Reklama

Jeżeli nie radzisz sobie z krytyką, nie zagrasz na wysokim poziomie

Norbert Skorzewski

Autor:Norbert Skorzewski

12 sierpnia 2018, 09:02 • 23 min czytania 7 komentarzy

– Kiedyś nie miałem świadomości, że piłka to tyle poświęceń i wyrzeczeń. Kiedy mama zrobiła schabowego, jadłem, nie zastanawiałem się. Dziś już to wiem. Nie wyobrażam sobie zjeść kebaba, a później pójść na trening. Miałbym wyrzuty sumienia, że oszukuję sam siebie. Wiele czynników miało wpływ na to, że zacząłem zmieniać swoje podejście. W pewnym momencie postawiłem wszystko na jedną kartę. Skontaktowałem się z Leszkiem Dyją, otworzyłem swoją głowę, pojechałem do psychologa. Na zasadzie, że albo się uda – będą postępy, chociaż malutkie – albo się nie uda i będę po prostu przeciętnym piłkarzem, który buja się od klubu do klubu i schodzi coraz niżej. Tak pewnie by było. Zadzwoniłem do trenera, ale początkowo nie odebrał ode mnie telefonu

Jeżeli nie radzisz sobie z krytyką, nie zagrasz na wysokim poziomie

Z Alanem Czerwiński porozmawialiśmy o jego krętej drodze do Ekstraklasy. O odporności na krytykę, której nauczył się, gdy w GKS-ie Katowice atakowano przede wszystkim jego. Dochodziło nawet do spotkań kibiców z radą drużyny, by wyprostować tę sytuację. O postawieniu wszystkiego na jedną kartę, zmianie podejścia, braku osoby, która mogłaby mu doradzić w ważnych momentach. Zapraszamy.

*

Jerzy Brzęczek został selekcjonerem, Łukasz Piszczek skończył reprezentacyjną karierę. Może nie trafiłeś „szóstki” w totka, ale „piątkę” na pewno.

Nie koncentruję się na takich rzeczach. Skupiam się na lidze. Chcę z każdym meczem udowadniać, że moja wartość rośnie. Nie patrzę na to, czy ktoś kończy karierę, czy jakiś nowy zawodnik dobija się do kadry. Wiadomo, w końcowym rozrachunku odgrywa to dużą rolę, ale na razie o tym nie myślę.

Reklama

Rywalizacja na prawej obronie będzie duża, ale chyba nie masz kompleksów?

Nie mam powodów, żeby mieć kompleksy. Doszedłem do Ekstraklasy ciężką pracą, podobnie jak pozostali prawi obrońcy jestem po prostu człowiekiem, dlatego nie widzę powodów, przez które miałbym nie być świadomy swojej wartości. Chłopaki są w podobnym wieku, walczą tak samo jak ja. Może grają w lepszych klubach, za granicą, ale ja też się staram. Ostateczną decyzję podejmie trener, mnie pozostaje przemawiać na boisku.

Czytając opinie i komentarze, widać że naprawdę dużo osób w ciebie wierzy.

Bardzo się cieszę, że tak jest. Szczerze mówiąc, nawet o tym nie słyszałem, raczej nie przeglądałem tego, o czym pisało się w ciągu kilku ostatnich dni. To pokazuje, że moja praca jest doceniana. Fajna sprawa, która udowadnia, że włożony wysiłek procentuje.

Piszczek jest twoim wzorem do naśladowania?

Jak najbardziej. Miałem okazję go poznać cztery czy pięć lat temu. Przekonałem się, jak pracuje, jak wyglądają ludzie prezentujący najwyższy poziom, bo przy okazji spotkałem też Kubę Błaszczykowskiego. Obaj pokazywali pełen profesjonalizm. Piszczek mi zaimponował. Gra w Borussi Dortmund, występuje w Lidze Mistrzów, a jednak przykłada wagę do pozornie najmniej istotnych ćwiczeń. Skupia się na detalach. W jego sukcesie nie ma przypadku, to tytan pracy. W każde ćwiczenie wkłada serce, poświęca się w stu procentach. To rzadko spotykane. Jak miał zrobić dziesięć powtórzeń, skończył na jedenastu. Gdzie pewnie niektórzy wielcy piłkarze – nawet niekoniecznie wielcy – podchodziliby do jakichś, wydawałoby się, drobnych ćwiczeń na luzie. A, bo jedno powtórzenie więcej i tak nic nie zmieni. Właśnie że zmieni, a Piszczek jest tego żywym dowodem.

Reklama

Powiedziałeś, że kiedy zobaczyłeś, jak trenuje, zdałeś sobie sprawę, w jakim miejscu jesteś.

