografie sławnych ludzi, którzy cię inspirują”. Jest jakaś biografia, która wywarła na ciebie duży wpływ?
Bardzo podobały mi się biografie José Mourinho. Ciekawa postać, jeżeli chodzi o sport. Nie przypomina mnie w stu procentach, ale jest to osoba bardzo pewna siebie i przekonana o własnej wartości. Bardzo mi się podobają tego typu ludzie w sporcie, bo to osoby, które ciągną za sobą tłumy. Sport to zbiorowisko ludzi bardzo barwnych, którzy mają swoje charaktery. Każdy jest inny i bardzo charakterystyczny na swój sposób. Dlatego przyciągają takie masy ludzi. Bo sami są bardzo interesujący.
Tę różnorodność w sporcie widać na przykład w polskiej kadrze, choćby na przykładzie Wojtka Nowickiego i Pawła Fajdka czy Konrada Bukowieckiego i Michała Haratyka. Kompletnie różne typy osobowości.
Tak, mamy w kadrze niesamowite przeciwieństwa. Trudno wrzucić wszystkich do tego samego wora, dlatego ten sport jest taki piękny. Każdy kibic znajdzie swojego ulubieńca, za którego będzie trzymał kciuki, bo ten będzie mu „pasował” charakterem lub zachowaniem.
Czy Polska przeżywa aktualnie swój najlepszy „lekkoatletyczny” okres?
To, co dzieje się od paru lat w lekkiej atletyce, jest absolutnie najpiękniejsza rzecz, jaką mogłam sobie wymarzyć jako zawodniczka. Wielokrotne słuchanie „Mazurka Dąbrowskiego” na stadionie i przeżywanie emocji wspólnie z zawodnikami, z którymi się przyjaźnię, to wspaniała sprawa. Trwa przepiękna era lekkiej atletyki, a mam nadzieję, że będzie jeszcze lepiej. Mamy wielu młodych zawodników, którzy nie będą startowali tylko do Tokio 2020, ale będą przygotowali się do Paryża czy jeszcze dalej. Mamy też bardzo doświadczonych trenerów, władze Polskiego Związku Lekkiej Atletyki również mają wieloletnie doświadczenie w tych kwestiach. Oby tak dalej.
To troszkę zabawnie brzmi, kiedy mówisz o „młodych lekkoatletach, którzy przygotowują się nie tylko do Tokio”, a przed tobą przecież też, lekko licząc, trzy igrzyska.
Na razie mam w głowie te w Tokio, stawiam sobie krótkoterminowe cele. We wrześniu 2016 rozpoczęłam swoje własne „road to Tokio” i tego się trzymam. Kiedy skończą się te igrzyska, postawię sobie nowe cele. Na razie hala i stadion w przyszłym sezonie, a potem ten upragniony, olimpijski rok, na który czekam.
Marek Plawgo mówił mi, że kiedy wychodził na treningi, miał przed oczami tylko cel, do którego dążył. Też tak masz?
Tak, też. Bardzo nie lubię, gdy ktoś przeszkadza mi w czasie treningu. Często mam na uszach słuchawki. W trakcie rozgrzewki lubię się odciąć od tego co dookoła mnie. Pomaga mi, gdy mam ten cel przed oczami. Teraz zostały już tylko dwa lata – niektórzy mówią, że to „aż” dwa lata, ale w życiu sportowca tego czasu na przygotowanie się jest zawsze za mało. Żyjemy w ciągłym niedoczasie, zawsze można było coś poprawić. Z miesiąca na miesiąc zmienia się teoria treningowa – człowiek patrzy na przygotowania sprzed roku i wie, że mógł zrobić coś lepiej. Więc tego czasu do Tokio jest już bardzo mało, a roboty przed nami bardzo dużo.
Tym bardziej, że życie sportowca jest nieprzewidywalne. Można stracić czas z wielu powodów. Przecież nawet przed mistrzostwami Europy się rozchorowałaś.
