Reklama

Jeśli nie wiedzieliście dlaczego warto śledzić ligę hiszpańską… No to już wiecie!

Mariusz Bielski

Autor:Mariusz Bielski

17 sierpnia 2018, 13:41 • 13 min czytania 8 komentarzy

No jak tam, zdążyliście już zmęczyć się wojażami polskich drużyn w Europie i na rodzimym podwórku? Dzięki Bogu, już za moment rozpocznie się poważne granie w najlepszych ligach Starego Kontynentu. Tydzień temu wystartowała angielska, ale z równie wielką niecierpliwością czekamy, aż zabrzmi pierwszy gwizdek również na hiszpańskich boiskach. I jeśli jeszcze nie jesteście przekonani co do tego, czy warto śledzić Primera División w rozpoczynającym się sezonie, przychodzimy z odpowiedzią – Tak! A oto dowody!

Jeśli nie wiedzieliście dlaczego warto śledzić ligę hiszpańską… No to już wiecie!

Bo liczymy na wyrównane boje świętej trójcy. W Hiszpanii nie zdarzy się historia podobna do tej z udziałem Leicester City, co jednak nie znaczy, że rywalizacja o mistrzostwo nie będzie ciekawa. Nie ma bowiem racjonalnych argumentów, które stałyby za tym, że Barcelona znów zdominuje Primera División równie mocno co w ubiegłym sezonie. Wręcz przeciwnie, wydaje nam się, że stawka jest wyjątkowo wyrównana. Blaugrana, choć kręgosłupa drużyny nie wymieniła, przeszła jednak pewną metamorfozę, zwłaszcza jeśli chodzi o zawodników z drugiego szeregu. Real Madryt w zamyśle ma być zespołem, który będzie polegał już nie na jednej, wielkiej gwieździe, lecz bardziej na kolektywie. Superpuchar zasugerował nam, iż Lopetegui uczyni z ekipy Królewskich drużynę znacznie bardziej intensywną niż Zizou, zaś Atletico zamierza sobie zadośćuczynić za poprzedni sezon, gdy szybko wypisało się walki o majstra, a rywalizację w Lidze Mistrzów zakończyło na fazie grupowej.

Bo Atletico zmontowało naprawdę mocną pakę. Griezmann został na dłużej, Diego Costa odzyskał pełnię zdrowia, na prawą obronę przyszedł Santiago Arias, Gabiego zastąpił dużo młodszy i chyba już lepszy Rodri, braki na skrzydłach zostały uzupełnione o Gelsona Martinsa oraz Thomasa Lemara. Szczególnie ten ostatni ma dodać Rojiblancos polotu oraz finezji w ataku. Simeone praktycznie na każdej pozycji ma do dyspozycji dwóch sensownych zawodników, praktycznie żadnego nie dzieli wielka przepaść od konkurenta. W środowym derbi madrileño poznaliśmy siłę rażenia bandy świrów Cholo. A co to dopiero będzie, kiedy taki Lemar oraz Rodri lepiej zgrają się z drużyną? Nie ma wymówek, takie Atletico musi powalczyć o najwyższe cele.

Bo jesteśmy ciekawi jak poradzi sobie Bale w roli pierwszego cracka Realu Madryt. Warunki ma niby cieplarniane, wszak w końcu jest zupełnie zdrowy, Lopetegui obdarzył go ogromnym zaufaniem, otrzymał od niego sporą wolność taktyczną, świetnie prezentował się w sparingach, a szkielet drużyny nie zmienił się zbytnio. Tyle lat marzył o wyjściu z cienia, no to teraz mu się zmierzyć z blaskiem fleszy skierowanym głównie ku niemu. Z drugiej strony łatwiej jest o tym mówić, niż rzeczywiście sprostać wielkim oczekiwaniom bycia następcą Cristiano, co pokazał już mecz o Superpuchar Europy. Strefa komfortu, w której Walijczyk mógłby się schować w trudniejszym momencie przestała istnieć. Odpowiedzialność leży na jego barkach.

