Takie walki zdarzają się niezmiernie rzadko. Naprzeciw siebie w finale World Boxing Super Series stanie dziś dwóch niepokonanych pięściarzy, co więcej, każdy z nich dzierży po dwa pasy mistrza świata. Jakby tego było mało, w pojedynku o absolutną dominację w wadze junior ciężkiej staną przedstawiciele krajów, które de facto znajdują się w stanie wojny, czyli Ołeksandr Usyk z Ukrainy i Murat Gassijew z Rosji. Aha, walka odbędzie się w Moskwie, na oczach 20 tysięcy rosyjskich fanów. Slogan Michaela Buffera rzadko bywa aż tak aktualny: przygotujcie się na grzmoty!
World Boxing Super Series to nowe przedsięwzięcie w świecie boksu. Idea jest prosta: bierzemy mistrzów świata wszystkich liczących się federacji (WBC, WBA, WBO i IBF), dokładamy do tego czterech bokserów z czołówki rankingów, losujemy pary ćwierćfinałowe i zaczynamy zabawę. Zabawę, dodajmy, w której do zgarnięcia są wszystkie pasy mistrza świata i bardzo dobre pieniądze.
Waga junior ciężka (limit 200 funtów, czyli nieco ponad 90 kilogramów) to przedostatnia kategoria w boksie zawodowym. Niestety, jeśli chodzi o popularność, a co za tym idzie – pieniądze – do wagi ciężkiej brakuje jej bardzo dużo. Dlatego też wszyscy mistrzowie świata tej kategorii z ochotą przystąpili do turnieju. Pieniądze, jakie sobie zagwarantowali, były – jak napisaliśmy – bardzo dobre. Trzeba jednak uczciwie dodać: dobre, jak na wagę cruiser. Pokonani ćwierćfinaliści, w tym Krzysztof „Diablo” Włodarczyk, otrzymali za udział w turnieju po 400 tysięcy dolarów. Wygrana w ćwierćfinale zapewniała bokserom po 800 tysięcy, a triumf w półfinale po kolejnym milionie. Dodatkowo, zwycięzca dzisiejszego finału otrzyma jeszcze dwie bańki. W sumie – około 4 milionów dolarów za trzy wygrane pojedynki. To oczywiście sporo, ale umówmy się – Anthony Joshua, czy Deontay Wilder nawet by na takie pieniądze nie spojrzeli. No, ale cóż – finansowo jedni grają w Lidze Mistrzów, a drudzy co najwyżej w Lidze Europy. Choć trzeba tu zaznaczyć, że powyższe porównanie dotyczy tylko pieniędzy, bo o poziomie sportowym Ołeksandra Usyka i Murata Gassijewa złego słowa nie można powiedzieć.
Przyjdź do mnie, a ja cię wykończę
– Czeka nas niesamowite wydarzenie, zmierzy się dwóch wspaniałych pięściarzy, najlepszych na świecie w tej kategorii wagowej. Ich wiedza znacznie odbiega od planety Ziemia, obdzieliłaby Marsa, Księżyc i jeszcze parę innych planet w galaktyce! W drodze do finału obaj stoczyli trudne walki, pokazali w nich niesamowitą determinację i umiejętności. Poza ich sportowym poziomem, niesamowite są okoliczności finału. Odbędzie się w Rosji, na terenie Gassijewa. Usyk jednak przyjął te warunki, co pokazuje jego siłę – mówi trener Andrzej Gmitruk. – Co ważne, obaj mają zupełnie inne walory. Usyk boksuje z odwrotnej pozycji, ma wspaniałą prawą rękę i potrafi zmieniać dystans i różnicować siłę ciosu. Znakomicie pracuje na nogach, refleks, przewidywanie ruchów rywala – długo by można wymieniać. A naprzeciwko niego Gassijew: zimny, chłodny, ale trafiający w tych momentach, których rywal się nie spodziewa. Do tego dynamit w obu rękach. I cierpliwość, w myśl zasady: przyjdź do mnie, a ja cię wykończę. Na jego twarzy w czasie walki nie widać żadnych emocji. Czeka nas ogromne wydarzenie!
Wydarzenie, w którym z łatwością możemy się doszukać polskich wątków. Po pierwsze, w ćwierćfinale turnieju Murat Gassijew walczył z Krzysztofem Włodarczykiem. „Diablo” pojedynku w Newark z pewnością dobrze nie wspomina. Przegrał przez nokaut w trzeciej rundzie, kiedy prąd odciął mu potężny cios Rosjanina na wątrobę. Dwukrotny polski mistrz świata niestety nie stanowił dla rywala żadnego zagrożenia, ale co zarobił, to jego.