Tak, straciłam bardzo ważny tydzień przygotowań do imprezy docelowej. Wiadomo, że to było bardzo duże osłabienie organizmu. Zawsze powtarzam, że staram się tego mojego pecha przed imprezami docelowymi obracać w szczęście. W tym przypadku ktoś patrzył na mnie z góry i trzymał kciuki. Skończyło się największym sukcesem w mojej karierze. Otworzyły się drzwi, których postaram się nie zamykać.
Sprawiasz wrażenie osoby, która wie do czego dąży i co chce osiągnąć. Dlatego bardzo mnie zaskoczyło, gdy powiedziałaś kiedyś o Ewie Swobodzie, że przypomina ci ciebie sprzed kilku lat.
Trochę mnie przypomina. Jeszcze parę lat temu byłam bardzo niecierpliwa w czekaniu na wyniki. Ciężko pracowałam, miałam duży talent, ale nie przekładało się to na rezultaty światowej klasy. Może nie traktowałam tych startów tak emocjonalnie, jak traktuje je Ewa, ale też bardzo je przeżywałam.
W drodze na imprezę docelową nie widać pracy sportowca, ocenia się go tylko przez pryzmat wyniku. Teraz jest wspaniale, ale co działo się po nieudanych mistrzostwach świata w zeszłym roku?
Tamte zawody bardzo przeżyłam. Płakałam jeszcze długo po ich zakończeniu. Było w tym roku wiele miesięcy, kiedy mało co mi wychodziło. Trening szedł jak krew z nosa, czasy na nim były mocno odbiegające od tych, jakie notowałam w poprzednich latach. Padła, bardzo ważna dla mnie, motywacja do treningów. Przez długie tygodnie nic mi się nie chciało. Zwykle moja przerwa trwała 3-5 tygodni i to wystarczało. Tym razem tego odpoczynku było bardzo dużo, rzec by można, że nadmiar, ale tak tego nie odbierałam. W poprzednim roku nałożyłam na siebie zbyt dużą presję wyników. Gdzieś po zakończeniu sezonu trener powiedział mi, że nie da się złapać wszystkich srok za ogon – albo się ma medale, albo z powodzeniem rywalizuje się na mityngach. Forma docelowa może trwać 2-3 tygodnie i to wszystko, a przygotowania poprzedzające ją są naprawdę ciężkie. W tym roku zrozumiałam, że najważniejszą rzeczą będzie dla mnie odpuszczenie hali. Dałam sobie trochę czasu na przemyślenia jak to wszystko ma wyglądać. Powiem szczerze, że z najlżejszego treningu, jaki miałam w życiu, zaliczyłam największe osiągnięcie w swojej karierze.
W takich złych chwilach ważna jest współpraca z psychologiem?
Dla mnie tak, bardzo ważna. Teraz nie wyobrażam sobie, że mogłabym z nim nie współpracować. Na sportowcu ciąży duża presja i odpowiedzialność za wszystko, co robi. Stoi za nim duży sztab szkoleniowy, który bardzo liczy na jego dobre występy. Kibice tak samo. Presja z zewnątrz jest bardzo duża. Niewielu ludzi zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo jesteśmy obciążeni psychicznie, przede wszystkim w okresie startowym. Współpraca z psychologiem jest bardzo ważna, podobnie treningi regeneracyjne czy spokój przed docelowymi imprezami. Tego mi brakowało. Zawsze miałam dobrze zrealizowany trening, ale te ostatnie szlify przygotowań nie wyglądały tak, jakbym sobie tego życzyła. Nie realizowałam zakładanej taktyki i szukałam przyczyny tego, że na treningach jest dobrze, a gdy przychodzą zawody i presja, to nie wychodzi. Te błędy pojawiały się wielokrotnie. Poprzedni rok nie był pierwszym takim, gdy je popełniałam, więc trzeba było zaryzykować z nowymi metodami treningowymi.
Kiedy na mistrzostwach Europy dobiegłaś na drugim miejscu, poczułaś ulgę?
Spadł mi kamień z serca. Cały sezon czekałam na bieg tak idealny jak ten: świetnie przeze mnie przewidziany, dobrze przebiegnięty i przede wszystkim bardzo szczęśliwy. Ten medal to nagroda za miesiące płaczu i czekania na wyniki, które nie przychodziły.
