Kurs na zwycięstwo Spartaka Trnava w meczu z Legią Warszawa oscylował w granicach 8,50. Dla osób niezorientowanych w bukmacherce – podobnie oceniane są szanse na transfer Edinsona Cavaniego do Napoli czy Mario Mandżukicia do West Ham United (obie opcje są dostępne w ofercie transferowej bukmachera Totolotek). Polski klub był w starciu ze Słowakami tak wyraźnym faworytem, że nawet najbardziej zaprawieni w bojach eksperci nie dopuszczali do siebie myśli o dwubramkowym zwycięstwie gości – za wtopę uznany zostałby przecież nawet remis.
Dziś kolejny dzień europejskich pucharów z udziałem polskich drużyn (pewnie jeden z ostatnich) i odpowiedni moment, by zadać sobie pytanie – czy polskie drużyny jeszcze w ogóle będą kiedykolwiek faworytami meczów na arenie międzynarodowej? Legia nauczyła nas, że nawet warszawiacy, do tej pory w Europie w miarę stabilni, kompromitujący się dość rzadko i w stopniu nieporównywalnym z kabaretowymi występami choćby Lecha czy Cracovii, mogą wtopić z dowolnym rywalem. Wieczorem na murawy wybiegną piłkarze trzech klubów z rodzimej Ekstraklasy i tak naprawdę bardzo trudno użyć w stosunku do któregokolwiek z nich określenia „faworyt”.
Jagiellonia gra z klubem ligi portugalskiej i to właściwie zamyka temat. Portugalia pod kątem piłki nożnej to dla nas inna galaktyka, w której nie tylko słońce świeci jaśniej i dłużej, trawa jest bardziej zielona, a walizki z banknotami większe, ale też boisk jest więcej, piłkarzy potrafiących przyjąć piłkę dużo więcej, klubów, które coś w swojej historii osiągnęły również. Nie dajmy się zwieść tabelom, wynikom, nazwiskom. Nawet jeśli Rio Ave walczyłoby w Portugalii o utrzymanie, grając młodzieżą i wypożyczonymi Brazylijczykami, nadal byłby to klub, który na co dzień gra ze Sportingiem Lizbona i FC Porto. Co prawda nasi koledzy z Totolotka jeszcze trochę wierzą w polski futbol i wyceniają szansę Jagiellonii na zwycięstwo po kursie 2,20, ale nie czarujmy się – to kwestia wyłącznie atutu własnego boiska. Kursy na awans prezentują się już tak – 2,10 za Jagiellonię, 1,70 za Rio Ave.
Lech Poznań? Dzisiaj dziennikarz z Białorusi potwierdził nam to, czego spodziewaliśmy się już wcześniej. Szachtior Soligorsk może uchodzić za ogórków do oklepania, ale dla drużyn z jakichś normalnych piłkarsko państw. Dla rodzimych klubów, które przeszkody nie do przejścia napotykają już w ligach islandzkich czy kazachskich, Szachtior pod względem skali trudności wyzwania niewiele różni się od Szachtara Donieck. Nie, nie oznacza to, że w składzie ma jakieś przyszłe gwiazdy światowego futbolu, po prostu Białorusini są dość solidną drużyną z ligi z porównywalnym potencjałem do naszej (TAK!), a ostatnio zaliczyli 11 czystych kont w 13 rozegranych spotkaniach. Można się oczywiście wykłócać, że jak to, na Białorusi przecież BATE i nikt więcej, ale niestety, spodziewamy się, że już wieczorem po raz kolejny zostaniemy ustawieni w szeregu, tym razem przez piłkę made in Belarus.
Totolotek w sumie się z nami zgadza – kurs na gospodarzy dzisiejszego spotkania to 2,75 przy 2,55 na Lecha. Tak, wciąż Lech jest nieznacznym faworytem, ale nie łudźmy się – to jeszcze efekt starych czasów, gdy wydawało się, że w Polsce, a nawet konkretnie w Poznaniu, są ludzie potrafiący grać w piłkę. Niestety, ostatnie sezony utwierdzają nas w przekonaniu, że to nie jest prawda.
Zostaje jeszcze Górnik Zabrze, który przyjmuje u siebie Trenczyn i nawet na własnym stadionie nie może się delektować określeniem faworyta. Tutaj wszystko mówią już gołe kursy – 2,95 na Górnik przy 2,35 na Trenczyn. Więcej szans bukmacherzy dają nawet Kazachom, którzy goszczą dziś u siebie Holendrów. Czujecie ten pozorny absurd? Kazachowie z Kajratu Ałmaty, grający z Alkmaar mają według ekspertów od gier większe szanse na sprawienie niespodzianki na swoim obiekcie, niż Górnik, przyjmujący u siebie Słowaków.
Rety, to jest II runda eliminacji Ligi Europy, grają w niej największe badziewia z tej części świata, a my nawet na tak ogórkowym etapie wśród tak ogórkowych rywali pełnimy rolę chłopców do bicia. Jest źle. Bardzo źle. A nic nie wskazuje na to, by wieczorem samopoczucie w którejkolwiek części Polski było lepsze. No, może w Warszawie, która dziś pewnie dostanie trzech towarzyszy niedoli, zastanawiających się, za jakie grzechy ktoś nakazał im grę w pucharach.
Fot.400mm.pl