Kiedy pod koniec poprzedniego sezonu w naszej audycji „Estadio Weszło” jakkolwiek wspominaliśmy o drużynach, które oglądało się nam najprzyjemniej, wszyscy – niezależnie od tego kto akurat gościł w studiu – zgodnie wskazywaliśmy na Real Betis. Sam w pewnym momencie złapałem się na tym, że nawet terminarz zajęć układam sobie tak, aby nie przegapić kolejnego spotkania Verdiblancos. To po prostu była definicja tego, co rozumiem przez określenie „rozrywka” w kontekście oglądania futbolu.
Trzeci weekend sierpnia, gdy ma wystartować Primera División, też już zdążyłem zaznaczyć w kalendarzu, aby nie ominąć pierwszego meczu Betisu. Odmienionego personalnie Betisu, który – mam nadzieję – zachowa dotychczasową ikrę.
Przeboleć nie mogę jedynie odejścia Fabiana Ruiza, który zdecydowanie stał się odkryciem rozgrywek 2017/18. Parę epizodów w pierwszym zespole notował co prawda jeszcze trzy lata temu, aczkolwiek dopiero były szkoleniowiec Las Palmas zrobił z niego pełnoprawnego członka zespołu. Szkoda więc, iż tego lata zdecydował się na transfer do Napoli. Z mojej perspektywy oczywiście, ponieważ z jego strony to całkiem logiczny ruch – wykonał po prostu następny krok w karierze, która niebawem może stać się naprawdę wielka.
Ancelotti zyskał prawdziwy diamencik, teraz tylko musi go odpowiednio oszlifować. Ruiz to jednak na tyle wszechstronny piłkarz, że jestem o niego zupełnie spokojny. Na każdej pozycji w środku pomocy zagra, dawał radę i przy bardziej defensywnych, i przy ofensywnych zadaniach, technikę użytkową ma na wyjątkowo wysokim poziomie, świetny przegląd pola, inteligencję… Czyli w zasadzie wszystko, by zostać światowej klasy rozgrywającym. Agent Fabiana przyznawał zresztą, że Carletto osobiście namawiał zawodnika na przejście do Napoli, obiecując mu, iż stanie się centralną postacią zespołu.
Choć to tylko nic nieznaczący sparing na wodzie, widać że Fabian Ruiz swoją grą szybko kupił kolegów z nowej drużyny. Wszyscy go szukają, notuje bardzo dużo kontaktów z piłką, podaje, strzela – oby tak dalej.
— Bartek Szulga (@BartekSzulga) 14 lipca 2018
No ale cóż, trudno się mówi. Pomimo egoistycznej postawy zdążyłem się już pogodzić z odejściem 22-latka z ekipy Verdiblancos. A kto wie, być może jego utrata nie będzie dla drużyny aż tak bolesna? Serra Ferrer, dyrektor sportowy Betisu, szybko reinwestował 27 baniek uzyskane ze sprzedaży pomocnika do Neapolu – na jego miejsce przyszedł William Carvalho.
Przyznam, że nie za bardzo wierzyłem w ten transfer, kiedy jeszcze był w fazie plotek i ploteczek. Na przestrzeni kilku ostatnich okienek łączono go przecież ze znacznie bardziej uznanymi markami, w pewnej chwili przewijał się w kontekście dołączenia do zespołów z samego topu. Ostatnio zainteresowanie nim najmocniej wyrażało AS Monaco. Jak niby Betis mógł rywalizować z ekipami regularnie występującymi w Lidze Mistrzów? A jednak! 20 baniek wylądowało na koncie Sportingu, Portugalczyk zaś na Estadio Benito Villamarin.
Ciekawe ilu kibicom w tej chwili zapaliła się lampka ostrzegawcza? Jak na możliwości Verdiblancos, było to rozbicie banku. Wiecie kiedy ostatnio równie obficie sypnęli groszem? Dokładnie 20 lat temu, gdy sprowadzali Denilsona z Sao Paulo za 31.5 bańki, bijąc tym samym rekord świata. Brazylijczyk spędził co prawda 7 lat w tym zespole – został nawet po spadku do Segundy w 2000 roku! – aczkolwiek jego talent nigdy nie rozwinął się na tyle, by dziś ktokolwiek związany z andaluzyjską ekipą mógł powiedzieć: „tak, to był świetny ruch”. Zwłaszcza, że później mistrz świata z 2002 roku odszedł do Bordeaux za darmo.
