Legia w ostatnich latach była zieloną wyspą w Ekstraklasie jeśli chodzi o eurowpierdole. Przeważnie stanowiła gwarancję, że poniżej jakiegoś minimum przyzwoitości nie zejdzie, a ostatnie, co można jej było wypominać, to Vetra Wilno z 2007 roku. To już jednak nieaktualne, stołeczny klub z godną podziwu intensywnością nadrabia wszystkie zaległości.
W ciągu niespełna dwunastu miesięcy dostał on po dupie od Astany (Kazachstan), Sheriffa Tiraspol (Mołdawia) i Spartaka Trnawa (Słowacja). Poprzeczka sukcesywnie się obniża, choć wcześniej i tak nie wisiała zbyt wysoko.
I naprawdę nie byłby to aż tak duży problem, gdyby nie fakt, że mówimy o zespole, który w międzyczasie i tak zdobył kolejne mistrzostwo Polski. Pewnie się powtarzamy, sorry, ale jak żenująca to musi być liga, gdzie najlepsza okazuje się ekipa przegrywająca 11 meczów w sezonie, przez większość sezonu będąca bez prawdziwego trenera, a na arenie międzynarodowej zbierająca teraz oklep od każdego, kto grania w piłkę nie łączy z poranną zmianą w mleczarni? Legio, weź się schowaj z takim graniem w pucharach, ale reszto ligi – wstydź się równie mocno. Czego jeszcze trzeba, żeby zdetronizować takiego rywala?
W polskiej piłce potencjał niezmiennie jest duży. Mamy stadiony, kibiców, otoczkę, zainteresowanie mediów, transmisje w HD i inne ultra extra slow motion, pozwalające obejrzeć ze szczegółami każdy kiks i kopnięcie w czoło. W porównaniu do wielu lig o podobnym poziomie nasze kluby potrafią naprawdę nieźle płacić. A mimo to chwilami człowiek odnosi wrażenie, że cała piłka klubowa w Europie idzie do przodu – nawet Litwini czy Łotysze są już w stanie zaszaleć – tylko my sportowo wciąż stoimy w miejscu, czyli na dłuższą metę cofamy się.
Dziś przekonaliśmy się, że Legia w gruncie rzeczy grała z dzbanami, co najlepiej pokazały tragicznie wykańczane kontry Spartaka Trnawa w końcówce. Ba, Słowacy nawet grając 11 na 9 dopuszczali do sytuacji dla gości. Niestety, mistrz Polski był jeszcze bardziej dzbanowaty, a żeby awansować, naprawdę nie trzeba było cudów. Wystarczyło zagrać poprawne, w skali ekstraklasowej, 180 minut. Jakie to wszystko jest smutne.
No dobra, to byle do czwartku, co?
Fot. FotoPyk