Z każdym treningiem przekraczał swoje granice. Tak się zastanawiam i nie wiem, czy do tamtego momentu dawałem z siebie sto procent. Trudno powiedzieć, ale granica na pewno nie zostawała przekraczana. Nie było robienia czegoś dla siebie, brakowało pracy dodatkowej. Dziś wiem, jak jest ona ważna, wtedy nie miałem takiej świadomości. Pewnie gdybym trenował ciężej i szybciej uświadomił sobie, jak to wszystko powinno wyglądać, no to kto wie, może zdecydowanie szybciej wypłynąłbym wyżej? A tak cały czas występowałem w niższych ligach. Może gdyby ktoś mi to uświadomił… Chociaż to też nie jest takie oczywiste. Doszedłem do pewnych wniosków sam, przez co jeszcze bardziej szanuje miejsce, w którym jestem i to, co mam.

Poznałeś Piszczka przy okazji spotkania z Leszkiem Dyją.

Leszek Dyja to bardzo ważna osoba w mojej karierze. Od niego zacząłem swoją ścieżkę w górę, do Ekstraklasy. Małymi krokami, stopniowo, cały czas do przodu. Z każdym treningiem czułem się coraz lepszy. W pewnym momencie zdecydowałem się postawić wszystko na jedną kartkę. Wyszedłem z założenia, że albo mi się uda, albo całą karierę będę średni, pogram sobie w pierwszej lidze i tym będę musiał się zadowolić. Udało się. Dziś nikt mi nie powie, że jest jakiś inny patent niż ciężka praca i solidne podejście. Tylko to daje efekty. Chyba że ktoś jest wybitny i ma niesamowity talent, ja takiego nie mam, do wszystkiego muszę dochodzić ciężką pracą.

Trener Dyja ma to do siebie, że nie traci czasu na pracę z zawodnikami, którzy nie chcą pracować. Przyjeżdżało do niego wielu graczy, bo przysyłali ich menedżerowie. Więc przyjeżdżali raz, na drugi dzień odpuszczali. To była przerwa zimowa, trener mógł pozwolić sobie na cięższe treningi, pewnie to ich odstraszało. Zresztą, ze mną początkowo było podobnie. Przyjechałem, zrobiłem swoje i zacząłem się zastanawiać: „kurde, po co mi ćwiczenia na piłkach gumowych? Po co mi takie rzeczy do gry w piłkę?”. Przyjechałem raz i odpuściłem. Nie dzwoniłem do trenera przez dwa-trzy tygodnie. Podszedłem do sprawy tak jak inni. Ale w końcu postanowiłem, że stawiam na jedną kartę. Dzwonię do trenera, otwieram swoją głowę, jadę do psychologa. I albo się uda – będą postępy, chociaż malutkie – albo się nie uda i będę po prostu przeciętnym piłkarzem, który buja się od klubu do klubu i schodzi coraz niżej. Tak pewnie by było. Zadzwoniłem do trenera, ale nie odebrał ode mnie telefonu. Wiedział, że to ja dzwonię. Spróbowałem drugi raz, trzeci, czwarty. Byłem natarczywy, ale bardzo mi na tym zależało. Odebrał dopiero za siódmym czy ósmym razem.

Przyjechałem, kazał zrobić mi pewne ćwiczenie. Kto wie, czy to nie był test psychologiczny. Myślałem, że nie poradzę sobie.

– Trenerze, nie wykonam tego ćwiczenia, nie dam rady.

– To idź się ubierz, wykąp i jedź do domu.

Stanął z boku, zajął się swoimi rzeczami. Musiałem się zmotywować, zbyt długo próbowałem do niego trafić, bardzo mi na tym zależało. Jak się później okazało, ćwiczenie wyszło mi bardzo dobrze. „Nigdy nie mów, że nie dasz rady czegoś zrobić, dopóki tego nie zrobisz” – przyznał trener Dyja. Wtedy zobaczyłem, że to osoba, która naprawdę może mi pomóc.

Na czym polegało ćwiczenie?

Chyba przysiad ze sztangą, dokładnie nie pamiętam. Na pewno coś z dużym ciężarem. Udało mi się to zrobić, zmotywował mnie. Ale zaimponowało mi to, że powiedział, żebym szedł się ubrać i wracał do domu. Pokazał, że nie zależy mu na zawodnikach, którzy nie są ambitni, którzy nie chcą pracować. To trener, który potrafi wycisnąć z zawodnika wszystko, tylko ten zawodnik musi chcieć pracować. Ciężka praca – to jest klucz do wszystkiego.

Dużo rzeczy trzeba było robić do odcięcia. Tyle, ile tylko się dało. Przykład. Jest ćwiczenie, masz zrobić 70 brzuszków. Wiadomo, jak ktoś zrobi 70, to może zrobić jeszcze co najmniej jedno powtórzenie. Dzięki trenerowi nauczyłem się nigdy nie wykonywać planu minimum, zawsze trzeba dać z siebie coś więcej, zrobić 71 brzuszków choćby nie wiem co.