Bo będziemy oglądać znacznie mniej parodystów biegających po boisku w koszulkach Barcelony. Wielokrotnie już mówiło się o konieczności przewietrzenia szatni Blaugrany, jednak dopiero tego lata udało się pozbyć paru niepotrzebnych grajków. Nie była to wyprzedaż z gatunku tych, na których klienci tratują się niczym w słynnym wyścigu po burgery łódzkiej Sukcesji. Zdecydowanie bardziej przypominała garażowe targowisko, bo też poszczególni zawodnicy faktycznie wychodzili z Dumy Katalonii bocznymi lub tylnymi drzwiami. Kilku nawet udało się spieniężyć po w miarę sensownych kwotach. Aleix Vidal odszedł za 8,5 bańki, Marlon za 6+6, Deulofeu za 13, Digne za 20, Mina za 30+2, za Paulinho Guangzhou ma wkrótce dać 50. Do tego na wypożyczenie odszedł Andre Gomes oraz Douglas. Za żadnym z nich raczej nie będziemy tęsknić.

Reklama

Bo jednocześnie Barcelona zrobiła kilka fajnych transferów. Szczerze mówiąc jesteśmy tym faktem nawet zdziwieni, wszak przez ostatnie parę lat sternicy katalońskiego klubu przyzwyczaili nas raczej do fuszerki. Brali graczy drogich, przekwitających, niepasujących do jej filozofii, zaś swoich nie potrafili odpowiednio spieniężyć. A tu proszę, miła odmiana! Powiecie, że ściągnięcie Arturo Vidala nadal wpisuje się w powyższe negatywne kryteria. Owszem, jednak kupiono go na wyraźne życzenie Valverde, ponieważ ten – za przeproszeniem – wkurwił się niemiłosiernie, gdy do Chin opchnięto Paulinho i to bez jego wiedzy. Inna sprawa, że na jego miejsce przyszedł zawodnik jeszcze lepszy, a na całej operacji Duma Katalonii wyjdzie 32 bańki na plus (Chilijczyk kosztował 18 melonów). Poza tym raczej odmładzano zespół, biorąc piłkarzy, którzy najlepsze lata mają dopiero przed sobą, dopiero dobijają się do topu. Wśród nich znajdziemy Clementa Lengleta (23 lata), Arthura (22), Malcoma (21). Do kadry pierwszej drużyny włączono Carlesa Aleñę (20), Juana Mirandę (20), szanse dostanie pewnie też Marc Cucurella (20). Dodatkowo zdaje się, że pewne miejsce w kadrze na sezon 2018/19 wywalczył sobie jeszcze Rafinha (25), który ostatnio świetnie radził sobie na wypożyczeniu w Interze.

Bo na mocy niepisanej tradycji staliśmy się wielkimi fanami smakowitych rogalików, a te Coutinho lubi serwować wyjątkowo często. Do tego stopnia, że aż boimy się o swoją dietę. No a tak już na poważnie, po prostu jesteśmy ciekawi jak Filipek poradzi sobie w roli zastępcy Iniesty. Niezwykle trudne jest to zadanie, zwłaszcza że wydaje się być on nieco mniej odpowiedzialny w rozegraniu od Don Andresa. Z drugiej strony posiada kilka atutów, które zarówno odróżniają go od Hiszpana, jak i czynią zawodnikiem jeszcze groźniejszym. Bramkostrzelność chociażby – 10 goli w 22 meczach u pomocnika robi wrażenie.

Bo nie mamy bladego pojęcia jaka będzie hierarchia za plecami świętej trójcy. Niby miejsc w pucharach dla ligi hiszpańskiej jest pod dostatkiem, ale chętnych też nie brakuje. Sevilla, Valencia, Villarreal, Betis, a do tego jeszcze kilka ekip, które są w stanie pozytywnie nas zaskoczyć, jak Real Sociedad, Celta, a może nawet ktoś jak Girona czy Getafe rok temu? Przecież przed startem ubiegłego sezonu w najśmielszych snach nie podejrzewaliśmy, że dwie ostatnie z wymienionych ekip do samego końca będą liczyły się w walce o udział w kwalifikacjach do Ligi Europy. Do spółki z Eibarem zresztą. O ile więc jest w tym gronie sporo pewniaczków, o tyle ich kadry są tak bardzo wyrównane, że równie dobrze kolejność na miejscach 4-7 moglibyśmy ustalić za pomocą losowania lotto, rzutu kostką do gry albo innych takich.

