Reklama

Radziecka dyscyplina, grecki temperament. Stefanos Tsitsipas podbija światowe korty

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

22 sierpnia 2018, 15:34 • 12 min czytania 2 komentarze

12 sierpnia 2018 roku. Stefanos Tsitsipas skończył 20 lat. Prezent wręczył sobie sam, dzień wcześniej. Po raz pierwszy w karierze awansował do finału turnieju ATP 1000, pokonując po drodze czterech zawodników z pierwszej dziesiątki rankingu. Sam był wówczas notowany na 27. miejscu. I choć w decydującym meczu lepszy okazał się Rafael Nadal, to wszyscy dowiedzieli się, że ten gość może w przyszłości zostać prawdziwym mistrzem.

Radziecka dyscyplina, grecki temperament. Stefanos Tsitsipas podbija światowe korty

To jednak nie jest tak, że Stefanos wziął się znikąd. O jego klasie mieliśmy okazję przekonać się wcześniej już kilka razy – choćby w Barcelonie, gdzie zagrał swój pierwszy finał ATP w życiu. Przegrał go… z Rafaelem Nadalem, pokazując jednak spore umiejętności. Podobnie w Estoril, gdy pokonał Kevina Andersona. Jeśli szukacie kogoś, kogo warto obserwować w rozpoczynającym się za tydzień US Open, to Grek z pewnością wart jest uwagi.

Tym bardziej, że – łagodnie rzecz ujmując – jego ojczyzna tenisową potęgą nigdy nie była. Skąd więc jego osiągnięcia?

Rodzina

Bardzo istotne było, że w moim życiu obecne były dwie kompletnie różne kultury: grecka i rosyjska. To dało mi możliwość całkowicie innego spojrzenia na niektóre rzeczy ~ Stefanos Tsitsipas

Reklama

*

Matka Stefanos pochodzi z Rosji. A właściwie z ZSRR, bo w tych czasach tam żyła. Julia Apostoli była kiedyś całkiem utalentowaną juniorką. Mówiono o niej, że może stać się jedną z najlepszych tenisistek, jakie “wyprodukowano” w Związku Radzieckim. Gdy miała 16 lat, była najwyżej notowaną zawodniczką w swoim kraju, kilkukrotnie reprezentowała go też w Pucharze Federacji. Tam pokonała m.in. Virginię Wade, trzykrotną mistrzynię wielkoszlemową. Choć wówczas Brytyjka znajdowała się już u schyłku swej kariery.

Karierę Julii zastopowały… przepisy, jakie narzucono na nią w kraju. Ograniczenia w wyjazdach na turnieje, brak możliwości trenowania za granicami itd. Innymi słowy: typowe, krótkowzroczne zasady, jakimi próbowano opanować rozwój sportu w krajach socjalistycznych. Nigdy nie udało jej się przeskoczyć tych problemów i nigdy też nie zrealizowała w pełni swego potencjału. Gdy Związek Radziecki się rozpadł, było już na to za późno. Choć dziś mówi, że jej kariera była „wspaniała”.

Teraz potrafię zrozumieć, jak dużym osiągnięciem to było. W tamtym czasie – nie. Kiedy pracujesz, masz talent i wszystko przychodzi naturalnie, nie zachwyca cię przesadnie. Teraz jednak rozumiem, że osiągnięcie tego wszystkiego nie było łatwe, bo rywalki były naprawdę dobre.

Julii nie udało się też nawiązać do osiągnięć jej ojca, a dziadka Stefanosa – Siergieja Salnikowa. Młody tenisista nie miał okazji go poznać – Siergiej zmarł w 1984 roku – ale z pewnością wiele o nim słyszał. Nie tylko z powodu rodzinnych więzi, ale i dlatego, że Salnikow był jednym z lepszych piłkarzy, jakich w latach 50. można było oglądać na radzieckich boiskach. Trzykrotnie zostawał mistrzem kraju (raz w barwach Dinama, dwukrotnie reprezentując Spartaka Moskwa), pięć razy cieszył się ze zdobycia Pucharu ZSRR, jednak jego najważniejszy sukces przyszedł w roku 1956 – wtedy, wraz z kolegami, zdobył złoty medal olimpijski. W tej samej ekipie grali m.in. Lew Jaszyn, Eduard Strielcow czy Nikita Simonian.

