Lech Poznań na starcie nowego sezonu wygląda w najlepszym wypadku tak sobie. Pokazały to męczarnie w wyjazdowym meczu z Gandzasarem, pokazał to ligowy mecz z Wisłą Płock, pokazało też wczorajsze starcie z Szachtiorem Soligorsk. Co jednak istotne, na tym nie do końca atrakcyjnym obrazku, można znaleźć jeden detal, który nieco poprawia ogólne wrażenie. Chodzi mianowicie o ambitną grę do samego końca, z czym chociażby w poprzednim sezonie lechici mieli spore problemy.
Przypomnijmy sobie wszystkie małe chwile triumfu Lecha, które mogliśmy oglądać w tym sezonie. Zaczęło się w Armenii, gdzie, jak wiadomo, nigdy nie jest łatwo (od 1:50).
Potem przyszła kolej na Płock i kapitalną bramkę Pedro Tiby.
Check out this awesome video: Pedro Tiba stunning scissor kick goal – Wisła Płock 1-[2] Lech Poznań https://t.co/E2Qhx6BuHg
— Livfooty (@Livfooty1) 22 lipca 2018
Trzeci stempel w Soligorsku postawił z kolei Joao Amaral.
Trzy mecze, trzy razy ratowanie wyniku rzutem na taśmę. Poza pierwszym meczem z Gandzasarem, który Lech w zasadzie rozstrzygnął już po kwadransie, każde kolejne spotkanie „Kolejorza” przebiegało według dość dramatycznego scenariusza. No i każde przyniosło Lechowi wymierne efekty. Czyli awans do kolejnej rundy eliminacji Ligi Europy, trzy punkty na otwarcie ekstraklasowych zmagań i całkiem wygodną pozycję przed rewanżowym meczem z Szachtiorem. Jeszcze dwa miesiące temu o taką ambicję poznaniaków nie posądzaliby nawet kibice ze stadionu przy Bułgarskiej.
Z czego wzięła się ta przemiana? W sumie to nie wiemy, ale jakiś tam typ mamy. Konkretnie chodzi o tego człowieka.
Ale że Lech trzeci mecz z rzędu walczy do końca? pic.twitter.com/qTfk6a9xO2
— Jakub Olkiewicz (@JOlkiewicz) 26 lipca 2018
Charakter, waleczność i nieustępliwość – właśnie te cechy, których namiastkę pokazuje obecny Lech, charakteryzowały Ivana Djurdjevicia jeszcze za czasów jego piłkarskiej kariery. Niewykluczone więc, że trener „Kolejorza” w sobie tylko znany sposób był w stanie przekazać piłkarzom przynajmniej pierwiastek każdej z tych futbolowych wartości, a ci w mig pojęli o co chodzi. W końcu zdecydowana większość zawodników dzisiejszego Lecha w Poznaniu grała też w poprzednim sezonie. A wówczas częściej zdarzało się im jednak tracić decydujące gole w końcówkach (mecze z Legią, Jagiellonią, Wisłą Kraków, Zagłębiem czy nawet Lechią) niż je zdobywać.
Lista meczów, w których poznaniacy potrafili w ostatnim momencie przechylić szalę na swoją korzyść, byłaby wyraźnie krótsza i wyglądałaby mniej więcej tak:
– remis u siebie z Wisłą Kraków po golu Jevticia w doliczonym czasie gry
– wygrania z Cracovią po bramkach Jóźwiaka w 82. i Gytkjaera w 84. minucie
– wygrana ze Śląskiem po bramkach Chobłenki w 80. i Gytkjaera w 89. minucie
Łącznie wychodzą więc trzy spotkania, co oznacza, że w trwającym dwa tygodnie sezonie, ten wynik udało się już wyrównać. Dla kibiców Lecha to bez wątpienia świetna wiadomość. „Kolejorzowi” w poprzednich rozgrywkach ewidentnie brakowało charakteru, który Djurdjević wykuwa teraz w pocie czoła. I jest to w sumie o tyle istotne, że w Ekstraklasie samym charakterem można bardzo wiele zdziałać. Niewykluczone więc, że wkrótce czeka nas mała zmiana warty, a zeszłosezonowe „Mamrot time” lada chwila zmienimy na „Ivan time”. Na razie wszystko zmierza właśnie w tę stronę.
Fot. FotoPyK