Mówiłaś o taktyce. To coś, co podkreślało w ostatnim czasie wiele osób – że nie wystarczy wyjść i pobiec, jak najlepiej się umie, a trzeba bieg rozplanować. Jak to wygląda z perspektywy biegaczki?
Taktyka to zawsze była moja wielka bolączka, z którą sobie nie radziłam. Nie zawsze realizowałam ją w stu procentach, często starałam się biegać po swojemu. I to nie wychodziło, bo mój trener ma bardzo dobrego nosa, jeżeli chodzi o dobór taktyki do danego biegu. W tym roku postanowiłam mu w stu procentach zaufać i to się sprawdziło. Dobrze wiedziałam, że Laura Muir po jakichś 200-300 metrach będzie chciała się zerwać i podyktować bieg według własnych zasad. Byłam przygotowana na bardzo szybkie tempo i bardzo się cieszyłam, że właśnie takie jest. Zawsze bardziej lubiłam biegi wolne na początku z przyspieszeniem na końcu, ale tutaj byłam przygotowana na szybszy.
Taktyka była na tyle istotna, że kiedy zeszłaś z bieżni byłaś w stanie powiedzieć: „wolałam mieć pewne srebro, niż walkę o złoto z możliwością utraty medalu”.
Wiedziałam, jak się czuję w czasie biegu. Szybko przekalkulowałam, że zaryzykowanie walki o złoto może się skończyć czwartym miejscem. Raz tak z Laurą Muir pobiegłam i skończyłam trzecia, bo wytrzymałam w jej tempie tylko 1000 metrów. Postanowiłam ten bieg rozegrać na własnych zasadach. Nie chciałam, żeby stawiała mi warunki, tylko biegłam własnym tempem i taktyką. Widziałam, gdzie jest. Tak naprawdę pilnowałam tylko drugiego miejsca. Zrobiłam, co mogłam i na taki medal było mnie stać. Bardzo się z niego cieszę, to moje życiowe osiągnięcie.
Oderwijmy się na chwilę od bieżni. Nie masz wrażenia, że po tych sukcesach zostałaś wepchnięta w spór polityczny i społeczny, rozgrywający się w Polsce?
Jestem takim delikatnym „produktem ubocznym” tego, co się dzieje nie tylko w Polsce, ale i w Europie. Mam do siebie duży dystans, lubię rozmawiać na różne tematy, nie ma dla mnie żadnych tabu. Nie widzę jakiejś niechęci Polaków do mnie, bo wszyscy wiedzą, że czuję się Polką w stu procentach. Nigdy nie było podejrzeń, że jest inaczej, bo zawsze z wielką dumą noszę stroje kadry narodowej i to dla mnie najpiękniejsza rzecz, że – jako sportowiec – na takowe zaszczyty zapracowałam.
Tak naprawdę zostałam wciągnięta w ten spór bez zapytania się mnie o to. Spokojnie celebrowałam sobie w domu zdobycie tego medalu, a Internet huczał za mnie. To są sprawy, dotykające całego społeczeństwa i tego się nie da uniknąć. Ja nie mam się z czego tłumaczyć, wszyscy wiedzą jak jest. A z sytuacją, jaka panuje w Europie, powinni sobie poradzić politycy, bez ściągania do tego sportowców.
Czyli zachowujesz neutralność?
Dokładnie.
Okej. Zostańmy jednak przy twoich korzeniach – podobno to one zadecydowały o tym, że zaczęłaś biegać średnie dystanse?
Na początku swojej kariery biegowej spierałam się z trenerem, że chcę biegać krótkie dystanse, bo się do tego nadaję i nie lubię się męczyć (śmiech). Bardzo chciałam, żeby trening był szybki, łatwy i przyjemny, bo ten sprinterski jest mniej żmudny niż ten do biegów średnich czy długich. Jest też ciekawszy, bardziej dynamiczny i konkretny, a ja lubię takie właśnie ćwiczenia. Trener przekonał mnie jednak do słuszności swoich przypuszczeń, że marokańskie geny mogą mi nie zaszkodzić, a wręcz pomóc na średnich dystansach. Wiemy doskonale, że Maroko to absolutna mekka biegów średnich. Pochodzi z niej wielu wspaniałych sportowców i dlatego te geny na pewno troszeczkę mi pomagają. Jak bardzo? Uważam, że najbardziej pomaga mi ciężki trening, a geny to mały dodatek i talent, który dał mi Bóg – to wszystko. Ja staram się obracać to, co mam w sobie najlepszego, w sukcesy.
