Można zaryzykować i powiedzieć, że na taki mecz Białystok czekał od… zawsze. Nawet jeśli w Warszawie, Poznaniu czy Krakowie ktoś parsknie śmiechem przez takie stwierdzenie, bo tamtejsze drużyny w tym wieku mierzyły się i nawet wygrywały z firmami, przy których Gent to belgijskie ogórasy, to takie są fakty – Jaga swoją pucharową historię pisze od niedawna i zaczynają pojawiać się w niej fajne rozdziały. Rywali z rozgrywek już co prawda kiedyś wyrzucała, ale nigdy pokroju Rio Ave. To rozbudziło apetyty, ale niestety – Belgowie z Gandawy trochę zepsuli dzisiejszą ucztę.
Na ulicach Białegostoku od rana można było dziś spotkać ludzi w żółto-czerwonych barwach, a temat rozmów był w zasadzie tylko jeden – wieczorny mecz, być może ostatni w Europie tej jesieni, ale przy tak mocno odczuwalnej wierze w drużynę Mamrota lepiej było nie wspominać o takiej ewentualności. Scenka rodzajowa w sklepie spożywczym niedaleko stadionu. – Jesteś pani gotowa na świętowanie? – pyta pan, któremu przygotowania do meczu już trochę dawały się we znaki. – Nie? Ja też! Jutro powinien być dzień wolny od pracy – mówi i z zaopatrzeniem rusza w kierunku obiektu.
Problemy w robocie rzeczywiście mogą się tu jutro pojawić – szczególnie u tych, którzy pracują głosem. Nawet jeśli frekwencja na poziomie niecałych 16 tysięcy głów – pamiętając, że to mecz historyczny – nie powala, to trzeba przyznać, że ci, którzy na stadion przy Słonecznej dotarli, bawili się świetnie. 90 minut śpiewów, skakania, oklasków, no i oczywiście… gwizdania. Jeśli ktoś już bardzo chce fanom Jagiellonii w jakiś sposób przyłożyć, to może chyba tylko wyciągnąć na tapet pamiętliwość czy małostkowość (nazywajcie to jak chcecie).
Poza tym to była nie tak często widziana u nas klasa.
A do gwizdów białostoczan zmuszał oczywiście Vadis Odjijda-Ofoe. Poprzednią wizytę na Podlasiu były piłkarz Legii wspominał fatalnie – Jacek Góralski wyłączył go z gry, cytując klasyka, jak stare radio, a sfrustrowanemu Belgowi puściły nerwy i wyleciał z boiska przed czasem, co oczywiście nie spodobało się tutejszym. W dzisiejszym meczu Vadis w ogóle miał nie zagrać ze względu na kontuzję, ale jak się okazało była to tylko zasłona dymna ze strony gości. A że Bartosz Kwiecień to zdecydowanie nie ta półka co pomocnik sprzedany do Łudogorca, Belg za gwizdy odpłacał się udanymi zagraniami. To właśnie po jego błysku goście stworzyli sobie najlepszą okazję w pierwszej połowie, którego na gole na szczęście nie zamienili.
Mimo wszystko Jagiellonia grała z Belgami jak równy z równym. Może nawet z przesadnym respektem do rywala, bo po udanym początku postanowiła okopać się na pozycjach i nie śpieszyć z kreowaniem rozwoju wypadków. Trochę zabrakło szaleństwa z Portugalii. Dopiero w końcówce tej części gry znów zaatakowała nieco odważniej. Szkoda choćby dlatego, że w bramce Gentu stał dziś chyba daleki kuzyn Thomasa Daehne – po niemal każdym jego wyjściu z bramki śmierdziało golem.
– Jestem niezadowolony z wyniku, ale nie z gry. Szczególnie w drugiej połowie – mówił na konferencji po meczu Ireneusz Mamrot i trudno oskarżać go o typowe dla nas pudrowanie syfa. Jagiellonia miała bowiem dobre okazje, by strzelić gola, który postawiłby ją w dobrej sytuacji przed rewanżem, ale zabrakło jej skuteczności. Gromkie „kurwa” posypało się z trybun szczególnie wtedy, gdy piłkę z linii bramkowej po strzale Kwietnia wybił jeden z rywali. Trochę niej donośne były wyrazy rozczarowania, gdy strzał Bezjaka odbił bramkarz.
Z drugiej strony – wybaczcie, ale trzeba Jagę ganić za brak koncentracji i głupie błędy w obronie, bo na tym poziomie to musi się mścić. O ile jeszcze za pierwszym razem gospodarzy uratował spalony, o tyle już za drugim nie pomogła nawet dobra interwencja Kelemena, bo dobitka wylądowała w siatce. Boli tym bardziej, że do końca pozostawały minuty.
Wstydu nie było zarówno organizacyjnie, jak i piłkarsko, ale ujmijmy to tak – Białystok przestaje być miejscem, któremu to wystarcza. I dobrze. Na koniec jeszcze raz Mamrot: – Na pewno nie jest tak, że pojedziemy do Belgii ze spuszczonymi głowami. Jeśli zdobędziemy bramkę w pierwszej połowie, będziemy mogli powalczyć.
Wypada mu wierzyć. Wypada wierzyć w jeszcze lepszy rewanż niż z Rio Ave.
MR