6

Kolejną ważną osobą w twojej karierze jest Jerzy Brzęczek.

Trudno nie wspominać go pozytywnie. Był trenerem, który otworzył mi głowę. Wcześniej sceptycznie podchodziłem do gry na prawej obronie, wolałem występować w pomocy. Wiadomo, jak to jest w defensywie – jeden błąd i bramka. Wyżej jest większy luz, trochę mniejsza odpowiedzialność. Trener jednak kładł duży nacisk na moją grę z tyłu, wierzył, że występując na prawej obronie, z moimi predyspozycjami mogę sporo osiągnąć. W końcu mu uwierzyłem, przekonałem się do jego koncepcji. Zacząłem robić wszystko – wykorzystując jego rady, wcielając je w życie – żeby stać się jak najlepszym prawym obrońcą. Miałem bardzo duże zaufanie do trenera, wierzyłem w to, co mówi. Jak widać, przyniosło to efekty.

Już wcześniej grałem na prawej obronie, ale nie na stałe. Zdarzało mi się występować na prawej pomocy. Trener Brzęczek zrobił ze mnie defensora na stałe. Przede wszystkim mi zaufał. Pozwolił mi podłączać się do przodu, dawał sporo swobody. Wiedział, że będę w stanie wypełnić swoje obowiązki defensywne, bo na tym polu poczyniłem duży postęp. Trener Brzęczek kojarzy mi się przede wszystkim z charakterem i profesjonalizmem. Wiedział, czego chce. Miał swoją koncepcje, twardo się jej trzymał. Bardzo dobrze czułem się w jego taktyce, Współpracowałem z Tomkiem Foszmańczykiem, który często schodził do środka. Miałem dużo miejsca, wolny korytarz, mogłem się podłączać. Fajnie to wyglądało. Wiadomo, obrońcę rozlicza się przede wszystkim z tego, jak broni, reszta działa na jego korzyść, jest pracą dodatkową. Ale w dzisiejszych czasach, chcąc się wyróżniać, trzeba być wszechstronnym. Pokazywać się zarówno z przodu, jak i z tyłu. Sama gra w defensywnie, bycie solidnym, to dziś mało.

Wcześniej rzadko spotykałem się z tym, żeby trener zostawał ze mną po treningu, korygował moje ustawienie, tłumaczył, jak mam się zachowywać w obronie. Trening treningiem, ale fakt, że po zajęciach podchodzi do ciebie szkoleniowiec i tłumaczy ci coś indywidualnie, pokazuje, jak wielkim jest profesjonalistą. To przy okazji działa na wyobraźnię. Widzisz, że tak trzeba pracować. Że nie można ograniczać się tylko do pracy obowiązkowej. Bardzo dużo trzeba dawać od siebie.

Zawodowa gra w piłkę nożną to coś więcej niż półtorej godziny treningu. Zdecydowanie więcej. Czasami jeden trening jet wystarczający, trzeba wiedzieć, kiedy przycisnąć, kiedy odpuścić. Na przykład dzień przed meczem już nie zbawisz świata, nie ma co forsować tempa. Ale wcześniej ciężka praca, często dodatkowa, jest twoim obowiązkiem jako piłkarza. Jeżeli w poniedziałek nie podejdziesz poważnie do meczu, który jest w sobotę, no to każdego kolejnego dnia będziesz musiał nadrabiać braki. Praca na początku tygodnia, wbrew pozorom, jest najważniejsza. Później każdy kolejny dzień powinien być lżejszy, by piłkarze byli w pełni formy na wyzwanie, które czeka ich w weekend.

Ty uważasz, że w klubach nie powinno być siłowni. Zawodnicy sami powinni wiedzieć, kiedy wykonywać dodatkową pracę.

Takie jest moje zdanie. Jeżeli zawodnik wchodzi do Ekstraklasy, musi być gotowy fizycznie. To fundament. Widzimy, w jakim kierunku poszła piłka. Grają w nią atleci. Spójrzmy na ligę angielską i inne topowe rozgrywki. Nie da się trafić na zawodnika słabo przygotowanego fizycznie, w dzisiejszych czasach to niemożliwe.

Do GKS-u Katowice przychodziłeś jako nieopierzony zawodnik. Dobry w ofensywie, ale koszmarny w defensywie.