Bo zastanawiające są przemiany zachodzące w najważniejszych baskijskich ekipach. Z Realem Sociedad pożegnał się legendarny Xabi Prieto i wielki talent Odriozola, zmieniono także trenera i to ta zmiana wydaje się być najważniejsza. Athletic również dokonał zmiany szkoleniowca po drugim najgorszym sezonie w swojej historii. Zastanawiamy się tylko nad wyborami obu klubów. Txuri Urdin przejął bowiem Asier Garitano, trener do bólu pragmatyczny, a w ostatnim czasie La Real hołdował bardziej barcelońskim zasadom, co było zasługą Eusebio Sacristana. Lwy wzięły natomiast Toto Berizzo, wywodzącego się ze szkoły bielsistowskiej, czyli przeciwieństwo Garitano. Sęk w tym, że ekipa Los Leones ma sporo ograniczeń, z czego najważniejsze to umiejętności techniczne poszczególnych graczy. Czy to na pewno dobry pomysł, aby nieco topornych zawodników uczyć bardziej kombinacyjnej i ofensywnej gry? Nie da się ukryć – gdybyśmy Toto i Asiera zamienili stanowiskami, miałoby to nieco więcej sensu, a tak? Czy w tych szaleństwa będzie metoda?

Bo jesteśmy ciekawi tego, co z Sevillą zrobi Pablo Machin. Po odejściu Sampaolego Los Nervionenses dość mocno się motali, nie wiedzieli jaką drogą chcą podążać. Wzięli Toto, którego pożegnali tuż przed Bożym Narodzeniem pomimo tego, iż zmagał się z nowotworem. Argentyńczyk kłócił się ze Stevenem N’Zonzim, jego drużynie zarzucano mocne przynudzanie, ale jego następca, Vincenzo Montella, zamiast uspokoić chaos, jeszcze tylko go podkręcił. Machin zaś jest szkoleniowcem, który rzadko polega na ułańskiej fantazji, ma dużo świeżych pomysłów, a z byle przeciętniaka potrafi wycisnąć 200%. Śmiało można nazwać go mistrzem taktycznych szachów, choć mecze jego drużyn wcale nie są żmudnymi partyjkami godnymi szybkiego zapomnienia. Wręcz przeciwnie, w jego szachach figury przesuwają się szybko, ustawiają się mądrze, atakują sposobem, nie na wariata. Skoro Pablo otrzyma na Sanchez Pizjuan znacznie lepszych piłkarzy niż w Gironie – z którą zajął 10. miejsce – należy od niego oczekiwać wykręcenia proporcjonalnie dobrych wyników z Sevillą.

Reklama

Bo jesteśmy fanami zmian na hiszpańskim rynku trenerskim. Tamtejsze kluby coraz rzadziej nabierają się na szkoleniowe wydmuszki, gdy jedynymi danych menedżerów stają się ich znane nazwiska oraz bogate piłkarskie CV. Najlepszy przykład to Clarence Seedorf i jego Depor. Holender zastał Blanquiazules w rozsypce, ale zamiast coś tam zbudować, tylko zamieszał całym tym chaosem i poszedł w cholerę. Galisyjczycy powinni w przyszłości podążyć drogą takich klubów jak Leganes, Girona czy Getafe, które wykręcały wyniki ponad stan dzięki pragmatycznemu podejściu kolejno Asiera Garitano, Pablo Machina oraz Pepe Bordalasa. Żaden z nich nie był wybitnym zawodnikiem, ale ich wiedza teoretyczna i umiejętność przełożenia jej na praktykę sprawiła, że zachwycaliśmy się solidnością prowadzonych przez nich ekip. Można powiedzieć, że mechanizowali futbol – ogromną uwagę oddawali taktyce, poświęcali jednostki na korzyść drużyny, wyniki stały u nich przed stylem, chłodna kalkulacja (oparta również na analizie danych) górowała nad nieokrzesaną improwizacją. Opłaciło się. Getafe prawie awansowało do kwalifikacji Ligi Europy (zabrakło mu 3. oczek), Girona była 10. i też długo liczyła się w walce o puchary, a Leganes – ze zdecydowanie najgorszą kadrą wśród wymienionych – spokojnie utrzymało się w Primera Division.

