– Rozmawiałem z Semirem, pomimo że w dwóch ostatnich meczach nie wszedł ani na chwilkę. Powiedziałem, że uważam go za jednego z najlepszych piłkarzy w Polsce. Będąc trenerem U-19, rozmawiając ze swoim synem, mówiłem: “jak taki piłkarz może nie grać?!”. A teraz sam posadziłem go na ławce w meczu z Górnikiem, patrząc przez pryzmat zagęszczającego pole gry przeciwnika. To był mój błąd – posypuje głowę popiołem Dariusz Dźwiagała, trener Wisły Płock, przepytany przez Weszłopolskich w składzie: Jakub Białek, Mateusz Rokuszewski, Paweł Paczul i Wojciech Kowalczyk.
Oprócz tematu Bośniaka, ekipa ulubionego programu wszystkich Polaków rozmawiała ze szkoleniowcem o wystawianiu w pierwszym składzie syna, symulce Merebaszwilego, sędziach, którymi obrodziło w drużynie Nafciarzy, rywalizacji młodych golkiperów z Thomasem Dahne czy o przejmowaniu zespołu po Jerzym Brzęczku.
***
Jak bardzo zdenerwowany był pan na Giorgiego Merebaszwilego, który osłabił zespół z Koroną w bardzo głupi sposób? Trzeba przyznać, że dostać w pierwszej połowie drugą żółtą kartkę za symulowanie, to jest wyższa szkoła jazdy.
W najczarniejszych snach nie wyobrażałem sobie, że mój początek w ekstraklasie tak może wyglądać. W dwóch pierwszych spotkaniach byliśmy zdecydowanie lepszym zespołem, któremu brakowało jednak pewnych rzeczy – a to decyzyjności, a to skuteczności. No a ten mecz ułożył się najgorzej, jak tylko mógł. Na pewno ogromny wpływ miała na to ta decyzja Giorgiego, kiedy zachował się nieodpowiedzialnie. Choć gdyby sędziowie więcej dali grać, a mniej przerywali nasze akcje, to gra byłaby płynniejsza. Bo ta pierwsza kartka po faulu w czwartej minucie nie musiała być pokazana. Ale też nie ma tutaj co tłumaczyć i usprawiedliwiać zawodnika, bo mając na koncie kartkę, trzeba się zachować inaczej. Co czuję? Ogromny niedosyt, bo uważam, że dobrze gramy w piłkę, ale nikt tego nie będzie pamiętał, każdy spojrzy na tragiczną zdobycz punktową. Jeden punkt w trzech meczach, z czego dwóch u siebie… Nie jestem w stanie się jakkolwiek bronić.
Skoro już pan wspomniał o sędziach – pan dołącza do narracji wychodzącej z pana zespołu, między innymi za sprawą Dominika Furmana, że ten rzut karny to jakieś kuriozum?
Dziś (rozmawialiśmy w poniedziałek wieczorem – przyp.red.) miałem spotkanie z zawodnikami i analizowaliśmy to spotkanie. Powiedziałem, że ja podczas tej swojej krótkiej przygody jako trener zdążyłem wyciągnąć wniosek, że z sędziami nigdy nikt nie wygrał. Każdy ma prawo się pomylić, już tej decyzji nie zmienimy, musimy się więc zająć sobą. Okej, gdzieś ta frustracja jest, potęgowana jeszcze tą z poprzedniego sezonu, kiedy błąd w ostatnim meczu z Jagiellonią pozbawił Wisłę Płock pucharów. Ale trzeba o tym zapomnieć. Powiedziałem piłkarzom, że mamy się zająć graniem, nie sędziowaniem.
Z pana słów wnioskuję, że nie zgadza się pan z tą decyzją, która nam wydaje się oczywista i słuszna.
Że ja się nie zgadzam? Nie, tego nie powiedziałem. Tylko interpretacja gwizdania rzutów karnych jest różna i uważam, że na przykład kolejkę wcześniej powinniśmy dostać jedenastkę, gdy Szymon Matuszek ewidentnie zagrał piłkę ręką we własnym polu karnym. Tam to uznano za błąd techniczny, tutaj nie ma dwóch zdań, piłka spadła na rękę. Także absolutnie nie chcę mówić o błędzie sędziego. Dominik reagował wtedy na gorąco, sfrustrowany tym, że zespół Korony nie mógł nic stworzyć z gry, a dostaliśmy jego zdaniem problematyczny rzut karny. Ale sędzia miał podstawy, by odgwizdać tę jedenastkę.
