Jagiellonia w ostatnich latach drastycznie zmieniła swój status w Polsce. Był czas, gdy sama gra na najwyższym szczeblu wydawała się marzeniem ściętej głowy. Bywało, że trener Karalus pożyczał pieniądze na mieście, żeby Jaga pojechała na mecz. A spadek do czwartej ligi? Nie przez długi, a czysto piłkarsko? Awans do rangi ekstraklasowego mocarza, siły, z którą, każdy w Polsce musi się liczyć, to wielka sprawa. Ale zupełnie miło byłoby, gdyby Jagiellonia zaliczyła wreszcie udany pucharowy rok.
Zwłaszcza, że swoje białostoczanie już w pucharach wycierpieli. Mamy wrażenie, że regularnie zdarzają im się trudne losowania, a w dodatku jako jedni z nielicznych odpadają we w miarę niezłym stylu. Sęk w tym, że zwycięstwa można policzyć na palcach jednej ręki.
2010/11. ARIS SALONIKI
Co tu kryć – to były świetne mecze Jagiellonii. Sporo o dwumeczu mówi fakt, że trenera Michała Probierza wkrótce ściągnęli do Salonik. Dwa gole Burkhardta w Salonikach wyrównały rezultat rywalizacji, do tego emocje Probierza, którego sędzia wyrzucił na trybuny – ten sam sędzia, do którego białostocki obóz miał wielkie pretensje.
Czysto piłkarsko jednak – było naprawdę obiecująco. Aris, murowany faworyt, mógł zostać klepnięty. W tamtym sezonie był naprawdę mocny – w fazie grupowej Ligi Europy wyrzucił choćby Atletico Madryt i odpadł dopiero w fazie pucharowej z Manchesterem City. A mógł przecież odpaść z Jagą i naprawdę, nie był to scenariusz nierealny nawet w końcówce wyjazdowego meczu. Tak, wiemy, to kolejny rozdział w wielkiej epopei narodowej zatytułowanej „Gdyby”, jednak co poradzić – już osiem lat temu byliśmy na etapie, na którym piękne porażki wydawały się niemal zwycięstwami.
11/12. IRTYSZ
Eurowpierdoli nie notuje tylko ten, kto w pucharach nie gra.
15/16. OMONIA
Jagę pogrążyła wtedy bramka Cilliana Sheridana. W obronie Cypryjczyków rządził Ivan Runje. Poza tym rywal miał starych znajomych jak Goulon czy Kirm, Zespół dobry, na pewno żaden cienias – można spokojnie powiedzieć, że poziom ten sam co Jaga, może odrobinę lepszy. Znowu jak na pierwsze starcie w historii europejskich pucharów, mecz przypominał niemal starcie derbowe. Na Cypr poleciał wtedy Tomek Ćwiąkała i dał taki raport:
Godzina 19:50. Powoli zbieramy się przed bramą do wejścia. Większość podchodzi do przyśpiewek z „fuck Polish” i „O, O, Omonia” z uśmiechem. – „Kosa”, zostaw! – krzyczy kierownik do rzecznika zbliżającego się do muru, a Bartłomiej Drągowski żartuje, że sam może wyjść na przedzie, bo zanim coś mu zrobią, zdąży dwóch skasować. Jego zachowanie kontrastuje z lekko napiętymi policjantami, ale gospodarz obiektu przekonuje, że jedynym zagrożeniem tak naprawdę były te kamienie. Probierz po wejściu do autokaru uczula jednak: „Panowie, tak na serio – jakby coś leciało, to od razu głowa w dół”, ale hipsterska bojówka zdążyła się już rozejść do domów.
Potem jeszcze skandaliczna oprawa Omonii.
Ach, jak smakowałoby zwycięstwo! Ale niestety Jagiellonia została ugotowana w Cypryjskim słońcu jak niegdyś Wisła z APOEL-em. Laga, zmęczenie w ruchach tak po pierwszym kwadransie, niezdolność do sprintów.
Omonia nic wielkiego później nie osiągnęła, odpadając z Brondby.
17/18. QABALA
Dawno minęły czasy, kiedy można było na Azerów patrzeć z góry. Qabala przystępowała do starcia z Jagą jako dwukrotny uczestnik poprzednich faz grupowych Ligi Europy, w obu przypadkach przechodząc wszystkie fazy eliminacyjne. Faworyt był jasny i nie byli nim Polacy.
Problem z tym dwumeczem jest taki, że Jaga miała Azerów na kolanach. Tak jak Lech miał dość sytuacji, by z Utrechtu wrócić z wynikiem marzeń, tak samo Jagiellonia dała koncert nieskuteczności. W końcówce meczu, przy stanie 1:1, miała dwie dwustuprocentowe sytuacje.
Nr 1:
Nr 2: taka kontra, ostatecznie sam na sam, bramkarz broni.
Przywieźliby 2:1 i od razu inaczej można grać u siebie. W rewanżu szybki dali się napocząć i skończyła się przewaga. Trzeba było gonić, ale pogoń była niedojrzała i tylko dostali drugą bramkę. Napisaliśmy wtedy:
Druga połowa, to już całkowita nieobecność piłkarzy Gabali, ale także nieporadność i brak skuteczności zawodników Mamrota. Prób nie można odmówić, bo aktywny był Novikovas, a Grzyb i Pospisil strzelali z dystansu, ale bramek z tego nie było. Natomiast czas uciekał, a akcje były coraz bardziej nerwowe. Z drugie strony była Gabala, która pomimo tego, że fizycznie wyglądała, jak zawodnik sumo po maratonie, zmontowała jeszcze kontrę. Padła z niej bramka, a strzelcem okazał się niewidoczny przez cały mecz, Filip Ozobic.
Dla Białostoczan oznaczało to już tylko jedno. Szach mat i żegnaj Europo.
***
Poza sztandarowym eurowpierdolem, w każdej z przygód Jagi były przynajmniej obiecujące elementy. Aris został poważnie nastraszony, choć był wtedy zespołem klasy europejskiej. Omonia była faworytem meczu z Jagiellonią, a wiele nie brakło, żeby ją powieźć. Qabala, choć nie pokazała wielkiej piłki, tak doświadczeniem zjadała Jagę na śniadanie, a mimo to gdyby w pierwszym meczu polscy piłkarze byli skuteczniejsi, mogło się udać.
Jago, starczy już honorowych porażek. Jesteście na ten moment specjalistami od odpadania w stylu, który nie zostawia całkowitego niesmaku, ale odpadać tak nieustannie to równie wielki niesmak. Doświadczenia zebrane, kadra utrzymana, stabilność na stołku trenerskim – jest. Tak, Rio Ave przyjeżdża z Portugalii, gdzie wiedzą jak grać w piłkę, ale dajcie spokój – to nie Benfica, Porto czy Sporting, a tamtejszy przeciętniak. Trzeba zagrać odważnie i zerwać ze starymi przyzwyczajeniami.