Tak z ręku na sercu – kojarzycie Martina Kostala? Poznalibyście zawodnika Wisły Kraków na ulicy? Spokojnie, nie ma nic złego w tym, że nie. Co prawda 22-latek już ponad 13 miesięcy temu zamienił Spartak Trnava na Białą Gwiazdę, ale w tym czasie robił tak niewiele, by stać się rozpoznawalny, że moglibyśmy go pomylić z kierowcą klubowego autokaru. Do dziś. W swoim dziewiątym występie w Wiśle poczynał sobie tak odważnie, jakby był nie tylko gwiazdą tej drużyny, ale też całej ligi.
Słowak dał nam przynajmniej cztery powody, by uważniej śledzić jego poczynania.
Po pierwsze – w 24. minucie skorzystał z tego, że Rafał Janicki na boisku był zagubiony bardziej niż Sławek Peszko w operze i ładnym strzałem w długi róg pokonał Buricia.
Po drugie – w 51. posłał kapitalną piłkę w pole karnego do Imaza, po czym Hiszpan wyłożył futbolówkę Ondraskowi do pustej bramki.
Po trzecie – w 55. wpadł w pole karne z prawej strony mimo asysty Jóźwiaka i zagrał wzdłuż bramki tak, że swojaka zapakował Gytkjaer.
Po czwarte – w 61. bardzo przytomnie urwał się obrońcom Lecha przy wyrzucie z autu i świetnie obsłużył Ondraska.
W skrócie – można odwołać ekipę sprzątającą, bo Kostal pozamiatał. Miał w tym oczywiście bardzo mocne wsparcie ze strony kilku kolegów, bo skutecznie kąsała dziś ta czeska “Kobra”, bardzo ruchliwy i kreatywny był Kort czy swoje w odpowiednich momentach robił Imaz, ale to właśnie przede wszystkim Słowak rozmontował defensywę, która w czterech wcześniejszych meczach ligowych straciła tylko jednego gola. Bez niego, w końcówce meczu, Wisła dołożyła jeszcze trafienie Kolara, lecz to już tylko dobicie leżącego na łopatkach rywala, którego rozłożył Kostal.
Ale najciekawsze jest w tym to, że w Poznaniu kompletnie się na to nie zanosiło. A nawet więcej – wpierdol wisiał w powietrzu, ale w drugę stronę! Lech szybko wyszedł na prowadzenie za sprawą Amarala, który z łatwością ograł Sadloka, dziesięć minut później podwyższył, bo Gytkjaer wykorzystał karnego podyktowanego za rękę Pietrzaka. Prócz tego powinien strzelić jeszcze dwa gole, ale Gajos trafił w słupek, a Amaral w boczną siatkę, choć sytuacja była bardzo prosta.
Do wspomnianej już 24. minuty Wisła po prostu nie istniała. Wtedy koło ratunkowe rzucił jej Janicki, a dalszy ciąg już znacie. Cóż, trzeba powiedzieć, że to cud, iż do tej pory ta poznańska defensywa funkcjonowała. Dziś było w niej tyle dzbanów, że Lech mógłby otworzyć sklep z wyrobami garncarskimi. Niebywałe, ile miejsca i czasu dostawali w niektórych sytuacjach rywale. Mimo porażki Kolejorz pozostał liderem, ale chyba warto jeszcze raz przemyśleć ściągnięcie jakiegoś defensora, bo jak tak dalej pójdzie, jego pozycja na początku sezonu za chwilę będzie tylko ciekawostką.
[event_results 516361]
Fot. 400mm.pl