Powtórki z dawnych lat na pewno by sobie nie życzyli, ponieważ ówczesna rozrzutność wynikała z życia ponad stan. Prezydent Ruiz de Lopera z kolei – co po latach wykazało śledztwo – regularnie wyprowadzał pieniądze z klubowej kasy. Ponoć zdefraudował aż 30 milionów! Lata zaniedbań oraz zawirowania związane z sternikiem Verdiblancos w końcu doprowadziły ich prawie nad przepaść, ponieważ w 2011 roku wisiało nad nimi widmo bankructwa.
Na szczęście Betis anno domini 2018 nie ma już nic wspólnego z tamtymi czasami. Największa różnica? Przede wszystkim stabilizacja, widoczna w wielu aspektach. Począwszy od tych błahych – jak fakt, iż Quique Setien jest pierwszym od pięciu lat szkoleniowcem, którzy przetrwał w zespole pełen sezon. Kończąc zaś na kwestiach bardziej złożonych – umiejętnej promocji wychowanków oraz w ogóle młodych piłkarzy czy też wypracowanej (również dzięki temu) stabilizacji finansowej.
Wystarczy rzut oka na bieżące okienko transferowe. Na Antonio Adanie, Rizie Durmisim, Fabianie Ruizie oraz Germanie Pezzelli Ferrer zarobił ponad 40 baniek. Połowę tego wydał na Carvalho, zaś resztę wzmocnień dokonał praktycznie bezgotówkowo. Pau Lopez to doświadczony bramkarz na poziomie podobnym do Adana, może nawet nieco lepszy – pierwszy ruch na plus. Joel Robles będzie stanowił dla niego ciekawą i solidną alternatywę – drugi. Sergio Canales, choć chimeryczny, szczególnie w Lidze Europy pokazywał, iż stać go na rywalizację na międzynarodowym poziomie – trzeci. Takashi Inui, jeden z najlepszych zawodników Eibaru w poprzednim sezonie – czwarty.
Zresztą, z ostatnim z wymienionych Verdiblancos przyfarcili niesamowicie, dogadując się z nim jeszcze przed mundialem. Jak na możliwości swoje oraz reprezentacji Japonii rozegrał on fantastyczny turniej i na pewno zaraz ustawiłaby się po niego cała kolejka chętnych, skoro dostępny był za friko. A tak, Betis zyskał zawodnika nie dość, że w gazie, to jeszcze sprawdzonego w Primera Division, znajdującego się wciąż na fali wznoszącej. W ogóle to był wielki atut Ferrera oraz jego współpracowników, że większość wyżej wymienionych transferów dogadał na długo przed rozpoczęciem sezonu, co tylko dowodzi odpowiedzialności w bieżącym zarządzaniu klubem.
Co jest jednak w tym wszystkim dodatkowo ważne i co należy wyraźnie podkreślić, to również fakt, iż żaden z pozyskanych graczy – zarówno teraz, jak i podczas dwóch poprzednich okienek transferowych – nie trafił na Benito Villamarin z przypadku. Praktycznie każdy profilem idealnie pasuje do stylu gry, jaki wdrożył w drużynie Quique Setien. Ofensywny, szybki, z wysokim pressingiem, stawiający kreatywność ponad pragmatyzm. Nic w tym jednak dziwnego, skoro trenerskimi idolami byli Luis Aragones oraz Johan Cruyff.
To podejście zaprowadziło Betis aż do 6. miejsca w tabeli Primera División, a tym samym Ligi Europy. A warto zauważyć, że architektami sukcesu nie zostali wcale zawodnicy o statusie gwiazd. To było raczej połączenie młodzieńczego polotu z graczami z second-handu. Często po przejściach, będących odrzutami lub niespełnionymi talentami.
Antonio Adan – wychowanek Realu Madryt zrobił dwa kroki wstecz, ponieważ nie miał szans o walkę o pierwszy skład w zespole Królewskich.
Antonio Barragan – pośmiewisko w Valencii, który również w Middlesbrough nie dał sobie rady, a jego ekipa spadła szybko do Championship.
Jordi Amat – etatowy ławkowicz ze Swansea.
Andres Guardado – zawodnik doświadczony, który – tak by się mogło wydawać – peak formy miał już raczej za sobą.
Javi Garcia – o którym można powiedzieć to samo.
Cristian Tello – odbijający się od klubu do klubu, bo nikogo nie potrafił do siebie przekonać.
Sergio Leon – który miał w CV jeden sezon w Primera Divisón, wcześniej zaś tułający się po niższych ligach. De facto syn marnotrawny, bo wychowanek Betisu.
Joaquin – przeżywający już swoją n-tą młodość, choć wiele osób wieściło mu brzydką piłkarską starość.