Podobno proponowano ci kiedyś występy w reprezentacji Maroka?
Coś tam było rzucone pół żartem, pół serio. Teraz wszyscy pytają się mnie o to samo. Ja oczywiście zaprzeczam – nigdy nie chciałam reprezentować Maroka i nigdy nie miałam takiego pomysłu. Tylko raz, w Rabacie, kiedy wbiegałam wtedy na metę, cały stadion uznał mnie za Marokankę. Wszyscy wstali, by oklaskiwać mój start i zwycięstwo. Bardzo śmieszna była sytuacja po ogłoszeniu przez spikera zawodów, że nie jestem Marokanką. Całe trybuny nagle opadły, stali na nich tylko mój menadżer i Asia Jóźwik. Wtedy się dowiedziałam, kto jest moim najwierniejszym kibicem.
Po pierwsze jestem dumna z tego, ze jestem Polką, a po drugie nie zauwazylam niechęci Pana Prezydenta w stosunku do mnie, wręcz przeciwnie
— Sofia Ennaoui (@sofiaennaoui) August 16, 2018
Asia Jóźwik, czyli twoja przyjaciółka z bieżni, której przykład pokazuje, jak bardzo nie da się przewidzieć w sporcie niektórych wypadków.
Dokładnie tak. Sport jest bardzo nieprzewidywalny i okropny. Trzeba wszystkiego dopilnowywać kilka razy bardziej niż robią to normalni ludzie, żeby uniknąć najmniejszych kontuzji. Sport zawodowy to bardzo cienka linia między przetrenowaniem się a szczytową formą, balansowanie na granicy zdrowia. Nagle to wszystko może wykluczyć nas z biegania. I to nie na chwilę, bo u Asi trwa to już drugi sezon. Faktycznie się przyjaźnimy i bardzo mi przykro, że jej się to stało.
W takich sytuacjach można się zastanawiać „czy warto?”.
Warto. Dla mnie sport to praca, którą – tak myślę – wymarzyłoby sobie trzy czwarte ludzi na świecie. Zgadzam się z przeczytanym kiedyś zdaniem, że dobrze jest znaleźć w życiu pracę, która staje się pasją. Bo wtedy człowiek nie jest zmęczony. Gdyby ktoś się mnie zapytał, czy warto było przejść tę bardzo trudną ścieżkę do sukcesu i pierwszego medalu, to zdecydowanie odpowiedziałabym, że tak. Te medale, kibice i wszystko, co dzieje się po już po zajęciu miejsca na podium, to nagroda za lata ciężkiej harówki. Teraz dużo ludzi odzywa się do mnie przez Internet. Zachęcam ich wszystkich do uprawiania sportu, bo on uczy pokory, systematyczności i punktualności. To chyba najpiękniejsza praca jaka istnieje.
Nagrodą, poza medalami, są też takie chwile, jak ostatnio – 40 tysięcy ludzi na Stadionie Śląskim?
Te polskie mityngi przerodziły się w piękne spektakle, w których my jesteśmy aktorami i pokazujemy, jak przygotowaliśmy się do roli w czasie treningów. Czułam absolutną radość z wejścia na stadion i przywitania się z tyloma ludźmi na trybunach. Nie mogłabym sobie wymarzyć większej nagrody.
Gdyby ktoś ci dwa lata temu powiedział, że tylu kibiców będzie na Memoriale Kamili Skolimowskiej, to byś uwierzyła?
To bym się śmiała. Jeszcze parę lat temu lekkoatletyka była sportem troszeczkę niszowym, niezauważanym, nie mieliśmy tyle sukcesów co teraz. Nie szło to w takim kierunku, w jakim byśmy chcieli. Później wszystko „zaskoczyło” i przerodziło się w pasmo naszych wspólnych sukcesów. Bo są to – PZLA, Ministerstwa Sportu i nasze, sportowców – wspólne sukcesy. Pracujemy razem na promowanie w Polsce lekkiej atletyki.
