Reklama

Nieustępliwy jak Lech Ivana Djurdjevicia

Norbert Skorzewski

Autor:Norbert Skorzewski

06 sierpnia 2018, 17:17 • 3 min czytania 48 komentarzy

Czego Lechowi brakowało najbardziej, gdy w poprzednim sezonie zaliczył 4566284841 remisów i kompletnie rozklekotał się w grupie mistrzowskiej? Wiadomo, zwycięstw. W tym momencie nie odkryliśmy Ameryki, ale trudno przejść obojętnie obok faktu, że obecny Lech stara się odkleić od siebie łatkę drużyny niewyrachowanej, która nie jest w stanie wygrywać meczów na styku.

Nieustępliwy jak Lech Ivana Djurdjevicia

Grę Lechitów na początku sezonu charakteryzuje ambicja, charakter, waleczności i nieustępliwość. I wszystkie te cechy jakoś podejrzanie kojarzą nam się z Ivanem Djurdjeviciem. Przecież Serb właśnie taki był na boisku, podczas swojej kariery piłkarskiej. Nie odpuszczał nikomu, niezależnie od okoliczności. Dziś możemy wystawić mu laurkę, na którą jednak solidnie sobie zapracował.

Niemal równo z początkiem sezonu Lech przeszedł metamorfozę, której główną twarzą jest właśnie Serb. A przecież nowy trener “Kolejorza” nie wchodził do Disneylandu, lecz przejmował drużynę rozbitą fatalną końcówką poprzedniego sezonu. Drużynę, która nie potrafiła grać do końca. Przypominamy sobie tylko trzy spotkania, w których wyrwała punkty w końcówce.

– remis u siebie z Wisłą Kraków po golu Jevticia w doliczonym czasie gry,
– wygrania z Cracovią po bramkach Jóźwiaka w 82. i Gytkjaera w 84. minucie,
– wygrana ze Śląskiem po bramkach Chobłenki w 80. i Gytkjaera w 89. minucie.

Trzy mecze w ciągu całego sezonu. Mizerny dorobek drużyny, która przy okazji wielokrotnie udowadniała nam, że kompletnie nie potrafi grać pod presją. Kiedy zbliżały się ważne mecze, Lech tracił głowę. Porażki z Legią, bęcki zbierane w finałach Pucharu Polski i europejskich pucharach z potężnymi firmami z Islandii czy Litwy to nie był przypadek.

Reklama

Lechowi brakowało kogoś, kto zamiast emanować dumą po kolejnym wpierdolu, po prostu powie, jak jest. Nie chodzi nawet o pojedynczy mecz z Utrechtem. Wyobrażacie sobie, żeby Nenad Bjelica po wyjazdowym zwycięstwie ze Śląskiem przyznał, że jego piłkarze tak naprawdę zagrali słabo? Djurdjević nawet nie starał się owijać w bawełnę. – Graliśmy bardzo słaby mecz. Nie mieliśmy żadnej kontroli nad wydarzeniami boiskowymi. Stwarzaliśmy tylko pojedyncze akcje – przyznał na konferencji prasowej.

Grali słabo, nie mieli żadnej kontroli nad wydarzeniami boiskowymi, a jednak wyszarpali zwycięstwo w końcówce. Po raz kolejny udowodnili, że chyba wreszcie nauczyli się grać do końca. Trzeba przyznać, że Lech zaczął grać w lidze tak, jak swego czasu lubiła prezentować się Legia. Czyli mecz na styku, pierdu pierdu, aż tu nagle jakiś gol – nierzadko z niczego – i kolejne trzy punkciki dopisane do tabeli.

Kolejorz wygrał trzy pierwsze ligowe mecze, choć żadne zwycięstwo nie przyszło mu z łatwością. W Płocku finezją w ostatnich minutach popisał się Pedro Tiba. Z Cracovią oglądaliśmy przewagę Lecha, ale pamiętajmy, że przy 1:0 karnego nie wykorzystał Michał Helik. Ze Śląskiem kroiło się 0:0, może nawet porażka, gdyby gospodarze ogarniali zasady spalonego, aż tu nagle psim swędem bramkę znów zdobył Tiba. Do tego dochodzi jeszcze gol w doliczonym czasie gry po fatalnym spotkaniu z Gandzasarem i strzał Amarala na minutę przed końcem meczu w Soligorsku.

Jakkolwiek spojrzeć, Lech Poznań już pięć razy rozstrzygał losy rywalizacji w końcówce (czy to doprowadzając do remisu, czy strzelając zwycięskiego gola). Czyli już na starcie sezonu przebił osiągnięcie z zeszłych rozgrywek, kiedy udało się dokonać tego tylko trzykrotnie.

Panie Djurdjević, Lechu Poznań, idziecie naprawdę dobrą drogą.

Fot. FotoPyk

Reklama

Najnowsze

Hiszpania

Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Patryk Stec
2
Mbappe: Bilbao było dla mnie dobre, bo tam sięgnąłem dna

Komentarze

48 komentarzy

Loading...