Czy w drużynie Wisły ostatnio nie ma zbyt wielu sędziów? Dominik Furman co chwilę ma pretensje do arbitrów, bodaj 3 żółte kartki zostały pokazane podczas poprzedniego meczu za dyskusje. Nieustannie można usłyszeć coś o decyzji Piotra Lasyka z poprzedniego sezonu. To jakiś problem, że piłkarze i wszyscy w Płocku skupiają się bardzo na sędziowaniu, a przez to mniej na piłce?
Mam nadzieję, że dzisiejszą rozmową zamknęliśmy ten temat. Chciałbym, żeby mówiono o nas tylko z powodu tego, jak gramy w piłkę, a nie o tym, że wymuszamy na sędziach jakieś decyzje. Jak powiedziałem, frustracja po finale poprzedniego sezonu była bardzo duża, ale mamy nowe rozgrywki, nową sytuację. Zrobię wszystko, żebyśmy grali w piłkę, a nie sędziowali. Nawet jak będzie jakaś pomyłka, to niczego nie zmienimy. Liczę, że dzięki VAR będzie ich jak najmniej.
Aż tak pana zawiódł w pierwszym meczu Semir Stilić, że w dwóch kolejnych nie dostał nawet minuty?
W tym przypadku jestem zły sam na siebie. Semir zaczął mecz z Lechem, a wiadomo, jaki jest jego atut. To jest zawodnik, który musi mieć piłkę przy nodze, wtedy pokaże pełnię swoich umiejętności. W pewnym momencie padł ofiarą tego, że my za piłką głównie biegaliśmy, szczególnie w końcówce pierwszej połowy. Zdecydowaliśmy się na inne rozwiązanie, wpuszczając innego zawodnika. W Zabrzu posadziliśmy Semira dlatego, że Górnik bardzo mocno zawęża pole gry, zalicza dużo odbiorów piłki. Może źle robię, że czasami rozpatruję skład pod kątem przeciwnika, nie skupiam się wyłącznie na tym, co mam w zespole najlepszego. To mój błąd. Oczywiście rozmawiałem z Semirem, pomimo że w dwóch ostatnich meczach nie wszedł ani na chwilkę. Powiedziałem, że uważam go za jednego z najlepszych piłkarzy w Polsce. Będąc trenerem U-19, rozmawiając ze swoim synem, mówiłem: “jak taki piłkarz może nie grać?!”. A sam posadziłem go na ławce w meczu z Górnikiem. Wyszło, jak wyszło. Przed spotkaniem z Koroną bardzo chciałem wpuścić Semira w trakcie, ale ten mecz potoczył się tak, jak się potoczył, graliśmy jego większą część o jednego mniej i bardziej musieliśmy się skupić na przesuwaniu, na odbiorze piłki i kontrataku. Tak doszliśmy zresztą do paru sytuacji. Ja jednak nadal na niego bardzo liczę i wiem, że Semir zdobędzie nam jeszcze sporo punktów. Decyzja, żeby w drugiej kolejce go posadzić, patrząc przez pryzmat zagęszczającego pole gry Górnika, to był mój błąd.
U niektórych pojawiła się wątpliwość odnośnie tego, że przejmuje pan drużynę, w której gra pański syn. O ile on grał wcześniej w pierwszym składzie, więc nie było tak, że wyciągał pan go z rezerw za uszy, to ktoś w razie niepowodzeń może powiedzieć, że Adam jest w jedenastce tylko dlatego, że jest pańskim synem. Zastanawiał się pan nad tym?
Mój syn to jeden z lepiej wyszkolonych środkowych obrońców w polskiej ekstraklasie. Pewnie zdarzy mu się jakiś błąd w ustawieniu, bo całe życie był szkolony jako ofensywny zawodnik, a pozycji stopera cały czas się uczy, ale jest to gracz o profilu takim, jaki widziałbym w Płocku. To, że ktoś będzie gadał – wiadomo, każdy ma do tego prawo. Takie mamy społeczeństwo, że przy niepowodzeniu szuka się jakichś takich kwestii, że gra syn trenera. Ale Adam grał już u trenera Brzęczka, grał bardzo dobrze, nie popełniał błędów, więc o tyle łatwiej mi było się zdecydować, by podjąć tę pracę. Ja się syna nie wyprę, wiem, że to bardzo dobry piłkarz, który może wiele dać zespołowi.