Do tego kilka niespodzianek w osobach Juniora Firpo oraz Lorena Morona wyciągniętych z rezerw…
– To, co ostatnio palę układając jedenastki, wydaje się być towarem dobrej jakości – śmiał się sam Quique Setien, odnosząc się właśnie do wielu szaleństw personalno-taktycznych, które ostatecznie okazywały się przejawami geniuszu.
Dla mnie natomiast najbardziej imponujące było uczynienie Marca Bartrę niekwestiowanym liderem zespołu. A przecież kiedy zimą Andaluzjczycy wykładali na niego 10 melonów, wszyscy pukali się w głowy. Ja również, ponieważ na pozór nie miało to sensu. W Borussii stoper popełniał całą masę niewymuszonych błędów indywidualnych, psychicznie nie mógł dojść do siebie po zamachu na klubowy autokar, a tu nagle wówczas stał się drugim najdroższym zakupem w historii klubu. I z tym swoim elektrycznym usposobieniem miał zostać graczem, który ustabilizuje radosną obronę drużyny? Miał być jej brakującym elementem?
Cóż, wychowanek Barcy szybko zamknął gębę i moją, i wielu podobnych mi sceptyków, ponieważ okazało się, że to jego profil, a nie dotychczasowe problemy, wzięły górę. Marc jest bowiem stoperem idealnie pasującym do tego, co chce grać Setien. Panowanie nad piłką, odwaga w wyprowadzaniu jej, dokładność podań, umiejętność czytania gry oraz dynamizm zapewniły mu szybki awans w hierarchii obrońców aż na sam ich szczyt.
Nie bez powodu. Z nim w składzie bowiem oraz po przejściu na grę trojką stoperów Betis poprawił się praktycznie w każdym aspekcie defensywy – rywale rzadziej strzelali na jego bramkę, potrzebowali znacznie więcej uderzeń do strzelenia gola, były one znacznie częściej blokowane, znacznie mniej dośrodkowań przeciwników kończyło się strzałami, spadła też celność podań oponentów na ostatnich 30 metrach.
Jestem niemal pewny i mogę się nawet o to założyć, iż po tak wybitnym półroczu ponownie znajdzie się dla niego miejsce w reprezentacji Hiszpanii. Zwłaszcza, że jej selekcjonerem został niedawno Luis Enrique. Styl gry Bartry idealnie pasuje zaś do pryncypiów taktycznych wyznawanych przez szkoleniowca.
Ale ale, żeby nie było aż tak różowo… Samozadowolenie to najgorsze co w tej chwili może spotkać Ferrera, Setiena oraz resztę klubowych sterników. Uważam, że parę pozycji wciąż wymaga wzmocnienia, albo chociaż uzupełnienia. Piszę to dyskretnie zerkając w kierunku napastników. Podbijać Europę Sergio Leonem, Antonio Sanabrią i Lorenem Moronem? Z całym szacunkiem – wydaje mi się to być planem iście szaleńczy, w którym metody jednak się nie znajdzie. Bo o ile na wykręcenie niezłego wyniku w Primera Division takie zestawienie faktycznie byłoby wystarczające, o tyle przy grze na trzech frontach i w perspektywie rywalizacji z mocniejszymi rywalami w Lidze Europy przydałaby się tu znacznie mocniejsza dziewiątka. Domyślam się, iż jeszcze jednym-dwoma klasowymi stoperami, a także sprawdzonym na międzynarodowym poziomie prawym skrzydłowym Setien też by nie pogardził.
I w tej kwestii za najważniejsze uznaję konieczność wykorzystania koniunktury, która ostatnio wytworzyła się wokół klub. Betis bowiem jawi się dziś jako atrakcyjny kierunek dla piłkarzy, ponieważ ma solidne podstawy sportowe, finansowe, marketingowe, wizerunkowe oraz kibicowskie. Warto tu chyba też wrócić do osoby Williama Carvalho, który ma robić za magnes dla podobnych mu graczy, dotychczas z półki, do której Andaluzyjczycy nie dosięgali. Ma być jak wielki neon przy drodze, krzyczący: „Panowie, Benito Villamarin to świetne miejsce do gry pod każdym względem!”
Ja bym się pod takim hasłem podpisał wszystkimi kończynami.
Liczę więc, że najbliższa przyszłość jedynie potwierdzi duże możliwości Betisu. Że poprzedni sezon był jedynie preludium do jeszcze lepszych czasów tej drużyny, co nam, kibicom zapewni godziny frajdy podczas śledzenia jej poczynań. Nos podpowiada mi, iż się nie zawiedziemy.
Mariusz Bielski