Niebiosa szlochały nad Białymstokiem przed rozpoczęciem tego spotkania, zupełnie jakby w żałobie na zapas. A tu niespodzianka, Jagiellonia górą! I wszystko byłoby fajnie, gdyby nie ogólne kiepskie wrażenie, jakie dziś sprawili podopieczni Ireneusza Mamrota.
To przyjezdni bowiem prowadzili grę, dokładnie i szybko operowali piłką, a gospodarze tylko odpowiadali na ich propozycje. Czasem udanie, ale przeważnie jednak niezbyt. Plan defensywny białostoczanie mieli całkiem przemyślany i cierpliwie go realizowali – wciąganie rywala na własną połowę i po odbiorze jak najszybsze przejście do ataku. No i właśnie, gorzej z przodu, bo tutaj było prawie jak w spotkaniu z Lechią. Lufa w kierunku Sheridana czy kogokolwiek kto akurat znalazł się z przodu i yolo, jakoś to będzie. Może ktoś się przepchnie, może ktoś przyfarci?
Dokładnie tak, jak Mateusz Machaj już w 9. minucie. Czyżby Buatu Mananga nie potrafił posługiwać się kalendarzem? Chłopie, jest lipiec, a ty w od samego początku spotkania decydujesz się rozdawać prezenty. Nie powiemy, uśmialiśmy się w tej sytuacji nieźle, bo w zasadzie to Frankowski schrzanił podanie w kierunku Machaja, ale ten pinball w nogach angolskiego obrońcy i styl, w którym się przewrócił… Jury złożone ze słoni w składzie porcelany przyznaje mu notę 10/10. Skorzystał więc z tego pomocnik, wyszedł sam na sam z Makaridze i z łatwością go pokonał.
Mateusz Machaj wyszedł sam na sam dzięki doświadczeniu z polskich boisk – zawsze licz na to, że obrońca popełni niezrozumiały błąd
— Leszek Milewski (@leszekmilewski) 26 lipca 2018
No i to by było tyle z dogodnych sytuacji dla białostoczan. Niestety. Strzału Romanczuka gdzieś z dwudziestu metrów prosto w golkipera nie będziemy liczyć. Tak samo, jak podniecać się okazją Kwietnia, który i dostał centrę od Novikovasa za plecy, i potwornie skiksował. Czyli innymi słowy – jedyną klarowną okazję stworzyli bo wielbłądzie obrońcy, w dodatkowo prawdopodobnie spowodowanym również rzęsistym deszczem.
Poza tym jeśli już coś się działo pod bramką, to głównie pod tą Kelemena, Kapitalnie, choć szczęśliwie interweniował na przykład w 19. minucie po strzale Bruno Moreiry, którego wypuścił Gelson. Problem w tym, że Rio Ave stworzyło ją sobie na życzenie Jagi. Dlaczego w tej sytuacji Taras Romanczuk tak długo trzymał piłkę przy nodze? Miał obok kilku kolegów do odegrania, ale kompletnie się zawiesił. Tuż przed własnym polem karnym! Po meczu będzie musiał postawić Słowakowi Ducha Puszczy, bo inaczej zmarnowałby szybko wypracowane prowadzenie.
Mitrović też nie rozgrywał dziś najlepszego spotkania. W sytuacji po stracie Romanczuka to właśnie jemu uciekł napastnik, który powinien był zdobyć bramkę. To również on nie upilnował blisko 20 cm niższego Gelsona, gdy oddawał groźny strzał głową. Z kolei parę minut przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę prawie wpakował samobója. Jeśli więc Mamrot mógł zaordynować podopiecznym: „grajcie na Manangę, on jest cienki”, o tyle jego vis-a-vis mógł podzielić się ze swoimi graczami podobną uwagą na temat stopera gospodarzy.
Jedyne co z minuty na minutę coraz bardziej otwierało spotkanie Jagi z Rio Ave to nie kunszt techniczny jednych czy drugich, a zmęczenie. A to ktoś kogoś nie upilnował, a to ktoś spóźnił się z interwencją więc ostro faulował – wrzucamy kamyk do ogródka Kwietnia – a to jeszcze inny stracił piłkę, bo zabrakło mu siły, by utrzymać równowagę. Największy wpływ miało to szczególnie na zawodników ze środka pola. Portugalczycy obnażyli chociażby sporo wad Tarasa Romanczuka, który zanotował dziś co prawda kilka udanych interwencji, aczkolwiek biorąc pod uwagę nieudane zagrania/zachowania ich liczba byłaby mniej więcej zbliżona. Przede wszystkim bowiem, oprócz wcześniej wspomnianego fatalnego błędu, często bywał zbyt ślamazarny. A skoro tak, to i przeciwnicy dość łatwo mu się urywali, zaś w grze do przodu nie potrafił odpowiednio regulować tempa. Między innymi przez to białostoczanie cofali się coraz głębiej i głębiej, aż w końcówce właściwie ograniczali się tylko do odpierania kolejnych ataków, nie potrafiąc w ogóle utrzymać się przy futbolówce.
Nie możemy oprzeć się wrażeniu, iż wynik uzyskany przez Jagiellonię jest zdecydowanie lepszy niż jej gra. Gospodarze wykorzystali dwa prezenty – pierwszy od rywala, drugi od losu, który zesłał dziś nad Podlasie oberwanie chmury. Portugalczycy kilkukrotnie wyraźnie gubili się w kałużach, a Jagiellonia nadążała za rywalami także dlatego, że szybkiej piłki po prostu grać się nie dało. W rewanżu na wyjeździe samo zaangażowanie może nie wystarczyć, zwłaszcza że zapewne Jaga przystąpi do spotkania osłabiona brakiem ulewy.
Ale kurczę, trzeba jednak podkreślać – Jagiellonia znów trafiła jednego z najtrudniejszych rywali i po raz kolejny zaprezentowała się nad wyraz dobrze. Nawet jeśli skończy się to jak dotychczasowe pucharowe boje, piękną porażką – to zawsze przyjemna odmiana od eurowpierdoli. Jaga unika ich nie tylko dzięki niekorzystnym losowaniom, ale również dzięki przyzwoitej grze.
Jagiellonia Białystok 1:0 Rio Ave (1:0)
Machaj 9′
Fot. NewsPix.pl