To były moje początku na prawej obronie. Bolesne. Tak naprawdę dopiero uczyłem się nowej pozycji. W Katowicach zderzyłem się z ogromną krytyką, nie będę tego ukrywał. Ale taka jest piłka – jeżeli ktoś nie radzi sobie z krytyką, nie zagra na wysokim poziomie. Każdy musi ją przeżyć. Wiadomo, zawodnicy ofensywni dostaną za to, że nie strzelają, defensywni – że popełniają błędy. Mnie takie zdarzały się bardzo często, przede wszystkim na początku mojego pobytu w Katowicach. Jednak cieszę się, że każdy trener obdarzał mnie zaufaniem, coś we mnie widział. To mnie napędzało. Dostawałem dowód, że coś we mnie jest. Zdawałem sobie sprawę, że popełniam błędy w defensywie, ale nie poddawałem się. Ciężko pracowałem, uważam, że zrobiłem duży postęp. Poświęciłem wiele godzin na doskonalenie gry na prawej obronie, również pod względem taktycznym. Oczywiście ćwiczyłem na boisku, na treningach, ale do tego oglądałem również sporo meczów. Bardzo dużo rozmawiałem z trenerami. Takie pogawędki są kluczowe, dzięki nim wiesz, czego szkoleniowiec od ciebie wymaga i co robić.

W Rekordzie Bielsko-Biała nie występowałeś na prawej obronie?

Zagrałem dosłownie jeden mecz na tej pozycji, z marszu, w ogóle nieprzygotowany. Występowałem na środku pomocy, albo prawym skrzydle. Na prawej obronie – w ostatnim meczu sezonu – zagrałem całkiem nieźle, ale to była tylko czwarta liga. Miałem 17 lat, ale nie zamierzam się tym tłumaczyć. W takim wieku chłopaki debiutują w Ekstraklasie, a ja wtedy grałem na piątym poziomie rozgrywkowym. Ot, zagrałem przeciętny mecz. Na meczu był trener Góralczyk, który był z trenerem Górakiem w GieKSie, i coś we mnie dostrzegł. Zmieniłem klub, krok po kroku zacząłem stawać się prawym obrońcą. Moje parametry – szybkościowe i wydolnościowe – pasowały do tej pozycji.

Największe braki wciąż masz w obronie?

Pod każdym względem mam trochę rzeczy do poprawienia, nie tylko w grze obronnej. Nie widzę u siebie rzeczy, nad którą nie musiałbym pracować. Wiadomo, obrona jest na mojej pozycji najważniejsza. Każdy obrońca chciałby zagrać rewelacyjny sezon w tyłach, nie mieć udziału przy żadnej straconej bramce. Niestety, tak się nie da. Przeciwnicy oglądają nasze mecze, czasami wychodzą im piękne, niekonwencjonalne zagrania, które trudno przewidzieć. Są tak samo szybcy, przygotowani, dlatego pojawiają się błędy.

Błędy, które w twoim pierwszym sezonie w GKS-ie pojawiały się bardzo często. Doszło do tego, że byłeś chyba najbardziej krytykowanym zawodnikiem w drużynie.

Pierwsze pół roku miałem przyzwoite, bo większość spotkań grałem na prawej pomocy. W końcu jednak zmieniłem swoją pozycję, błędy się pojawiały, krytyka była. Wiem, że mi się należała. Rozumiem zdanie kibica, który uważa, że zawodnik nie powinien popełniać błędów, no może raz na jakiś czas, na pewno nie co chwilę. Chciałem jak najszybciej dostosować się do występów na prawej obronie, siłą rzeczy uczyłem się na własnych błędach.

Trudno mi powiedzieć, czy byłem najmocniej krytykowany. W Katowicach często krytykuje się zawodników. Kibice są sfrustrowani, bo marzą o awansie. GieKSa ma ambicję, by grać w najwyższej lidze. Powoli staje się klubem, który po prostu będzie musiała być w Ekstraklasie, nie będzie innego wyjścia. Od dwóch-trzech lat – pod kątem organizacyjnym – spokojnie by sobie tam poradziła.

Odbywały się nawet spotkania kibiców z radą drużyny w sprawie krytykowanych graczy, chodziło między innymi o ciebie.

Spadła na mnie krytyka, ale chłopaki widzieli, jak podchodzę do treningów. Na meczach zdarzały się różne rzeczy. Rozgrywałem pierwsze spotkania na nowej pozycji. Inni gracze to rozumieli. Wiadomo, przychodzi nowy zawodnik, ogrywa się na nieznanej dotąd pozycji, więc błędy muszą mu się przytrafiać. Kibic tego nie rozumie. On oczekuje. Nie interesuje go, że z tego zawodnika może być coś za rok, efekty mają być tu i teraz. Nie dziwię się temu. Chcieli, żeby GKS już wtedy awansował do Ekstraklasy, a ja jeszcze nie do końca dostosowałem się do poziomu pierwszej ligi, musiało minąć trochę czasu, musiałem popełnić kilka błędów.

Krytyka cię nie irytowała?