Naturalne wydawało się, że, mając takie tradycje rodzinne syn Julii zostanie sportowcem. Gdy poznała Apostolosa Tsitsipasa, stało się jasne, że musi być tenisistą. Bo i ojciec Stefanosa związany był właśnie z tym sportem – w Grecji pracował jako instruktor tenisa w jednym z tamtejszych hoteli. Wkrótce dołączyła do niego żona i razem uczyli turystów, jak powinno się trzymać rakietę czy odbijać piłkę. Gdy na świecie pojawił się ich pierwszy syn, podstawy miał podobno opanowane od razu.

Reklama

Wierzcie mi: doktor, który pomagał mi urodzić dziecko, powiedział, że Stefanos wyszedł na świat z rękami ułożonymi, jakby był tenisistą, który chce zasmeczować. Zawsze wiedziałam, że będzie robił coś związanego z tenisem, ale nie wiedziałam jak i co konkretnie.

Dowodzenie po porodzie przejął ojciec. To on stał się trenerem syna i jeździł z nim na zawody. Ale to nie tak, że matka kompletnie wyłączyła się z gry. Była tam, obserwowała i często się denerwowała. Bo przyzwyczaiła się do radzieckiej dyscypliny, a nie greckiego pobłażania sobie. Sama mówiła, że irytowało ją wszystko: od źle wykonanej rozgrzewki, po problemy z dyscypliną, jakie Stefanos wykazywał czasem po drodze.

Swoją drogą, posiadanie matki-tenisistki, wychowanej w Związku Radzieckim, jest chyba dość dobre dla profesjonalnego tenisisty – potwierdzić to mogą również Alexander Zverev i Denis Shapovalov, dwa inne, wielkie talenty światowego tenisa. Odpowiednio: czwarty i dwudziesty ósmy w rankingu ATP.

Moja matka dodała do mojej gry sporo dyscypliny. Wierzę, że to naprawdę mi pomogło. Powiedziałbym, że w greckiej kulturze nie jest to powszechne – mówił Stefanos Tsitsipas.

Taka mieszanka szybko dała efekty. Stefanos już jako junior pokazywał wielki talent, choć… przegrał swój pierwszy mecz. I podobno pamięta to do dziś. Nie zrezygnował jednak, bo tenis po prostu kochał – wspominał, że pamięta, jak oglądał mecze wielkoszlemowe w wieku czterech lat. Potem przyglądał się pracy rodziców, a później sam z nimi trenował. W pewnym momencie gra w tenisa stała się dla niego sposobem na zbliżenie się do ojca.

To wszystko stało się trudniejsze, gdy zaczęliśmy podróżować, ale postrzegałem to, jako coś fajnego, interesującego dla mnie. Starałem się być profesjonalny i zdyscyplinowany, ale po prostu miło było podróżować z moim tatą. Teraz rozumiem znaczenie tego i widzę, jak wielką rolę odegrało to w mojej karierze.

Sęk w tym, że – jak już pisaliśmy – tenis popularny w jego kraju nie był. Stał się dopiero teraz, gdy on sam pojawił się na światowej mapie tego sportu. Na wielkie wsparcie ze strony federacji nie mógł więc liczyć.

Grecja

Pieniądze to podstawowa rzecz w tenisie. Jeśli je masz, możesz podróżować, robić wszystko. Nasza federacja nie jest bogata. Starają się poprawić i myślę, że uda im się to zrobić w kolejnych latach ~ Stefanos Tsitsipas w 2014 roku.