Bo nikt nie zapewnia tak dobrej rozrywki jak Betis. Wśród zespołów, które najlepiej potrafiły wyważyć efektowność z efektywnością na czele byliby właśnie Verdiblancos. To zasługa Quique Setiena, nieco mniej szalonego od Paco Jemeza, choć też kochającego ofensywny futbol. Cały czas nakazywał swoim podopiecznym przeć do przodu, co owocowało spektakularnymi goleadami. 4:0 z Levante, 4:4 z Realem Sociedad, 3:6 z Valencią, 5:3 z Sevillą, 3:2 z Leganes, 3:5 z Realem Madryt… Jasne, parę razy Betis został mocno skarcony, ale drodzy państwo, jak to się oglądało! Strach było mrugać oczami, by nie przegapić żadnego dryblingu, rajdu, otwierającego podania, kombinacyjnej wymiany kilkunastu podań zakończonych golami. – Kiedy czasem patrzę na to, jaki ułożyłem skład, sam się dziwię. Towar, który w tym czasie palę musi być naprawdę dobry. Czasem aż mi się nie chce wierzyć, że to naprawdę działa! – rzucił niegdyś Setien na konferencji prasowej. On stara się wpoić podopiecznym czerpanie dziecięcej radości z gry w piłkę. My za to cieszymy się jak dzieci, kiedy możemy obejrzeć kolejny mecz Verdiblancos.

Bo liczymy, że Valencia będzie przynajmniej tak samo solidna jak w poprzednim sezonie. Mamy wielkie zaufanie do Marcelino, który Nietoperzom przywrócił nie tylko wiarę w lepsze jutro, lecz od razu wykręcił świetny wynik. Czwarta lokata w porównaniu z 12. zajmowaną przez dwa lata z rzędu dowodzi wielkiego progresu poczynionego w krótkim czasie. Toral bazuje na tych samym pryncypiach, dzięki którym wcześniej jego Villarreal zachwycał podobną solidnością – kluczem jest szczelna obrona, umiejętność wyprowadzania zabójczych kontr oraz wszechstronność skrzydłowych. Szerzej o możliwościach Los Ches pisaliśmy niedawno: Najnowszym nabytkiem „Los Ches” został Denis Czeryszew, czyli gość, który z kapitalnej strony pokazał się na niedawnych mistrzostwach świata. Rosjanin był jednym z najjaśniejszych punktów reprezentacji Stanisława Czerczesowa. Poza nim szeregi VCF zasilili także Kevin Gameiro i Michy Batshuayi. Marcelino cały czas będzie miał do swojej dyspozycji Santiego Minę, Rodrigo czy Carlosa Solera. Ofensywny potencjał Nietoperzy musi więc budzić respekt i pozwala realnie myśleć o nawiązaniu walki z największymi firmami nie tylko w Hiszpanii, ale też w Europie. To będzie zresztą o tyle łatwiejsze, że pion sportowy Valencii zadbał o zachowanie odpowiedniego balansu w zespole i poza atakiem, wzmocnił tez pozostałe formacje. Do tego udało się zatrzymać liderów zespołu z poprzednich rozgrywek – Geoffreya Kondogbię, Daniego Parejo czy Ezequiela Garaya, do których dokooptowani będą najlepsi młodzieżowcy z akademii. Gdyby jeszcze udało się wyrwać Goncalo Guedesa ze szponów PSG, Marcelino byłby w siódmym niebie. Ponoć sprawa ma się rozwiązać na dniach.

Bo przy okazji będziemy mogli nauczyć się jak robić klubowe social media. I to wcale nie od tych największych, tylko od Leganes. Zwłaszcza ci pierwsi są mistrzami w sprzedawaniu swoich meczów w sensie marketingowym. Jeśli nie widzieliście żadnego ich plakatu – żałujcie! Szybkie przykłady:
– przed meczem z Valencią na plakacie umieścili leżącego w łóżku nietoperza, naturalnie również odpoczywającego w dzień. Podpis? „Mamy nadzieję, że to będzie jedna z zalet rozgrywania meczów w południe”.
– przy okazji spotkania z Villarrealem: „Dostępu do morza nie uzyskamy, ale do łodzi podwodnej już tak!”
– starcie z Athletikiem promowali grafiką nawiązującą do Króla Lwa (Lwy – przydomek baskijskiej drużyny)
– kiedyś apelowali też do komentatorów i kibiców, by nie wymawiali głośno nazwisk zawodników Leganes, żeby czasem Monchi nie zapisał ich w swoim notesie i nie zabrał do Andaluzji
– No albo to…

Wisienką Ogórkiem na torcie jest natomiast filmik, w którym Alexander Szymanowski, skrzydłowy Leganes, opowiada o klubie spacerując po szklarni pełnej tych warzyw. Dla jasności – „ogórki” to właśnie pseudonim ekipy z przedmieść Madrytu.

