Nic nie uleciało z formy Kamila Wilczka. Napastnik Broendby wiosną ładował do siatki rywali aż miło i wygląda na to, że w nowym sezonie będzie po staremu. Po staremu, czyli dobrze.
Polak jesienią ubiegłego roku przeżywał słabszy okres. Po całej rundzie miał na koncie tylko trzy bramki w lidze i jedną w krajowym pucharze. Po listopadowych sparingach z Urugwajem i Meksykiem przestał być powoływany do reprezentacji. Wtedy trudno było się dziwić.
Potem jednak nastąpiła eksplozja formy Wilczka. W dwudziestu tegorocznych meczach przed mundialem (liga i puchar) strzelił aż 17 goli. W duńskiej ekstraklasie miał passę sześciu kolejnych występów z łupem bramkowym. Nic dziwnego, że znalazł się w szerokiej kadrze Adama Nawałki na MŚ, ale od początku było wiadomo, że jego szanse na wyjazd są minimalne. Przynajmniej mógł spojrzeć w lustro i powiedzieć, że zrobił wszystko, żeby pojechać do Rosji.
Pojechali inni i zawiedli. Nie zamierzamy snuć teorii, że z Wilczkiem byłoby inaczej. Mundial a ligowe strzelanie to zupełnie inna para kaloszy. Tak czy siak, zaczął się nowy sezon, a były król strzelców Ekstraklasy od początku robi swoje.
W 1. kolejce wszedł na ostatnie pół godziny z Randers i niemal od razu dobrze dostawił nogę, ustalając wynik na 2:0 dla Broendby (od 1:55).
W tę niedzielę poszedł za ciosem. Przeciwko Velje rozegrał już pełne 90 minut i tuż przed przerwą po prostopadłym podaniu mocno uderzył w bliższy róg. Bramkarz nie miał szans. Było to trafienie na wagę remisu 1:1 (od 1:25).
Licząc od początku roku, Wilczek w klubie strzelił już 19 goli w 22 meczach. Wygląda na to, że Jerzy Brzęczek nie będzie mógł o nim zapomnieć.
Fot. Marcin Szymczyk/400mm.pl