Nawoływaliśmy: zróbcie swoje, nie przynieście wstydu. Cóż, przeszacowaliśmy możliwości mistrza Polski, tak samo jak przeszacował je Yannick Sambea, który twierdził, że szanse są 50 na 50. Nie docenił swojego zespołu, który zdominował Legię w Warszawie, sprawiając, że ta skompromitowała się KOMPLETNIE.
No ale co zrobić, wszystkiego wygrywać nie można, prawda?
Mistrz Luksemburga był lepszy od mistrza Polski na jego stadionie. Mistrz Luksemburga pokonał mistrza Polski na jego stadionie. Mistrz Luksemburga rozgościł się na połowie mistrza Polski, rozłożył koc i urządził sobie piknik. Mistrz Luksemburga nie robił sobie nic z tego, że mistrz Polski jest mistrzem Polski. Czyli drużyną teoretycznie lepszą. Wydawałoby się – lepiej zorganizowaną, posiadającą więcej jakości piłkarskiej.
Mistrz Luksemburga.
Jeżeli jakość piłkarska po stronie Legii była, no to musimy przyznać, że została szczelnie zakamuflowana. Sami nie wiemy, co było gorsze w pierwszej połowie – wynik czy gra? Było 1:1, więc wybieramy grę, która wyglądała po prostu fatalnie, czego dowodem poniższa statystyka.
Posiadanie piłki: 58 do 42%
Strzały: 8 do 5 (po 3 celne)Tak, dla Dudelange.
Jezu…
— Szymon Podstufka (@PodstufkaSzymon) August 9, 2018
Czy jest jakiś zagraniczny klub, który musiałby przyjechać do Warszawy, by Legia była w stanie go zdominować?
Dudelange operowało piłką, stwarzało sytuacje, a Legia tylko i wyłącznie korzystała z błędów przeciwnika, wyprowadzając kontrataki. Na jej szczęście – Luksemburczycy popełniali tych błędów sporo, ale oczywiście warszawianie nie byli w tej kwestii lepsi. Więcej – byli bezradni. Bezradni na tle mistrza Luksemburga.
Jakoś nie przechodzi nam to przez gardło, trudno nam wystukać to na klawiaturze, ale jest to niezaprzeczalny fakt. Polski futbol jest w głębokiej dupie, w której zresztą zdążył się rozgościć. Najgorsza jest świadomość, że rywale nie grali meczu życia. Często popełniali dziecinne błędy, nie biegali nie wiadomo jak dużo, a i tak potrafili zdominować gospodarzy. Dziadostwo, kompletny dramat. Wielopoziomowa kompromitacja. Legia ze swojej flegmatyczności uczyniła dziś sztukę. Sztukę dramatyczną, po której chce się rzygać.
Pierwszy gol? Nagy ograny na lewej obronie jak przedszkolak, piłka dograna do środka i bramka. Zresztą, nie mogło być inaczej, skoro Szymański krył Couturiera tak uważnie, że aż znajdował się z dwa kilometry od niego.
Legia jakimś cudem wyrównała, fatalny błąd w środku pola popełnili rywale, a Carlitos okazał się skuteczny. Nie potwierdził tego później. W pewnym momencie obrońca Dudelange urządził sobie drzemkę, Legioniści przejęli piłkę, Hiszpan znalazł się w bardzo dobrej sytuacji, której jednak nie wykorzystał.
Podsumowując – Legia miała dwie stuprocentowe okazje. Nie napiszemy, że je wykreowała, bo wykreowali je jej rywale. Ale ci sami rywale stworzyli sobie znacznie więcej szans. Sam Couturier powinien ustrzelić co najmniej dublet, pamiętamy przecież sytuację z 30. minuty, kiedy będąc oko w oko z Malarzem, uderzył nad bramką. W drugiej połowie przyjezdni mieli łatwiej, bo tuż przed przerwą rozwagą i świetnym czytaniem gry popisała się obrona Legii. Pazdan i Astiz podwoili jednego z Luksemburczyków, ale ten i tak im się urwał. Do bramki było jeszcze daleko, Astiz był świadomy, że w razie faulu wyleci z boiska. No to co zrobił? W bezsensowny sposób osłabił swój zespół.
To musiało się skończyć golem gości. Tak naprawdę możemy się cieszyć, że tylko jednym. W drugiej połowie Szymański sfaulował rywala w polu karnym, Turpel strzelił gola. Niby skończyło się tylko na 2:1, ale gdyby Dudelange zdobyło jeszcze dwie-trzy bramki, nikt nie mógłby mieć pretensji. Więcej, dopiero wtedy byłby to w pełni zasłużony, sprawiedliwy wynik. Jeżeli Luksemburczycy są ambitni, to po takim spotkaniu mogą czuć co najwyżej ogromny niedosyt, że tych parodystów nie udało się jeszcze mocniej skarcić.
Można mieć pecha w starciu ze słabszą drużyną. Można obijać słupki, nawalać w poprzeczki. Można stworzyć sobie kilka sytuacji, które nie wynikają z indywidualnych błędów rywali. Wtedy można mówić o wypadku przy pracy. W tym przypadku trzeba mówić o absolutnie wielopoziomowej kompromitacji, wstydzie, hańbie i żenadzie. I jeszcze raz o wstydzie, i jeszcze raz o hańbie, i jeszcze raz o żenadzie. Generalnie – o wszystkim negatywnym.
Bo Dudelange po prostu wygrało zasłużenie, choć powinno zdecydowanie wyżej.
I brawa dla Gorzowa.
Legia – Dudelange 1:2 (1:1)
0:1 – Couturier 24′
1:1 – Carlitos 27′
1:2 – Turpel 62′ karny