Do Korony ściągał go Leszek Ojrzyński i to właśnie ten szkoleniowiec, po niewiele ponad rocznej współpracy, stał się największym piewcą jego talentu. Co więcej, kiedy po latach sprowadzał go do Górnika Zabrze, wśród zwolenników Michała Janoty poza nim właściwie nie było już nikogo innego. I wydawało się też, że koniec końców nawet sam Ojrzyński stracił swoją wiarę w zawodnika, bo – ujmijmy to najdelikatniej, jak się da – w Zabrzu nie zaczynał wyczytywania podstawowej jedenastki od Michała. Wymowne też, że kiedy Janota trafił do Arki, to dopiero po tym, jak Ojrzyński się z nią pożegnał. Przyszedł do niej na plecach zupełnie innego trenera, którego jakimś cudem udało mu się przekonać, że jeszcze ma ambicję, by wrócić do poważniejszego grania.
– Uważam, że jeśli ja miałem go na oku przez rok i ciężko pracował, by się odbudować, a ja w niego wierzyłem, to nie powinniśmy w ogóle więcej dyskutować na jego temat. Za dużo jest takich rozmów na zasadzie „co powinien zrobić trener, czy podjął słuszną decyzję, czy powinien grać ten lub tamten…” A trener jest najbliżej drużyny i on wie najlepiej, na kogo można liczyć, kogo wystawić, kto ma jaką dyspozycję, kto idzie w dobrym kierunku. Cała Polska wie, że niegdyś Janota to był piłkarz jakich mało w naszym kraju, jeden z bardziej utalentowanych. Tutaj była kwestia tego, aby dojrzał, harował, odbudował się i udowadnia, iż mu się udało. Uważam, że jego sufit jest jeszcze wyżej, stać go na więcej – mówił w niedawnym wywiadzie dla Weszło nowy szkoleniowiec Arki, Zbigniew Smółka.
Jeszcze kilka tygodni temu takie słowa nie brzmiałyby zbyt poważnie. Mowa tu w końcu o piłkarzu, który:
– Został pożegnany bez żalu w Koronie (po pełnej rundzie bez goli i asyst),
– Odbił się od Pogoni Szczecin (9 meczów, 0 goli, 1 asysta),
– Nie przebił się w Górniku Zabrze, który wyleciał z ligi (11 meczów bez goli i asyst).
– Nie zrobił furory w I-ligowym Podbeskidziu (1 gol i 2 asysty przez cały sezon),
– Częściowo odbudował się w I-ligowej Stali Mielec właśnie pod skrzydłami Smółki (już 5 goli i 2 asysty w sezonie).
Nic więc dziwnego, że transfer tego piłkarza do Arki wzbudził kontrowersje. Po utalentowanym 18-latku, który niemal równo 10 lat temu debiutował w pierwszej drużynie Feyenoordu nie został już nawet ślad. Tamten chłopak zamienił się w zblazowanego 28-latka. W faceta, który zanim trafił do Stali, długo nie mógł znaleźć sobie klubu i przygotowywał się do rozgrywek w III-ligowej Victorii Sulejówek. I dopiero Smółka, ściągając go do Stali, rzucił tonącemu koło ratunkowe. Dał sobie i piłkarzowi czas, by uratować jego karierę i zmotywować. Ale też ciężko było przypuszczać, że po tylu niepowodzeniach to właśnie ten trener ma do niego dotrzeć. I wciąż nie wiadomo, czy mu się to naprawdę udało, chociaż pierwsze symptomy z pewnością są.
Przede wszystkim Janota bardzo efektownie przywitał się z Arką, strzelając gola na Legii w Superpucharze i rozgrywając niezłe zawody, zakończone triumfem gdynian. Wejście w ligę, podobnie jak i cała drużyna, miał przeciętne, ale już przebudzenie zespołu spokojnie można łączyć z przebudzeniem Janoty. To właśnie kapitalne uderzenie tego piłkarza dało punkt z Górnikiem Zabrze. Natomiast asysta, kluczowe podanie i – ogólnie – bardzo dobry występ w Płocku przełożył się na pierwszą ligową wygraną w sezonie. I to właśnie w osobie Janoty gdynianie upatrują dziś największej nadzieję, że i z Kielc uda się wrócić nie bez niczego.
A tym bardziej, że będzie to zarazem pierwszy występ Janoty na Koronie od pożegnania z klubem z początku 2015 roku. Występ na stadionie, na którym po raz ostatni patrzono na niego jak na piłkarza z potencjałem i gdzie ponownie może ten potencjał pokazać. A przy tym zostawić nas z wiele dającym do myślenia pytaniem – czy to Janota na tyle się odbudował, czy jednak to liga na tyle obniżyła wymagania?
Fot. 400mm.pl