Kiedy na początku 2016 roku przechodził do Legii, wydawało się, że po latach posuchy warszawianie znaleźli klasowego lewego obrońcę. Koniec końców był człowiekiem z Bundesligi, czyli z lepszego piłkarskiego świata. Z miejsca został też pupilkiem Stanisława Czerczesowa, który stawiał go za wzór przygotowania fizycznego dla innych piłkarzy. Z rundy na rundę wyglądało to jednak słabiej, w efekcie czego najpierw w Warszawie zaczęto przebąkiwać o potrzebie sprowadzenia wartościowego zmiennika dla Czecha. A ostatnio równie często słychać głosy, że właściwie to pilnie przydałby się ktoś zamiast niego.
Hlousek w Legii ma tę cechę wyróżniającą, że zazwyczaj gra tak, jak cały zespół. Kiedy Pazdan w formie trzyma defensywę, a w ofensywie jest komu rozprowadzać akcje, Czech potrafi wpasować się w dobrze funkcjonującą maszynę, zostać jej trybikiem i nie przeszkadzać. Kiedy jednak – jak to zazwyczaj na początku sezonu – cała Legia jest pod formą, wiadomo że akurat Hlousek nie zostanie gościem, który da tej drużynie coś ekstra i pociągnie ją na boisku. Przeciwnie, jest znacznie wyższe prawdopodobieństwo, że zostanie pierwszym, który będzie kopał się po czole.
Nie inaczej jest też dziś, bo Hlousek w legijnej defensywie to człowiek, na którego elektryczność od razu zwraca się uwagę. Często gubi koncentrację, biega gdzieś po autach, a przy tym podejmuje mnóstwo złych decyzji. Skąd wczoraj wzięła się jedna z okazji strzeleckich Korony? Czech wymyślił sobie, że w strefie obronnej będzie się cofał przed kozłującą piłką i pozwoli podejść przeciwnikowi na tyle blisko, by nie dało się futbolówki wybić. W efekcie mieliśmy stratę i ogromne zamieszanie pod bramką Malarza. A to tylko przykład, bo tego typu zagrań Hlouska można wymieniać znacznie więcej. A te najbardziej ewidentne to te, po których drużyna traciła gole.
To, co winduje odbiór Hlouska w ledwo rozpoczętym sezonie, to oczywiście jego liczby z przodu. W meczu z Zagłębiem strzelił jedynego gola dla Legii, a z Koroną popisał się świetnym dośrodkowaniem na głowę Kante, który zdobył zwycięskiego gola. I dla Czecha jest to o tyle miła odmiana, że w 39 poprzednich meczach w lidze nie zdobył ani jednego punktu w klasyfikacji kanadyjskiej. Fakty są jednak takie, że – gdyby nie ofensywne przełamanie – mówiłoby się wyłącznie o jego błędach. W tym tych, po których padały gole dla rywali:
– przy drugim golu Zagłębia dał się ograć Czerwińskiemu i w absurdalny sposób skosił go w polu karnym,
– przy trzecim golu Zagłębia w dziecinny sposób dał się ograć Sirotovowi na skrzydle, przez co ten popędził niepilnowany i zagrał Tuszyńskiemu na pustaka,
– przy wczorajszym golu Korony, jako jeden z dwóch defensorów Legii za linią piłki, był totalnie bierny. Ani nie próbował zablokować strzału, ani nikogo nie krył. Po prostu sobie stał, chociaż rzecz jasna trafienie Jukicia nie było efektem tylko jego błędu, ale też kilku kolegów.
A do tego trzeba doliczyć całą serię wpadek i dziwnych zachowań przy akcjach, po których gole nie padły. Wiadomo, defensywa Legii to najbardziej radosna ligowa formacja początku sezonu, ale – kiedy akurat gra w niej Hlousek – śmiechu jest jakby więcej. Jakkolwiek spojrzeć, z tym piłkarzem w obecnej formie ciężko o realizację najprostszych celów defensywnych, a o realizacji większych planów – jak na przykład odrobienie strat na Słowacji – w ogóle nie warto wspominać.
Najbardziej przykry w tym wszystkim jest jednak fakt, że w kontekście Hlouska tak drastycznie rozjeżdżają się oczekiwania z tym, co ten faktycznie pokazuje na boisku. Dziś plotki o zainteresowaniu tym zawodnikiem klubu z MLS wlewają w serca kibiców Legii jakąś nadzieję. Wydawało się, że piłkarz tak wydolny i uniwersalny jest idealny dla mistrzów Polski. W tym sezonie grał już na środku 3-osobowej obrony (Spartak), na lewej obronie w 4-osobowym bloku (Korona) oraz na lewym wahadle (Zagłębie). I właśnie na tej ostatniej pozycji, ze swoim zdrowiem i ofensywnym przełamaniem, powinien być dla Legii naprawdę wartościowym zawodnikiem. Powinien, ale nie jest, bo – pomimo gola i asysty – więcej pożytku z jego gry wciąż mają przeciwnicy.
Fot. FotoPyK