Mniej więcej rok wcześniej drugi z uczestników dzisiejszego finału, boksował w Gdańsku. Starcie z Krzysztofem Głowackim było dla niego pierwszym w karierze pojedynkiem o mistrzostwo świata. Często się mówi, że aby pokonać mistrza świata, w dodatku na jego terenie, trzeba go albo znokautować, albo kompletnie zdominować. Cóż, Ukrainiec nokautu nie potrzebował, wygrał bardzo wysoko i zdecydowanie na punkty. Od tamtego momentu „Główka” krok po kroku próbuje odbudować swoją karierę, a Usyk walczy już tylko o najwyższe cele. Najpierw dwa razy obronił tytuł, a potem dołączył do turnieju World Boxing Super Series. W ćwierćfinale znokautował byłego czempiona Marco Hucka, zaś w półfinale, po genialnej ringowej wojnie, pokonał stosunkiem głosów dwa do remisu Mairisa Briedisa, ówczesnego mistrza WBC. Wszystkie wymienione walki Usyka o mistrzostwo świata łączy jeden wspólny mianownik: zawsze toczył je na wyjeździe. Z Głowackim boksował w Gdańsku, z Mchunu i Hunterem w USA, z Huckiem w Niemczech, zaś z Briedisem na Łotwie. Trudno się w takiej sytuacji, żeby dziś, przed najważniejszą walką w karierze, miał mu przeszkadzać fakt, że znów boksuje na obcym terenie. Nawet, jeśli będzie to gorący i nieprzyjazny teren w Moskwie.
Kolosalna siła Gassijewa
A propos polskich wątków – zarówno Głowackiego do walki z Usykiem, jak i Włodarczyka do starcia z Gassijewem, szykował Fiodor Łapin. Trudno się więc dziwić, że trener grupy KnockOut Promotions ma sporo do powiedzenia na temat dzisiejszego finału World Boxing Super Series.
– Gassijew z półfinałowej walki z Dorticosem jest bardzo wygodnym rywalem dla stylu Usyka, ale pod warunkiem, że Ukrainiec zaboksuje tak, jak z Głowackim. Ale z drugiej strony, jeśli Usyk będzie dziś walczył tak, jak w półfinale z Briedisem, będzie łatwym rywalem dla Gassijewa. To bardzo ciekawe, bo pokazuje, jak obaj potrafią się zmienić z walki na walkę – ocenia szkoleniowiec. – Usyk musi pamiętać o tym, że Gassijew może skończyć pojedynczym ciosem. Rosjanin najgroźniejszy jest wtedy, gdy da się mu czas na przygotowanie akcji. Dysponuje kolosalną siłą.
Sportowo obaj mają mocne argumenty. Zresztą, obecność w finale turnieju oraz nieskazitelny rekord nie biorą się znikąd. Do dzisiejszego starcia Murat Gassijew przystępuje z bilansem 26 walk, 26 zwycięstw, 19 nokautów, posiadane pasy mistrzowskie: IBF i WBA. Co warte podkreślenia, ma dopiero 24 lata, a profesjonalną karierę zaczął jeszcze przed osiemnastymi urodzinami. Jego rywal, Ołeksandr Usyk, do wielkiego finału w Moskwie doszedł zupełnie inną drogą. Po raz pierwszy do zawodowego ringu wyszedł mając prawie 27 lat. W przeciwieństwie do Rosjanina, może się jednak pochwalić fenomenalną karierą amatorską, ukoronowaną mistrzostwem Europy, świata i złotem olimpijskim z Londynu. Dopiero, kiedy skompletował tego hat-tricka, zdecydował się podpisać zawodowy kontrakt. Po mistrzostwo świata WBO sięgnął niecałe trzy lata później, w dziesiątym pojedynku. Dziś ma na koncie 19 walk, 19 zwycięstw, 11 nokautów i pasy WBC i WBO.
Nie było go stać na piłkę
Ale nie zawsze było różowo. Pochodzi z rodziny, w której nigdy się nie przelewało. – Na wiele rzeczy nie było nas stać. Między innymi na to, żebym dalej trenował piłkę nożną, od której zaczynałem karierę sportową. W boksie było łatwiej, bo potrzebne były tylko rękawice. Od razu wiedziałem, że nadaję się do tego sportu, bo jako dzieciak walczyłem na ulicach i większość pojedynków wygrywałem – opowiadał w jednym z wywiadów, przyznając, że od dzieciaka musiał zarabiać na swoje utrzymanie. – Sprzedawałem lody, owoce, pracowałem na farmie, wypasałem bydło. Nie wstydzę się tego, bo robiłem to by przeżyć i pomóc rodzinie. To mnie zahartowało i pokazało, że tylko poprzez ciężką pracę można osiągnąć cel.