Wiadomo, że dotyka ona każdego, ale nie obrażam się na takie rzeczy. W żadnym wypadku. Irytują mnie sytuacje, gdy krytyka jest nieadekwatna do tego, co się dzieje. W innym przypadku – gdy mówimy o konstruktywnej krytyce – przyjmuję ją do siebie. Wiem, kiedy zagrałem słabo, kiedy przyzwoicie, a kiedy naprawdę dobrze.

Na początku zarzucano ci, że bałeś się wziąć na siebie odpowiedzialności, uciekałeś od piłki. W którym momencie się przełamałeś?

Dużo zmieniło się za trenera Brzęczka. Czułem, że grając na prawej obronie, rozwijam się. Ale dopiero on pokazał mi, że występy na tej pozycji nie ograniczają się jedynie do defensywy. Udowodnił mi, że to bardzo ciekawe miejsce na boisku, na którym bardzo ważne jest podłączanie się do akcji ofensywnych. Dał mi dużo pewności siebie, otworzył głowę. Dodatkowo pracowałem z psychologiem. Uświadomiłem sobie, że nie mam osiemnastu lat. Że jeżeli chcę coś osiągnąć w piłce, muszę wziąć na siebie odpowiedzialność i pokazać, na co mnie stać, a nie zagrywać do najbliższego zawodnika i uciekać od odpowiedzialności. Bo to droga donikąd.

Fajnie, gdy po twoim podaniu lub twojej bramce drużyna wygrywa mecz. Warto brać odpowiedzialność na siebie, tylko tak można coś osiągnąć w piłce. Nikt nie patrzy na zawodników, którzy grają asekuracyjnie. Chyba lepiej popełnić błąd starając się coś zrobić, niż popełnić błąd nie robiąc nic. Albo nawet grać na alibi i w ogóle tego błędu nie popełnić.

Krytyka ci pomogła, wpłynęła na twoją motywację?

Trochę mnie napędzała. Żeby pokazać tym, którzy krytykują, że jednak aż tak dobrze nie znają się na piłce, jak być może sobie myślą.

Przetrwał naszą jazdę po nim. Zamiast płakać, mieć pretensje, tak jak większość kolegów, wziął się za siebie i stał się lepszym piłkarzem” – po czasie docenili cię fani GieKSy na forum kibicowskim.

To oddaje wszystko to, co działo się w Katowicach. Taki artykuł czy komentarz jest wart więcej niż niejedne pieniądze. Bo pokazuje, że włożona praca naprawdę ma sens. Napędza jeszcze bardziej. Ludzie na początku jadą po mnie, krytykują, a później sami przyznają, że się pomylili. Zdają sobie sprawę, że tak to musiało wyglądać. Że na początku grałem poniżej przeciętnej na nowej pozycji, ale w końcu się jej nauczyłem, a później starałem się być coraz lepszy. Fajna sprawa.

4

Pobyt w GKS-ie to była szkoła życia?

Nie, dla mnie to nie była szkoła życia. Choć wiadomo – to, co zobaczyłem w tamtym klubie, zostanie ze mną do końca życia. Bezcenne doświadczenie. Dzięki temu wiele rzeczy nie zrobi już na mnie wrażenia, na czele z krytyką. Lepiej grać w takim klubie, niż w zespole, w którym nie ma presji i w którym nie grasz o nic. To oczywiste. Choć nie ma się co oszukiwać – taka presja może zniszczyć wielu zawodników.

W Katowicach niszczyła?

Wielu zawodników przychodziło, po chwili bardzo szybko odchodziło. Przemiał graczy był spory. To nie przypadek. Jak ktoś sobie poradził, to znajdował się w Ekstraklasie. Jeżeli nie – bywało różnie. Widziałem na własnych oczach, jak presja niszczyła niektórych piłkarzy. Zresztą, odbijała się też na naszych wynikach. W pewnym momencie było tak, że przegrywaliśmy spotkania u siebie, a na wyjeździe rozgrywaliśmy bardzo dobre mecze. To świadczyło o tym, że głowy nie wytrzymywały, kiedy przychodziło nam mierzyć się z rywalem na własnym stadionie, gdzie w ciągu meczu pojawiała się krytyka z trybun, gdy wynik był niekorzystny.

Z tego też można wyciągnąć wnioski. Przyjmowanie wszystkiego do siebie nie pomaga. Z drugiej strony zawsze myślałem: „chłopie, jesteś w GKS-ie Katowice, w pierwszej lidze. Kibice krzyczą, ktoś cię krytykuje. No to jak poradzisz sobie, w momencie gdy w końcu trafisz tam, gdzie chcesz trafić, tam, gdzie marzysz? Jeżeli teraz nie weźmiesz na siebie odpowiedzialności, to co dopiero wtedy”.