Nie miałaś wrażenia, że na memoriale upamiętniającym Kamilę Skolimowską brakuje jednej osoby – Anity Włodarczyk?
Szczerze? Było tyle gwiazd światowego formatu i tylu medalistów z Berlina, że nikt nie ubolewał nad absencją Anity na mityngu. To była jej osobista decyzja, absolutnie ją szanuję. My robiliśmy swoje. Skoro nie chciała przyjechać, to pewnie miała do tego powody, bo co roku była na mityngach, które Kamilę upamiętniały. To jej decyzja i ja się w to nie wtrącam. Było jednak tyle gwiazd, że wystarczy zapytać kogoś, kto był na stadionie, czy zauważył jej brak.
Pozostańmy przy takiej tematyce – w trakcie mistrzostw Europy wszyscy mieliście na strojach czarne wstążki. Jak ważne było dla ciebie, że mogłaś w ten sposób upamiętnić Irenę Szewińską?
To absolutnie największa ikona lekkiej atletyki w całej historii polskiego sportu. Trudno będzie ją kiedykolwiek i komukolwiek przeskoczyć. Patrząc na powitania, jakie otrzymywała na całym świecie, czuło się, że jest wielkim sportowcem – nie tylko w oczach Polaków. To ogromna strata dla polskiego sportu, że nie ma jej już z nami. Z tego, że biegamy z tymi wstążkami, bardzo się cieszę. Chcemy upamiętnić jej największe sukcesy i zachować ją w swojej pamięci. Ostatni raz spotkałam ją na Memoriale Janusza Kusocińskiego. Przy okazji pożegnalnej kolacji uścisnęła moją dłoń i powiedziała, że trzyma za mnie kciuki. To zostanie ze mną na całe życie.
Irena Szewińska była najlepsza na świecie, i to niejednokrotnie. Ty na pytanie, czy możesz się najlepszą stać, odpowiedziałaś kiedyś: „Żebym była najlepsza na świecie, kontrole dopingowe w Afryce muszą być zaostrzone. To przede wszystkim”.
To jest prawda. Od lat się mówi, że bardzo trudno jest ludziom z organizacji antydopingowych dostać się do afrykańskich zawodników. Domy w Afryce w większości nie mają swoich numerów i wielu biegaczy – są internetowe nagrania i reportaże, które to pokazują – stara się to wykorzystać. Chciałabym, żeby te kontrole były tak częste, jak są w Europie czy w Stanach Zjednoczonych. Chodzi o sprawiedliwość. Wtedy będziemy mieli pewność, że startujemy jak równi z równymi.
W innych sportach zawodnik musi zgłaszać, gdzie przebywa. Jak to możliwe, że kontrolerzy nie wiedzą, gdzie znaleźć danego sportowca?
Mówię to, co wiem od środowiska lekkoatletycznego. Sama byłam w Kenii i widziałam, jak wygląda tam życie i jak mieszkają tamtejsi ludzie. Na pewno ci najlepsi sportowcy mają już zdecydowanie lepsze domy, ale zawodnicy, którzy dopiero wchodzą na międzynarodowe areny, a zabłysnęli raz czy dwa razy, mieszkają w bardzo skromnych warunkach. Tak już jest i trudno to na razie zmienić, bo sytuacja w Afryce musiałaby się poprawić pod względem bytowym.
Wychodzi na to, że mówimy tu o całej gospodarce. Podobnie jak w Brazylii, która podobno wywarła na tobie duże wrażenie, gdy przyjechałaś tam na igrzyska olimpijskie.
Tak, to był bardzo przykry i smutny widok, ale taki mamy świat, że są duże różnice w zarobkach czy sytuacji bytowej ludzi. Bardzo źle się na to patrzyło. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do innych standardów życiowych. Tam zobaczyłam biedę z bliska i przewartościowałam swoje życie. Bardzo mnie to dotknęło i poruszyło. Teraz bardziej doceniam to, co mam.
ROZMAWIAŁ SEBASTIAN WARZECHA
Fot. NewsPix