Reklama

Przyszła pora, żeby Carlitos miłość do Legii udowodnił na boisku

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

31 lipca 2018, 17:43 • 4 min czytania 19 komentarzy

Carlitos z iście neofickim zapałem wchodził w tyłek kibicom Legii po swoich przenosinach do stolicy. Były to dość żałosne i nachalne próby zaskarbienia sobie ich sympatii. Teraz hiszpański napastnik ma jednak znakomitą okazję, by dać warszawskim fanom rzeczywiste powody, żeby go pokochali. Rewanż ze Spartakiem Trnawa to najlepszy moment na przywdzianie peleryny super-bohatera.

Przyszła pora, żeby Carlitos miłość do Legii udowodnił na boisku

To mecz z gatunku tych, kiedy lider ofensywy musi wyjść na murawę napakowany jak kabanos i pociągnąć dołujących kolegów za uszy. Wykorzystać każdą sytuację, jaka mu się nadarzy. Nie ma już czasu na groźne strzały tuż obok słupka i świetne akcje w ostatniej chwili zatrzymane przez obrońcę. Nie, rewanżowe spotkanie potrwa zbyt krótko, a wynik jest katastrofalny. Trzeba działać natychmiast.

Jeżeli Carlitos chce napisać swoją historię w Legii złotymi zgłoskami, musi wziąć piłę na siebie i pierwszą sytuację w pobliżu bramki przeciwnika zamienić na gola. Wtedy dwumecz zacznie się praktycznie od nowa. Im dłużej Legia pozostanie z zerowym dorobkiem, tym wyżej urosną obrońcy Trnawy. Aż wreszcie zamienią się w mur niemożliwy do przeskoczenia przez kogokolwiek z zespołu Wojskowych.

Skoro Carlitos deklaruje takie uwielbienie dla swojego nowego klubu, to może już nie być lepszej sposobności, żeby dokonać w jego barwach czegoś naprawdę niezwykłego. Odrobienie dwóch bramek w meczu wyjazdowym, uratowanie marzeń o powrocie Legii do Ligi Mistrzów – to byłby naprawdę wyjątkowy wyczyn. Tym bardziej, gdy drużyna jest w ewidentnym dołku i rozpaczliwie potrzebuje wszelkich pozytywnych bodźców ze strony najlepszych technicznie zawodników.

Ofensywa mistrzów Polski zupełnie nie działa jako całość. W takich chwilach ciężar gry muszą wziąć na siebie prawdziwi liderzy. Carlitos ma odpowiedni potencjał piłkarski, żeby tę rolę wypełnić. Pytanie tylko, czy posiada również wystarczająco duże cojones.

Reklama

Początki Hiszpana w Legii, abstrahując od jego kuriozalnych wypowiedzi, są w zasadzie niezłe. To znaczy – cały zespół wygląda beznadziejnie, jasne, ale akurat Carlitos zwykle jest tym piłkarzem, który prezentuje się w miarę przyzwoicie, zwłaszcza na tle cieniujących partnerów. Weźmy choćby ostatnie ligowe starcie. W meczu przeciwko Koronie stanowił do przerwy właściwie jedyne zagrożenie na połowie przeciwnika, szarpał, dryblował, próbował się zastawiać. Nie można powiedzieć, że zagrał dobry mecz, fakty są takie, że usiłował zdziałać cokolwiek.

Był w tych staraniach właściwie osamotniony, szamotał się w pojedynkę i kończyło się to zwykle stratą piłki. Ale taka boiskowa rąbanka to w ogóle nie jest jego gra. Został stworzony do innych boiskowych zadań. Nie można mu jednak odmówić zaangażowania. Za każdym razem, gdy trener Klafurić wpuszcza Carlitosa na boisko – czy to od pierwszych minut, czy to z ławki – napastnik gra na maksa. Nawet przeciwko Cork, gdy dwumecz był rozstrzygnięty, chciał za wszelką cenę wpisać się na listę strzelców. Widać u niego olbrzymi głód goli i pragnienie splendoru.

Jednakże formuła „grał w miarę przyzwoicie” to wciąż za mało, żeby zapisać się w historii takiego klubu jak Legia Warszawa.

Stadion przy ulicy Łazienkowskiej naprawdę widział wielkich kozaków. Napastników klasy międzynarodowej. Żaden z nich nie zaskarbił sobie sympatii kibiców poprzez opowiadanie głodnych kawałków w wywiadach. Tu nawet nie chodzi o zdobyte trofea. One są wartościowe, to oczywiste. Jednak na status lokalnej legendy pracuje się w konkretnych meczach. Tych pod największym ciśnieniem. Kibice tak naprawdę nie dbają o to, kto wnosi mistrzowskie puchary i tapla się w konfetti. Jednak na pewno doskonale notują w pamięci spotkania, które do tych sukcesów prowadziły. I potrafią bez pudła wskazać piłkarza, nawet po wielu latach, którego występy były w drodze do sukcesów kluczowe. Niekiedy kilka wspaniałych meczów pozostaje w pamięci dłużej, niż dziesiątki niezłych czy solidnych.

Rewanżowa potyczka ze Spartakiem Trnawa w wymiarze historycznym nie jest najbardziej prestiżowym starciem, jakie można sobie wyobrazić. To wciąż tylko mecz eliminacyjny i wciąż tylko z mistrzem Słowacji. Niemniej – jeżeli Carlitos wejdzie dzisiaj na najwyższe obroty i dokona niemożliwego, ratując Legii awans do kolejnej rundy, to naprawdę zasłuży na słowa najwyższego uznania. Napisze pierwszy rozdział swojej warszawskiej księgi, która póki co pozostaje pusta.

Ma ku temu odpowiednie możliwości. Nie mówimy o napastniku z gatunku sępa pola karnego. To nie jest przecież pospolity dostawiacz szufli do pustaka, tylko gość obdarzony świetnym dryblingiem. Znakomitym, niesygnalizowanym strzałem. Jest groźny nie tylko w szesnastce, ale i poza nią. Musi po prostu uwolnić to, co w nim najlepsze.

Reklama

Nie jest oczywiście powiedziane, że to wystarczy do awansu. Ale wielki mecz w eliminacjach do Champions League na pewno zagwarantuje mu w Warszawie więcej ciepłych uczuć, niż nawet najbardziej gorliwe włazidupstwo.

fot. FotoPyk

Najnowsze

Ekstraklasa

Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy

Piotr Rzepecki
6
Górnik Zabrze może nam dać końcówkę sezonu, na jaką nie zasługujemy
Inne kraje

Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Szymon Janczyk
18
Życie i śmierć w RPA. Dlaczego czarni są rozczarowani wolnością i partią Mandeli?

Komentarze

19 komentarzy

Loading...