W wywiadzie dla „Piłki Nożnej” przyznałeś, że w GieKSie nie miałeś ostrych zakrętów, ale gdy Artur Skowronek posadził cię na ławce, winę upatrywałeś tylko i wyłącznie w jego niechęci do ciebie.

Wtedy tak do tego podchodziłem. Myślałem, że jest do mnie zniechęcony. Z perspektywy czasu – nawet gdyby faktycznie było tak, że mnie nie lubił – nie powinno mieć to dla mnie żadnego znaczenia. Żadnego. Będąc trenerem, musi wystawić najlepszych zawodników. Chcąc stawać się lepszym szkoleniowcem, nie będzie raczej kierował się tym, czy kogoś lubi czy kogoś nie lubi. Jeżeli będę lepszy, będę grał. Wtedy moje myślenie było inne, bardziej dziecinne. „A, nie lubi mnie, dlatego nie gram” – tak do tego podchodziłem. Miałem taki moment, że chciałem nawet odejść na wypożyczenie, ale prezes mocno we mnie wierzył. To też było bardzo fajne. „Jeżeli chcesz odejść na wypożyczenie, w porządku, pomogę ci znaleźć klub. Ale wierzę, że niedługo się przebijesz, wskoczysz do składu. Wstrzymaj się z tą decyzją” – motywował mnie Wojciech Cygan. Miał rację.

To też pokazuje, jak ważne jest spotykanie właściwych osób na swojej drodze.

To bardzo ważne. Mogłem pójść na wypożyczenie, może zniknąłbym gdzieś niżej. Pewnie nie trafiłbym na Leszka Dyję i nie zacząłbym się przygotowywać tak, jak powinienem się przygotowywać. Być może poszedłby łańcuszek. Nie byłoby wzorowania się na Piszczku, a byłaby druga-trzecia liga i pewnie gra z troszeczkę innym podejściem, bardziej na luzie.

Wcześniej nie było kogoś, kto by ci doradził?

Do pewnych wniosków musiałem dojść samemu. Miałem wujka, który dosyć dobrze mi doradzał. Wierzył we mnie od małego. Jednak jeżeli chodzi o aspekty czysto boiskowe, wszystko poznawałem na własnych doświadczeniach. Nie było to łatwe, ale zawsze potrafiłem się dogadać, choć do tej pory nie jestem zawodnikiem, który trzyma atmosferę. Koncentruję się na swojej pracy. Nie jestem też taki, że się nie odezwę, nie boję się tego, ale wolę pracować. Chciałbym, żeby kibice szanowali mnie za to, jaki jestem na boisku a nie poza nim. Nie mam potrzeby, żeby kreować się na nie wiadomo kogo. Do tej pory się to sprawdza i mam nadzieję, że dalej tak będzie.

W pewnym momencie – jak wspomniałeś – zacząłeś pracować z psychologiem sportowym. Co zmienił w twoim podejściu?

Wiele czynników miało wpływ na to, że zacząłem zmieniać swoje podejście. Najpierw zacząłem współpracować z trenerem Dyją, który podszedł mnie psychologicznie, o czym wspominałem wcześniej. Psycholog z kolei nauczył mnie koncentrować się tylko i wyłącznie na tym, co dzieje się w danej chwili. Nie myślę o tym, co będzie jak popełnię błąd, jak źle zagram.

Koncentracja na zadaniu.

Dokładnie. Mam kilka najważniejszych zadań, które muszę wykonać w meczu. Wiadomo, spotkanie się toczy, nie ma takich samych sytuacji. Ważne jest jednak, żeby w kluczowych momentach wiedzieć, jak się ustawić, jak się nie rozpraszać. Nie tylko na meczach, ale też na każdym kolejnym treningu. Zacząłem pracować z panem Kamilem Wódką. Wszystko powoli, bardzo fajnie do mnie podchodził. Nie od razu – idź, koncentruj się na meczu. Wszystko krok po kroku, znów trafiłem na właściwego człowieka. Kiedyś pojechałem do innego, to zapytał się mnie, po co do niego przyjechałem, skoro gram w pierwszym składzie.

Przed treningami rozpisywałem sobie, na czym chcę się skoncentrować i podczas ćwiczeń wdrażałem to w życie. Nie na zasadzie, że na treningu myślałem tylko i wyłącznie o tym. Nie zapominałem, że najważniejsza jest gra w piłkę. Wszystko inne to dodatki, małe podpunkty. Trzeba uważać, bo to też może okazać się zgubne. Ktoś sobie pomyśli: „popracowałem z psychologiem, popracowałem z trenerem od przygotowania fizycznego to już będę dobrym piłkarzem”. To tak nie działa, piłka jest najważniejsza, z nią cały czas trzeba pracować.