Obsada bramki w Wiśle Płock to cały czas gorący temat za sprawą Thomasa Dahne, któremu zdarza się od czasu do czasu “pójść na grzyby”. Do Płocka przyszedł w tym okienku zdolny, młody Bartłomiej Żynel, w przeszłości zwycięzca Młodzieżowej Ligi Mistrzów. Póki co nie ma go nawet na ławce, stąd pytanie: jak wygląda stan rywalizacji na dziś?
Thomas Dahne jest piłkarzem o lubianym przeze mnie profilu. To jest bardzo dobry bramkarz. Lubię na tej pozycji zawodników, którzy grają dobrze nogami, nie boją się grać na przedpolu. Owszem, zdarzają się Thomasowi błędy przy dośrodkowaniach, ale jest to wciąż młody golkiper i z trenerem Kryształowiczem bardzo dużo czasu poświęcają na ten element gry. Jest inteligentny, wyciąga ze swoich pomyłek wnioski, a trzeba też pamiętać, że Thomas w wielu meczach pomógł Wiśle Płock. Każdy, kto próbuje, czasami się myli. Oby on tych błędów z czasem popełniał coraz mniej.
W odróżnieniu od Cezarego Stefańczyka dałby pan więc potrzymać dziecko Thomasowi Dahne? Bez strachu?
Bez żadnego strachu. Thomas to bardzo dobry bramkarz i na pewno jeszcze wiele razy nam się przyda. Jeśli zaś chodzi o Bartka Żynela, przyszedł do Wisły Płock i zaraz doznał urazu mięśnia czworogłowego uda, dopiero teraz wszedł na pełne obciążenia, więc zaczyna rywalizację z Thomasem, z młodym Marcelem Zapytowskim z rocznika 2001 i Bartkiem Gradeckim. Trener Andrzej Kryształowicz ma bardzo dobre zdanie o rywalizacji między całą tą czwórką.
Czy są jeszcze pozycje w pana drużynie, które chciałby pan wzmocnić przed końcem okienka?
Generalnie na ten moment mamy po dwóch zawodników na każdej pozycji zdolnych do gry. Oczywiście, gdyby zdarzył się piłkarz, który podniósłby jakość w zespole, widziałbym go u siebie. Ale tylko pod warunkiem, że byłby lepszy od tych, co mamy. I wtedy musielibyśmy kogoś z jego pozycji gdzieś wypożyczyć. Jesteśmy w stałym kontakcie z prezesem, z Łukaszem Masłowskim i jeżeli ktoś się trafi, wtedy zastanowimy się, co robić.
Mamy też pytanie o Karola Angielskiego. Zastanawiamy się, co jest z nim nie tak. Wszyscy mówią, że to wielki talent, na poziomie I ligi strzelał na równi ze Świerczokiem czy Angulo. Ale w ekstraklasie póki co w żadnym klubie nie zachwycał. Ostatnio zakładaliśmy się w studio, czy strzeli więcej niż pięć goli w sezonie. Trener by się z nami o to założył?
Nie jestem hazardzistą, więc bym się nie zakładał. Mamy trzech zawodników na jego pozycję – to Ricardinho, Zawada, no i Angielski. Na razie Zawada z Angielskim rywalizują o pozycję na ławce, bo na dzień dzisiejszy stawiamy na Ricardinho. Obydwaj – Oskar i Karol – to troszeczkę inne typy piłkarzy. Oskar jest piłkarzem o dobrych warunkach fizycznych, umiejętności czysto piłkarskie ma na wysokim poziomie. O miejscu w osiemnastce decyduje więc kwestia detali, kto wygląda lepiej przed meczem. Nie możemy wziąć trzech napastników, bo wtedy braknie zawodnika na jakąś inną pozycję.
Trudno było panu wejść do zespołu, który osiągnął dobry wynik, był zżyty z trenerem? Chyba łatwiej wejść do szatni, gdy ta jest zmęczona poprzednim szkoleniowcem, a nie gdy z trenerem wszystko szło lepiej, niż wszyscy zakładali?
