Adana Demirspor. Nie jest to zespół, którego plakaty wieszają sobie nad łóżkiem warszawskie dzieciaki. Zwłaszcza synowie byłych piłkarzy Atletico Madryt. Druga liga turecka to nie są akurat te rozgrywki, do których chcą za wszelką cenę trafić utalentowani zawodnicy znad Wisły. Ale nadchodzi taki moment w karierze, kiedy trzeba się już definitywnie pożegnać z marzeniami o pięknej karierze. Moment, gdy trzeba spojrzeć w faktury, przeliczyć stawki w kontrakcie i biegać za piłką tam, gdzie za to lepiej zapłacą. Zwłaszcza, jeżeli do tej pory nie wiodło się oszczędnego trybu życia.
Jakub Kosecki niebawem skończy 28 lat. Kariery na miarę ojca nie zrobił i nie zrobi. Do reprezentacji kraju się na stałe nie przebił i już nie przebije. Za gwiazdę ekstraklasy kilka lat temu mógł uchodzić, ale już nigdy uchodził nie będzie.
Transfer | Adana Demirspor'umuz Jakub Kosecki ile 3 yıllık sözleşme imzaladı. pic.twitter.com/GVBEDFVlgV
— Yukatel Adana Demirspor (@AdsKulubu) July 24, 2018
Opuszcza zatem Śląsk Wrocław. Nie oszukujmy się – nie skusiły go uroki życia w Adanie. Wedle wielu świadectw piłkarzy, którzy grali w tureckich klubach, codzienność bywa tam nie do zniesienia. Mógł go oczarować ambitny projekt sportowy. Niemniej, na ten moment drużyna „Niebieskich Błyskawic” to zatwardziały drugoligowiec, kiszą się na zapleczu już od siedmiu lat.
Dyrektor sportowy Śląska, Dariusz Sztylka, położył kawę na ławę: – Kosecki dostał tam taką propozycję finansową, jakiej się po prostu nie odrzuca i nie chcemy mu w tym przeszkadzać, ale my musimy dostać za niego rozsądne pieniądze. Jeśli dogadamy kwestie pozostałych spraw technicznych, transfer dojdzie do skutku.
Patrząc na pożałowania godne przepychanki na linii Cracovia – Miroslav Covilo, dobrze wiedzieć, że ktoś jeszcze w ekstraklasie potrafi żegnać się z klasą. Tym bardziej, że Kosecki na pewno nie zapisał się złotymi zgłoskami w kronikach wrocławskiego futbolu. Jego przygoda z 2. Bundesligą zakończyła się fiaskiem. W ekstraklasie się poprawił, co do tego nie ma wątpliwości.
26 meczów w minionych rozgrywkach rozegrał Kosa dla Śląska. Zdobył cztery gole, dograł partnerom sześć asyst. Tak naprawdę we Wrocławiu na całego błysnął na przełomie kwietnia i maja. Zaczęło się od tego, że pogadał trochę z ekipą Weszłopolskich, gdzie dał się poznać jako ułożony, roztropny, dowcipny, sympatyczny chłopak.
Potem – dublet z Lechią, asysta z Cracovią, kapitalny występ przeciwko szczecińskiej Pogoni. Na kilkanaście dni pożegnaliśmy Koseckiego w wersji ligowego przeciętniaka, z niepokojąca tendencją do niesportowych zachowań. Przywitaliśmy z powrotem przebojowego, dynamicznego skrzydłowego z Legii, który swego czasu błyszczał w lidze i europejskich pucharach.
W sezonie 2012/13 Kosecki otarł się o ligowe double-double. Zanotował 9 bramek i tyle samo asyst. Wtedy był w sztosie. Dzisiaj w tym sztosie tylko bywa. Niezwykle rzadko. Przy całej bryndzy na skrzydłach reprezentacji Polski, trudno sobie wyobrazić, żeby powrócił temat powołania dla Kuby. Choć przecież trzykrotnie wystąpił on w meczach o punkty, na takiej był fali w 2013 roku. Pięć długich lat temu.