*

Właściwie Tsitsipas mógłby zapomnieć o karierze zawodowego tenisisty, gdyby nie dwie rzeczy. O jednej już wiecie: jego rodzice mieli z tym sportem styczność na co dzień, w pierwszych latach życia mogli więc nauczyć syna wszystkiego, co sami wiedzieli i to bez wychodzenia z okolic… hotelu, bo to w nim mieszkali. Druga? Siostra Julii miała wystarczająco dużo pieniędzy, by sponsorować karierę Stefanosa. Bez niej Grek mógłby zapomnieć o podróżach i udziale w zagranicznych turniejach. Dziś zarobił już pewnie więcej, niż jego ciotka w niego zainwestowała.

Wsparcie federacji, co też już wiecie było małe, a w końcu… zanikło całkiem. Grecy na punkcie tenisa nigdy nie byli przesadnie wyczuleni. Czasem lubili sobie „doliczyć” Marcosa Baghdatisa do listy swoich utytułowanych sportowców, ale prawda jest taka, że ten przez całą karierę reprezentował Cypr. I osiągnął więcej niż wszyscy pozostali greccy tenisiści razem wzięci. W Atenach i ich okolicach tenis zaczął wzbudzać zainteresowanie dopiero niedawno, za sprawą sukcesów Stefanosa i Marii Sakari, jego koleżanki po fachu.

Widzę, że ludzie chcą teraz grać w tenisa. Wszystko wygląda lepiej, ale pozostało jeszcze wiele do zrobienia. To dopiero początek. Jestem bardzo szczęśliwy, że mogę być częścią greckiego tenisa. Bardzo ważne jest, by nie stracić koncentracji i skupić się na długoterminowych celach.

A jakie powinny być te długoterminowe cele? Choćby takie, by dzieciaki, które mają szansę stać się gwiazdami tenisa, nie miały problemów w szkole. Stefanosa często w niej nie było, co wiązało się z ryzykiem zostania w tej samej klasie na kolejny rok. Dodajmy też, ze jego “koledzy” nie potrafi zrozumieć, dlaczego regularnie wyjeżdża. To z kolei powodowało, że stawał się ofiarą gnębienia. Każdy, kto był w szkole, powinien doskonale rozumieć, o czym mowa. Ostatecznie edukację ukończył online, ale w amerykańskiej placówce. Bo ona oferowała taką możliwość.

Inny cel: by najzdolniejsi juniorzy mieli miejsca do trenowania w Grecji. Takie, jak akademia Patricka Mouratoglou, mieszcząca się w USA, w której często przebywał Stefanos. Tam pracował z najlepszymi trenerami, w dobrych warunkach, do dyspozycji miał też pełen sztab: fizjoterapeutów, trenera fitnessu (który pracował m.in. z Sereną Williams) czy psychologów. Sam przyznawał, że bardzo się tam rozwinął, stając się zupełnie innym zawodnikiem.

A to przecież nie tak, że jego talent ujawnił się dopiero teraz i Grecy nie mogli wcześniej wiedzieć, ze warto mu pomóc. W 2014 roku dotarł do finału Orange Bowl, jednego z najbardziej prestiżowych turniejów juniorskich na świecie, pokonując po drodze Andriej Rubliowa, wówczas światową „jedynkę”. Niedługo po tym chciał pojechać na juniorskie Australian Open, ale – wobec braku wsparcia od federacji – nie mógł. W kolejnych latach został numerem jeden na świecie i wygrał juniorski Wimbledon w deblu. Wsparcia wciąż nie było.

Teraz ma się to zmienić, a duża w tym zasługa właśnie tego, co wyczynia Stefanos.