Dokładnie tak. Ciężkie to było wejście, bo Jurek Brzęczek powiesił poprzeczkę bardzo wysoko. Piąte miejsce, dobra gra, ale dostając ofertę wiedziałem, w co wchodzę. Znam swoją wartość, wiem, że mam podobny pomysł na piłkę. Że idę do zespołu o dużym potencjale piłkarskim. Na pewno liczyłem na lepszy punktowo początek, bo na razie troszeczkę brakuje mi szczęścia. Nie mogliśmy nie wygrać meczu w Zabrzu. Mielibyśmy trzy punkty i nasza pozycja, nasz mental w meczu z Koroną byłby inny. Mecz z Koroną ułożył się dla nas bardzo źle, wszystkie nieszczęścia spadły na mnie. Mam nadzieję, że to szczęście się jeszcze uśmiechnie. W każdym z dotychczasowych meczów byliśmy bowiem w naszej ocenie zespołem lepszym.
Co pan sądzi o kondycji ekstraklasy? Po poprzednim sezonie wydawało się, że gorzej być nie może, a jesteśmy po trzech kolejkach i mamy dowód, że jednak może.
Ja też oglądając mecze ekstraklasy, a nie będąc w niej trenerem, uważałem, że za mało jest gry w piłkę, za dużo przypadku, chaosu, gry długim podaniem. Chciałbym dzięki swojemu zespołowi to zmienić, choć wiadomo, jak ważne są dziś punkty. Coraz więcej drużyn na pewno próbuje grać kombinacyjnie, szukać prostopadłych podań – przykładem jest chociażby Jagiellonia Białystok. Pokazuje, że warto grać, a nie przeszkadzać. Ja wyznaję taką filozofię, ale wiadomo, że słowa mogą być piękne, gra ładna, a jak będę przegrywał, to mimo wszystko stracę pracę.
Zdarza się, że piłkarze ogrywają pana w poprzeczki? Jak porównujemy sobie stare i nowe czasy, to wydaje się, że w wyszkoleniu indywidualnym samych piłkarzy jest duża różnica, niekoniecznie na korzyść tych dzisiejszych.
Ułożona stopa jest, tego się nie zapomina, wiele razy w te poprzeczki na koniec treningu wygrywałem (śmiech). Trenerzy bramkarzy też mają świetnie ułożoną stopę, gdzie muszą uderzyć tysiące razy w ten sam punkt. To samo jest z zawodnikami. Kwestia powtarzania. Wcześniej pracowałem indywidualnie z dziećmi i widzę, jakie są braki. To jest ogromny problem w pracy w klubach – nad indywidualizacją, korektą postawy względem piłki, wpajaniem dobrych nawyków. To później przenosi się na decydujące momenty. Najlepsi zawodnicy w Europie potrzebują jednego kontaktu, by mieć piłkę ułożoną do kolejnego zagrania, my potrzebujemy czterech-pięciu. I dlatego brakuje płynności w grze. Do tego, choć nie chcę narzekać na sędziów, to jednak powinni pozwalać na więcej grania. Żeby było mniej gwizdków, a więcej ciągłości. Często gdyby sędzia był bardziej wytrwały i nie gwizdnął jednego czy drugiego faulu, nasz zawodnik nauczyłby się tego, że trzeba grać, a nie leżeć i wymuszać. Jak mam małe gry na treningach, to praktycznie nie gwiżdżę.
Trener w ekstraklasie może cokolwiek jeszcze z podstawami u swoich zawodników zrobić? Piłkarzom w Cracovii, gdy Michał Probierz próbował uczyć ich prostych, krótkich podań, niekoniecznie się to podobało. Niektórzy mieli go za wariata, na zasadzie: “no jak to, jesteśmy zawodowymi piłkarzami, a on nas uczy podawać?”.
Oczywiście, że tak. Zawodnik ekstraklasy ma zakodowane pewne wzorce ruchowe, niekoniecznie dobre, ale przykład trenera Stawowego pokazuje, że z każdego zespołu, z każdego zawodnika można wyciągnąć więcej, niż wydaje się, że ma. U mnie na treningu jest dużo podań, o różnej sile. Jeśli mam wybierać: dać zawodnikom dotknąć piłkę tysiąc razy na treningu, czy może przebiec i wykonać taką samą pracę bez piłki, wybieram to pierwsze. No bo kto jest większym wygranym? Ten, co będzie mieć kontakt z piłką. Później w decydującym momencie, gdy potrzebne jest wyczucie piłki, wyobraźnia podania, jest powtarzalność.
Rozmawiali WESZŁOPOLSCY
Cały program znajdziecie poniżej:
fot. FotoPyK