Bo jesteśmy fanami serii GTA. Strasznie jesteśmy ciekawi jej najnowszej odsłony! Akcja ma się ponoć rozgrywać w Aragonii, a jej bohaterem zostać piłkarz Hueski, Ruben Semedo. Gra jest ponoć zajebiście realistyczna, a przekonali się już o tym w Villarrealu, gdzie w poprzednim sezonie odbywały się beta testy. Portugalczyk imprezował wówczas jakby był kumplem Tupaca Shakura i należał do Death Row, przypadkowemu typowi roztrzaskał butelkę na głowie na parkingu dyskoteki, groził bronią szefowi klubu, gdy ten chciał go wyprosić o 8 rano. Wcześniej ponoć wywinął podobny numer. Jeszcze innym razem ze znajomymi napadł na mężczyznę, oprawcy związali go, pobili kijami bejsbolowymi, a Ruben ponoć groził mu śmiercią. Po wszystkim porwali ofiarę, a gdy udało mu się znaleźć drogę ucieczki, Semedo otworzył do niego ogień. Nic dziwnego, że Portugalczyk trafił do pierdla, z którego wyszedł dzięki wpłaceniu za niego klauzuli. Niezły ananas, co? Coś nam mówi, że na wypożyczeniu w Heusce też może być z nim „wesoło”.

Bo chiński Espanyol wreszcie zaczął się rozwijać na miarę obietnic. Chen Yansheng wpompował w klub mnóstwo kasy, zrobił kilka spektakularnych transferów, dzięki czemu możemy dziś mówić o Papużkach jako o ekipie będącej w stanie powalczyć nawet o Ligę Mistrzów. W końcu właśnie w nią zamierzał celować inwestor z Kraju Środka, gdy przejmował klub. Obecny Espanyol nie ma już nie wspólnego z nudną, przewidywalną i nijaką ekipą, jaką stał się w poprzednich latach. Poprawie uległy także relacje trenerów z zarządem. Ten nie działa już autorytarnie, sprzedając piłkarzy bez wiedzy trenera. Obie strony świetnie się dogadują, również dlatego, iż pan Yansheng często pojawia się na Cornella-El Prat. Tak bardzo zakochał się w rosnącym w siłę Espanyolu! Wkrótce ma zainwestować kolejne pieniądze w Los Pericos, pomimo obostrzeń nałożonych na chińskich biznesmenów przez tamtejszy rząd.

Bo małe jest piękne. A kilka całkiem romantycznych historii w Primera División znajdziemy. Eibar znamy już od dawna, zdążyliśmy się do niego przyzwyczaić. Akceptujemy ze wszystkimi przywarami, ale też doceniamy za ogromny rozwój klubu, który w dużej mierze zawdzięcza sternikom chodzącym na co dzień na obcasach. Teraz pałeczkę najskromniejszego klubu przejęła Huesca, która awansowała do La Ligi kompletnie niespodziewanie. Poza paroma doświadczonymi obrońcami drużynę Los Oscenses tworzą same żółtodzioby bez doświadczenia najwyższej klasie rozgrywkowej. Trener Leo Franco to kolejny świeżak, ten sezon będzie dla niego debiutanckim. Budżet? Ponoć mniejszy niż Piasta Gliwice czy Pogoni Szczecin, w wysokości około 6 baniek. Ba, nawet kiedy jeszcze Huesca występowała w Segundzie, miała czwartą najmniej pojemną sakwę!S Stadionik również posiada skromny, bo na 5,5 tysiąca widzów, najmniejszy w Primera Division, ale w sumie po co większy, skoro cała miejscowość liczby mniej więcej 10 razy tyle mieszkańców? Ta historia może zatem skończyć się zarówno pięknie, niczym wcześniejsza Rusznikarzy lub Girony, albo tragicznie, ze względu na wszystkie wyżej wymienione aspekty.

***

Moglibyśmy tak wymieniać i wymieniać. Zawsze znalazłby się jakiś dodatkowy powód. Na tę listę równie dobrze mogłoby trafić wiecznie walczące o coś więcej niż wynik Rayo, Celta zamierzająca budować swoją wielkość na młodzieńczym polocie, niespodziewanie solidne Levante z czarującym Enisem Bardhim za kierownicą, albo nawet VAR, z którego wreszcie będą mogli skorzystać tamtejsi sędziowie. Jak w ostatnim czasie odliczaliśmy niecierpliwie dni do pierwszego meczu La Ligi, tak dzisiaj ślęczymy już zegarkami w rękach, czekając na godzinę 20:15, gdy nastąpi inauguracja sezonu. Wreszcie!

Fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Anglia

Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Piotr Rzepecki
1
Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Komentarze

8 komentarzy

Loading...