Na korcie i poza nim

Stefanos podjął decyzję o graniu w tenisa, gdy mój przyjaciel we Francji zaprosił mnie na dwutygodniowy obóz letni. Pojechał ze mną i poprosił o możliwość występu w turnieju. Zakwalifikował się do fazy „Masters”, gdzie było ośmiu najlepszych zawodników… i wygrał ją. Później obudził mnie w środku nocy i powiedział: „Tato, chcę zostać tenisistą. Lubię rywalizację, lubię wyzwania”. To była jego decyzja ~ Apostolos Tsitsipas

*

Okej, przyszedł czas na to, co w tenisie najważniejsze – co właściwie jest takiego wyjątkowego w tym facecie? Cóż, kilka rzeczy. Po pierwsze: jego mentalność. Przypomnijmy, gość ma dwadzieścia lat, a tym, jak bardzo kontroluje swoją psychikę na korcie, zachwycił już nawet Kevina Andersona, czyli 32-latka. Aczkolwiek nie powinno to dziwić nikogo, kto słyszał o tym, co przeżył Stefanos, gdy miał szesnaście lat:

Pływałem z kolegami. Było bardzo wietrznie, dużo fal, ale pływanie nie było zakazane, więc wskoczyłem do morza. Nagle zorientowałem się, że jestem już 50 metrów od brzegu i odpływałem coraz dalej. Próbowałem dostać się do lądu, ale to było niemożliwe. Nie mogłem oddychać z powodu fal, myślałem, że umrę. Uratował nas mój tata. Wszystkie emocje, jakie wtedy czułem, zmieniły mnie i moje spojrzenie na świat.

Wiecie, to taki moment, w którym orientujesz się, że to, co przeżywasz na korcie, to właściwie nic wielkiego, w porównaniu do tego, co miałeś okazję czuć, gdy otarłeś się o śmierć. Jeśli więc kiedykolwiek będziecie zastanawiać się, skąd u tego, wciąż przecież młodego, tenisisty taka odporność psychiczna – odpowiedź tkwi w tamtych chwilach.

Co jeszcze zwraca uwagę, gdy jest na korcie? Z pewnością jednoręczny backhand. Zagranie, któremu wróżono naturalną śmierć, przeżywa ostatnio renesans i posługuje się nim coraz więcej młodych tenisistów. Biorąc pod uwagę, że idolem Greka jest Roger Federer, możecie domyślać się, czemu gra akurat w ten sposób. Bo, co rzadko się zdarza, to był jego wybór, nie trenerów. Dodajmy jeszcze: bardzo mocny i dobry serwis, świetny forehand, rotacje, jakie naturalnie potrafi nadawać piłkom i umiejętność rozgrywania punktów zarówno z pozycji atakującego, jak i „wyciągania” wymian z głębokiej defensywy. Właściwie trudno wskazać jego słabszy punkt, bo nie popełnia też przesadnie wiele błędów i trzeba się namęczyć, by zmusić go do władowania piłki w siatkę czy wyrzucenia na aut. Jest też naprawdę dobry na returnie, a jego otoczenie i on sam twierdzą, że wciąż może się bardzo rozwinąć.

Pewny tenis – to sposób, w jaki grałem od zawsze. Pewność siebie jest tu najważniejsza. Moja gra odzwierciedla nieco to, jaką osobą jestem i moje dorastanie. Jestem zdolny zrobić na korcie wszystko i pokonać każdego każdego przeciwnika. Równocześnie jestem ostrożny i agresywny. Czasem czuję się, jakbym nigdy tego nie tracił. Ta pewność siebie zawsze u mnie jest, niezależnie od wyniku.

To na korcie. A, gdy z niego schodzi, Stefanos też potrafi zadziwić. Bo gdy większość zawodników wrzuci zdjęcie lub dwa na Instagrama, obejrzy film, pogra na Play Station czy poczyta książkę, on… kręci vlogi. Nie byle jakie, bo podróżnicze. Dla przykładu: gdy był w Rzymie, wybrał się do Watykanu i opisywał miejsca, które zwiedzał. Sam mówi, że to „jedyna rzecz, która sprawia, że jest mniej zestresowany i rozczarowany”, gdy coś na korcie pójdzie nie po jego myśli.