Związałeś się emocjonalnie z GieKSą?

W jakiś sposób na pewno. Przeszedłem z piekła do nieba, poza awansem do Ekstraklasy. Gdyby udało się go wywalczyć, w Katowicach byłbym spełnionym zawodnikiem. Byłem nawet skłonny odrzucić oferty z Ekstraklasy, by powalczyć o awans, bo byłem go pewny. Ale niestety – życie czasami weryfikuje plany. Trzeba korzystać z okazji i patrzeć przede wszystkim na siebie, ale naprawdę – wszyscy wierzyliśmy, że wywalczymy promocję. Wydaje mi się, że gdyby ktoś inny otrzymał ofertę z Ekstraklasy, też mocno by się zastanowił. Cóż, może za bardzo wierzyliśmy w awans?

Odrzuciłeś ofertę Jagiellonii, w Wiśle Kraków byłeś już na testach medycznych. Wydawało się, że boisz się Ekstraklasy.

Nie, absolutnie nie. Przeprowadziłem wiele rozmów z prezesem, z trenerem. Oni wiedzieli, że nie boję się Ekstraklasy, wyzwań, nowego środowiska. Udowadniam to w Lubinie. Nie czułem kompleksów, bo wiedziałem, że jestem przygotowany do gry w Ekstraklasie. Ale tak mocno wierzyłem w awans, że nie zdecydowałem się na transfer. Z drugiej strony nie miałem też obaw, że za pół roku nie będę miał już żadnych ofert. Niektórzy tak mówili. „Chłopie, idź teraz, korzystaj, bo za pół roku możesz nie mieć ofert”. Dziwne podejście, podchodziłem do tego zupełnie inaczej. Dlaczego mam nie mieć ofert, jeżeli będę ciężko pracował, nic się w moim podejściu nie zmieni? Przecież nie będę pracował ani mniej ani gorzej. Gdybym myślał tak jak oni, nie wierzyłbym w siebie. Wiadomo, gdyby przytrafiła mi się kontuzja, plułbym sobie w brodę. Niestety nie udało się wywalczyć awansu, ale i tak znalazłem się w Ekstraklasie, w bardzo dobrym dla siebie miejscu.

Ale byłeś już na testach w Wiśle, wyglądało to dziwnie.

Zdaję sobie sprawę, że popełniłem wtedy błąd. Pewne rzeczy powinienem porządnie przemyśleć, porozmawiać z ludźmi. Wszystko działo się dla mnie za szybko. Cały czas zastanawiałem się, biłem się z myślami. Jadąc do Krakowa, nie byłem do końca przekonany. Mój błąd, bo też źle zachowałem się względem Wisły. Nie cofnę już tego. Gdybym mógł cofnąć czas, na pewno rozwiązałby to w inny sposób. Takie rzeczy trzeba rozwiązywać z klasą i szacunkiem do klubu.

5

Siedziała w tobie końcówka sezonu 16/17 z GieKSą?

Siedziała. Dosyć długo. Starałem się jak najszybciej wyrzucić ją z głowy, wiedziałem, że już tego nie zmienię. Że muszę patrzeć na siebie, na swoją przyszłość. Ale i tak bolało. Mieliśmy tyle podejść… Nie dziwię się kibicom. Każdy był sfrustrowany. Niby pieniądze w klubie są, niby zawodnicy są, niby trenerzy są, a awansu nie ma. Czegoś ciągle brakuje. Byliśmy blisko, bardzo bardzo blisko. Tak samo jak za trenera Kazimierza Moskala, kiedy ostatecznie skończyliśmy na ósmej pozycji.

Brak awansu boli, bo czułem, że jestem temu klubowi coś winny. Że muszę się wypruć do końca, nie oszczędzać się. Mimo że wiedziałem, że za chwilę mogę odejść do Ekstraklasy, nie kalkulowałem. Nie odstawiałem nogi. Pamiętam mecz z Kluczborkiem w końcówce sezonu. Prawie skręciłem kostkę, zostałem dość mocno kopnięty Rywal chyba chciał zneutralizować moje ataki prawą stroną. To był jeden z najgroźniejszych ataków wykonanych na mnie. Mogło się skończyć różnie, lekarz powiedział mi, że dwa centymetry niżej i długo nie wróciłbym do gry.

Mecz z Kluczborkiem, który przegraliście 2:3, idealnie odzwierciedla to, co działo się w Katowicach.

Kumulacja. Trudno zapomnieć o takim meczu, było tak blisko. Cóż, każdy musi przeżyć jakieś upadki, taka dola piłkarzy. Nikt nie mówił, że droga na szczyt będzie łatwa. Im wyżej, tym ciężej.