Ten cel to między innymi dyplom wyższej uczelni. Już jako ceniony bokser, Usyk ukończył studia na Akademii Wychowania Fizycznego we Lwowie. W międzyczasie założył rodzinę, razem z żoną wychowuje trójkę dzieci. Próbuje także dawać dobry przykład innym, zdecydowanie nie zachowując się, jak typowy bokser.
– Jestem prawosławny i otwarcie o tym mówię. Namawiam młodzież, żeby chodziła na mszę i żyła po ludzku. Dziś interesują nas pieniądze, samochody, smartfony, dziewczyny, kłaniamy się biblijnemu złotemu cielcowi. Ale to wszystko jest ziemskie, doczesne, tymczasowe. Wieczna jest tylko miłość, a miłość to Bóg. Jestem mistrzem i muszę dawać przykład, bo dzieciaki patrzą na tych, którzy osiągnęli sukces. Jeśli mistrz świata pokazuje, że liczy się tylko zabawa, to jakiś dzieciak zacznie go naśladować. A przecież najpierw trzeba coś osiągnąć, a dopiero potem się bawić – tłumaczył w rozmowie z „Przeglądem Sportowym”.
Lojalny na zawsze
Murat Gassijew to także ciekawa postać. Bardzo szybko zaczął zawodową karierę i wypłynął na głęboką wodę. Choć dziś zarabia bardzo dobre pieniądze, podobno wciąż każdego rubla przekazuje… mamie. – Murat to wyjątkowy gość, pełen szacunku i respektu dla innych. Wszystko, co robi, robi dla rodziny i przyjaciół. Mamie oddaje wszystkie zarobione pieniądze, bo wierzy w jej decyzje. Jest bardzo młody, ale niesamowicie lojalny – mówił Leo Koroliński, menedżer boksera. – To taki człowiek, że jak raz mu uściśniesz rękę, możesz zaufać na zawsze.
Być może właśnie z charakterów obu pięściarzy wynika to, że atmosfera przed finałem jest doskonała. Choć czeka nas rosyjsko–ukraińskie starcie, choć podgrzanie atmosfery nie stanowiłoby żadnego problemu – nic takiego nie miało miejsca. Obaj utrzymują, że chodzi o boks, o sławę, o mistrzowskie pasy. Wiadomo, że także o pieniądze. Ale polityki żaden z nich do ringu nie wciąga, choć oczywiste jest, że tak całkiem nie da się o niej zapomnieć. Najważniejszy jest jednak sport.
– Strasznie się jaram tą walką. Dawno nie było tak ciekawego starcia. Dla mnie faworytem jest Gassijew, chociaż technicznie lepszy jest Usyk. Zobaczymy, czy Ukrainiec będzie w stanie przyjąć bomby rywala. Do zgarnięcia są cztery pasy. Na dziś trudno sobie wyobrazić lepszą walkę, poza Joshua kontra Wilder – mówił Artur Szpilka na antenie Weszło FM. – Mogą być różne scenariusze, chociaż obawiam się takiego, że Usyk wypunktuje Gassijewa po brzydkiej walce. Tak czy inaczej, nie mogę się już doczekać!
Bukmacherzy nie mają zdecydowanego faworyta, nieznacznie więcej płacą za wygraną Usyka. Co ciekawe, Ukrainiec tuż przed walką zdecydował się rozstać z trenerem Siergiejem Watamaniaukiem. – Nie dawał mi już tego, czego potrzebuję, żeby się rozwijać – skomentował.
Skoro mowa o rozwoju, bardzo prawdopodobny jest taki scenariusz, że zwycięzca turnieju World Boxing Super Series poszuka szczęścia w wadze ciężkiej. Tam do wzięcia są znacznie większe pieniądze, zwłaszcza, jeśli przychodzi się z czterema pasami mistrza świata w garści. Na taką decyzję mocno czeka cała polska kolonia w wadze junior ciężkiej. Na kolejne mistrzowskie szanse czekają Mateusz Masternak, Krzysztof Głowacki, Krzysztof Włodarczyk i Andrzej Fonfara.
JAN CIOSEK