Chcę inspirować innych ludzi, którzy chcą robić to samo, dać im świadomość tego, jak działa życie w tourze i jaki jest tenis, ale też jak dobre, czasami, może być podróżowanie. Przychodzi mi to naturalnie i gdy to robię, czuję się szczęśliwy.

2018

W oddali widzę szczyt, ale bycie numerem jeden to nie jest mój jedyny cel, nawet mimo tego, że w siebie wierzę. Tenis nie jest popularny w Grecji. Jestem pierwszym zawodnikiem z mojego kraju w top 100 rankingu, ale chcę osiągnąć więcej. Czuję się dumny, chciałbym jednak zainspirować ludzi i dzieci do gry w tenisa ~ Stefanos Tsitsipas.

*

Na początku tego sezonu zajmował 91. miejsce w światowym rankingu, ale z każdym kolejnym tygodniem był coraz bliżej obecnej lokaty, najwyższej w swej karierze. W pierwszej piętnastce znalazł się w ekspresowym tempie, a wydaje się, że do końca roku śmiało może powalczyć o awans do najlepszej dziesiątki na świecie. Wszystko to osiągnął, przypomnijmy, w wieku 20 lat.

W styczniu zadebiutował w Wielkim Szlemie. W maju, na paryskich kortach, odniósł pierwsze zwycięstwo. Miesiąc później po raz pierwszy był rozstawiony, z 31. numerem, i doszedł do czwartej rundy na wimbledońskiej trawie – jak twierdzi, swojej ulubionej nawierzchni. Przed nim US Open, gdzie jego obecny ranking sugeruje, że, przy dobrych wiatrach, powalczyć może o powtórzenie tego rezultatu. A gdyby drabinka ułożyła się korzystnie, to nie można wykluczyć awansu do dalszych faz turnieju.

Pod koniec 2017 roku pokonał Davida Goffina, to była jego pierwsza wygrana z zawodnikiem z top 10 rankingu ATP. W tym roku dołożył do tego wygraną z Dominikiem Thiemem w Barcelonie, Kevinem Andersonem w Estoril i cztery zwycięstwa w Toronto. Po raz drugi pokonał tam Thiema, a do tego wyeliminował też Novaka Djokovicia, Alexandra Zvereva i, ponownie, Kevina Andersona. Stał się gwiazdą. Po raz pierwszy w swej karierze poczuł ciężar, jaki niesie ze sobą ten status. Mówił o tym, gdy kilka dni później szybko pożegnał się z turniejem w Cincinnati.

Czułem się dziś w porządku, nie byłem zmęczony. Po prostu… czułem się dziwnie. (…) jakby mój mózg mnie okłamywał, jakbym chciał wygrać, ale w tym samym czasie nie była to dla mnie wielka sprawa, co bardzo mnie martwiło. Nie wiem, czemu tak się czułem. Chciałem zwyciężyć, ale myślę, że mój mózg się wyłączył. Nie było go. (…) Jestem świadomy poruszenia w Grecji. Nawet premier tweetował o tym, co zrobiłem w Toronto. Trudno jest być, nazwijmy to, „wielką gwiazdą”, po tym, jak wcześniej nie za wiele osób o tobie słyszało. Nie jest łatwo sobie z tym poradzić, ale będę starał się sprawić, by było to tak proste, jak to tylko możliwe, nie ekscytować się tym przesadnie.

Zapytany o swoje marzenia, odpowiedział standardowo: chciałby wygrać Wimbledon. I Australian Open, bo w Melbourne mieszka wielu Greków. Na razie do tego daleka droga, wiele zmagań przed nim. Nie tylko z rywalami, ale i presją ze strony… całego kraju. Bo Grecja już dowiedziała się, kim Stefanos jest i ma swoje oczekiwania. Pokrywają się z celami samego zawodnika.

Pytanie brzmi: czy uda się je spełnić?

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...