Nic zatem dziwnego, że Śląsk żegna się z Kosą bez wielkiego żalu i rozdzierania szat. Wynegocjowali ile chcieli i tyle, nie ma miejsca na ckliwe pożegnania. Swego czasu ujrzały światło dzienne pensje niektórych zawodników klubu, w tym właśnie ex-skrzydłowego Legii. Według tamtych danych, Kosecki miał przez pełne trzy lata kontraktu kosztować klubową kasę w sumie ponad 2 miliony złotych
Nie trzeba wielkiej matematyki, żeby wyliczyć, iż cztery strzelone przez niego w ubiegłym sezonie bramki były cholernie, ale to cholernie drogie. We Wrocławiu na nadwyżkę budżetową nie narzekają, zatem pozbycie się tak nierentownego w gruncie rzeczy zawodnika to w sumie rozsądna decyzja.
Tym bardziej, że w Adanie chcą Polakowi sypnąć złotem znacznie obficiej. Kosecki zwiąże się z nowym klubem trzyletnią umową.
Początkowo Turcy próbowali przyciąć trochę Śląsk na kwocie odstępnego, oferując sumę mniejszą niż 100 tysięcy euro. Ostatecznie stanęło na, plus minus, 300 tysiącach. 50 kafli powędruje do niemieckiego Sandhausen, które zagwarantowało sobie taki bonus wysyłając piłkarza do Wrocławia. Drugie 50 klub wówczas Niemcom za Kosę zapłacił. Koniec końców, wychodzi jakieś 200 tysięcy czystego zysku w twardej walucie.
Płatne od razu, bo Śląskowi wyjątkowo zależało, żeby rozliczyć transfer od ręki. Biznesy z tureckimi kontrahentami, zwłaszcza kalkulowane w ratach, śmierdzą na kilometr. Czy raczej – przeszło 2100 kilometrów, bo tyle dzieli Wrocław od Adany. To też powinien mieć Kosecki na uwadze. Można się domyślać, że ludzie zarządzający jego nowym klubem są dzisiaj najlepszymi przyjaciółmi Polaka. Ale kiedy trzeba się będzie rozliczyć, to niewykluczone, że skończy się jak w przypadku Mariusza Pawełka. Były bramkarz Śląska (który, swoją drogą, był kiedyś wypożyczony do Adany) sądził się z tureckim Konyasporem całymi latami, żeby wydębić należności.
Oczywiście nie jest powiedziane, że Adana Demirspor to taka sama historia, ale pewne podobieństwa się znajdą. Na pewno ambicje mają w tym klubie gigantyczne. Potentat branży motoryzacyjnej, firma BMC, ponoć na zamiar zainwestować ładny grosz w rozwój drużyny. Oczarowali Koseckiego prezentacją swojej oferty. Ponoć chcą ściągać do siebie podstarzałe ex-gwiazdy, żeby w ten sposób rozbudowywać prestiż klubu. Nihil novi, zwłaszcza w tureckich realiach. Na tę chwilę zatrudnili jednakże Koseckiego, nie zaś Samuela Eto’o.
To wszystko tylko projekty, wizje. Żeby nie powiedzieć – bajania. Do tej pory Adana Demirspor to klub znany wyłącznie z tego, że pierwsze kroki w piłkarskim świecie stawiali tam Hasan Sas i legendarny Fatih Terim. Poza tym – stuprocentowa nijakość. Ale wkrótce ma się to zmienić.
Czy będziemy za Kubą w ekstraklasie tęsknić? Pewien koloryt w lidze na pewno wprowadzał. Ale po bolesnym zderzeniu z piłkarską rzeczywistością w Niemczech i przy próbie powrotu do Legii, jakoś przestał zwracać na siebie nieustanną uwagę. Zarówno postawą na boisku, jak i wszelkimi innymi wybrykami. Wypadł z radarów. Ze wszech miar sprzeciętniał. Wciąż zdarzały mu się piękne akcje, wciąż zdarzały mu się idiotyczne symulki. Po prostu – skrzydłowy jakich wielu, może nieco bardziej zaskakujący fryzurą niż paru innych.
Przynajmniej pożegnał się z polskimi boiskami zwycięstwem, które zwieńczył zdobytą bramką. Zresztą – ma 28 lat. Na pewno nie odchodzi z polskiej ligi na zawsze. Biorąc pod uwagę, że znalazł się klient, który zechciał zwielokrotnić jego i tak już spore zarobki – należało po prostu skorzystać.
fot.400mm.pl