Z GKS-u odszedłem w przyjaznej atmosferze. Do dziś mam kontakt z prezesem Janickim i prezesem Cyganem, który zarządza teraz Rakowem. Dostawałem pozytywne wiadomości od kibiców. „Głowa do góry, wierzymy w ciebie”. To naprawdę budujące. Na Zagłębie byłem już w stu procentach zdecydowany. Konkret. Zadzwonił menedżer, przedstawił ofertę, od razu zdecydowałem się pojechać do Lubina. Trzy dni później byłem na testach medycznych.

Nie zasiedziałeś się w pierwszej lidze?

Patrząc głębiej i analizując, na pewno. Chłopaki debiutują w Ekstraklasie w wieku 17-18 lat i sobie radzą. Ja zadebiutowałem, gdy miałem 24 lata. Moim zdaniem odbyło się to troszeczkę za późno, ale teraz już o tym nie myślę. Rozmyślanie nic nie da. W tym momencie staram się wycisnąć jak najwięcej z tego, co mam.

Wydaje mi się, że nie odczułeś przeskoku z pierwszej ligi do Ekstraklasy.

Nie odczułem przeskoku, co pokazuje, że może faktycznie już jakiś czas temu byłem gotowy na Ekstraklasę. Zaowocowało to, co spotkało mnie wcześniej, cała włożona praca. Nie pojawiłem się w lidze przypadkowo. Moja droga była kręta, ale dzięki temu jeszcze bardziej doceniam miejsce, w którym się znalazłem.

Na razie brakuje ci liczb, a przecież do Ekstraklasy przychodziłeś jako najcelniej dośrodkowujący gracz pierwszej ligi, z co najmniej 80 wrzutkami w ciągu sezonu.

Zdecydowanie, a miałem sytuacje, by poprawić swój bilans. W dzisiejszej piłce liczby są bardzo ważne. Na początku, w niższych ligach, było dobrze, potem nie byłem już tak efektywny. Ale patrząc na samą grę w Zagłębiu – miałem sporo sytuacji, w których mogłem strzelić gola, zanotować asystę. Brakowało skuteczności, ostatniego podania. Oczywiście teraz na tym pracuję i mam nadzieję, że pokażę, co potrafię. Często znajduję się w polu karnym z prawej strony boiska. To kluczowy moment. Trzeba podnieść głowę i celnie dograć, a nie walić w ciemno.

Michał Zachodny napisał na Twitterze, że należysz do elitarnego grona ligowców pod nazwą: „patrzę przed dośrodkowaniem”.

Często rozmawiam z Patrykiem Tuszyńskim, czy wcześniej Kubą Świerczokiem. Przed meczem – pół żartem, pół serio – rozrysowujemy sobie warianty rozegrania. Wyobrażamy sobie sytuacje meczowe, dzięki czemu – tak mi się wydaje – nasza współpraca wygląda coraz lepiej, do Tuszyńskiego dochodzi coraz więcej piłek.

Wolisz grać na prawej obronie czy wahadle?

To podobne pozycje. Jeżeli grasz z pomocnikiem, który często schodzi do środka – tak jak ja w GKS-ie z Tomkiem Foszmańczykiem – to tak naprawdę występujesz na wahadle. Musisz być tu i tu. Wiadomo – wahadło to fajna pozycja, można sobie na więcej pozwolić w akcjach ofensywnych.

Rozstrzygnijmy jeszcze szalenie istotną kwestię. Jak to jest oglądać tak dużo meczów Ekstraklasy?

Kiedyś powiedziałem, że oglądam dużo meczów, a ktoś napisał, że siedem oglądam, a w ósmym staram się zagrać. Nie do końca tak to wygląda, ale faktem jest, że oglądam bardzo dużo spotkań naszej ligi. Lubię to, oglądam zawodników, wiem, kto jak się zachowują. Wiadomo, dostajemy analizy wideo, ale oglądając cały mecz, nierzadko można wyciągnąć więcej. Przede wszystkim uważam jednak, że to część mojej pracy. Obowiązek. Gram w polskiej lidze, więc wypada mi ją znać.

Tak samo częścią pracy jest dobre prowadzenie się. Nie wyobrażam sobie zjeść kebaba, a później pójść na trening. Miałbym wyrzuty sumienia, że oszukuję sam siebie. A nie lubię sam siebie odszukiwać. Zdarzają się momenty, w których można pozwolić sobie na coś mniej zdrowego albo słodkiego – każdy jest człowiekiem – ale trzeba wiedzieć kiedy. Kiedyś nie byłem tego świadomy. Mama zrobiła schabowego, wiadomo, jadłem normalne. Nie miałem wtedy świadomości, że piłka to tyle poświęceń i tyle wyrzeczeń. Dziś już to wiem.

Rozmawiał Norbert Skórzewski

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

7 komentarzy

Loading...