W Stomilu jak co roku – oczekiwania nijak mają się do rzeczywistości. Ale czego oczekiwać od klubu, którego dwaj piłkarze w tygodniu przed najważniejszym meczem są wyrzucani z mieszkań, a treningi w okresie przygotowawczym bojkotuje sam trener?
Nie ma żadnego logicznego wytłumaczenia, dlaczego ten zespół utrzymał się w pierwszej lidze. Olsztynianie od kilku lat balansują na krawędzi, z każdym rokiem są coraz bliżej spektakularnego upadku. Ba, w pewnym momencie mało kto wierzył w utrzymanie. Włącznie z piłkarzami.
– Skłamałbym, gdybym powiedział, że spodziewaliśmy się tak dobrej serii na koniec sezonu. Nie wyglądało to tak, jak sobie zakładaliśmy. Po drodze były momenty zwątpienia, jesteśmy tylko ludźmi – Grzegorz Lech, jeden z najbardziej doświadczonych zawodników.
– Każdy spisywał Stomil na straty. Problemy organizacyjne, finansowe. Wszyscy wiedzieli, że w Olsztynie nie ma łatwo. Ale teraz nie szło nam również sportowo. Poprzednie sezony też były trudne, ale wynik sportowy zawsze się pojawiał. A tutaj – wydawało się, że jest już po wszystkim. W pewnym momencie już prawie nikt nie wierzył w utrzymanie – Marek Łukiewski, prezes Warmińsko-Mazurskiego Związku Piłki Nożnej.
– Przyznam szczerze, że sam w to nie wierzyłem. Utrzymanie to zasługa tylko i wyłącznie piłkarzy. No i kibiców, którzy są z klubem na dobre i na złe. Ale zawodnicy utrzymali Stomil wbrew wszystkiemu. Nie było pieniędzy, atmosfery, warunków. Nie było niczego. Wydaje mi się, że nawet część graczy nie nastawiała się na to, że zostaniemy w pierwszej lidze. Na początku rundy wiosennej rozegraliśmy fatalne mecze – z Siedlcami i Grudziądzem. Oba u siebie, oba z zespołami walczącymi o utrzymanie. Co prawda w Ostródzie, bo nasz stadion nie nadawał się do gry, ale jednak u siebie. Perspektywy były marne. Co najgorsze, zasługiwaliśmy na straty punktów, bo po prostu prezentowaliśmy się bardzo słabo. Wszystko gasło. Nawet jak rozmawiało się z zawodnikami, dało się wyczuć, że byli zrezygnowani – Piotr Gajewski, lokalny dziennikarz i przedsiębiorca.
A jednak, w końcówce sezonu zespół złapał wręcz absurdalnie dobrą passę.
– Klub dryfuje w kierunku drugiej ligi i nikt nad tym nie panuje. Obawiam się, że to może być ten sezon, w którym Stomil z hukiem spadnie z pierwszej ligi. A jak już spadnie, wcale nie będzie musiał zatrzymać się poziom niżej… Wszyscy są zniechęceni, a zawodnicy, którzy obecnie to ciągną, zbliżają się do końca kariery. Drugi raz Stomilu już nie odbudują – przyznał na początku kwietnia Gajewski. Trudno było się dziwić, bo sytuacja Stomilu po porażce z Miedzią w 26. kolejce była daleka od ideału. Bardzo daleka.
Ale potem pyk – zwycięstwo z Puszczą.
Gajewski: – Nagle udało się wygrać z Puszczą. 2:0, bardzo szczęśliwie. Wtedy coś w tym zespole drgnęło. Zaczął grać w piłkę. Zaraz po tym meczu przegraliśmy z Rakowem, a potem w sześciu spotkaniach odnieśliśmy pięć zwycięstw. Przegraliśmy jedynie z Zagłębiem Sosnowiec, ale uważam, że to był jeden z naszych najlepszych występów w sezonie. Forma sportowa plus charakter zawodników przyniosły efekty. Nie jestem ekspertem od spraw stricte fizycznych, ale wydaje mi się, że Kamil Kiereś przygotował zespół tak, że na początku był trochę przybity fizycznie, a na koniec udało mu się odzyskać świeżość. Ale to tylko moja teoria.
Żeby zdać sobie sprawę z metamorfozy, jaką przeszedł Stomil, przypomnijmy kolejną kwietniową wypowiedź Gajewskiego. – Najgorsze w obecnej sytuacji jest to, że trudno znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia. W Stomilu często działo się źle, ale przynajmniej była rodzinna atmosfera. Władze klubu, zawodnicy, kibice – wszyscy grali do jednej bramki. A teraz jest sporo przypadkowych zawodników z zewnątrz. Lokalni piłkarze są coraz bardziej sfrustrowani, doszły jeszcze kwasy z władzami. Brakuje monolitu. Najbliższy mecz z Olimpią Grudziądz nie jest o sześć punktów, a o dziewięć. To mecz o życie. W razie porażki zostanie już chyba tylko walka o zmartwychwstanie.
Stomil wówczas zremisował. To była 23. kolejka. W trzech następnych spotkaniach zdobył tylko jeden punkt.
A jednak zmartwychwstał.
Utrzymanie zapewnił sobie w ostatniej kolejce, pokonując na wyjeździe Chrobrego Głogów. W końcówce sezonu wygrał sześć razy, tylko dwukrotnie schodził z boiska pokonany.
Udało się to osiągnąć pomimo sytuacji panującej w klubie. Sytuacji, która – delikatnie mówiąc – była co najmniej niekomfortowa. Dość powiedzieć, że przed meczem z Chrobrym dwóch zawodników wyrzucono z mieszkań. Oczywiście za zaległości w płatnościach. Chwilę przed kluczowym spotkaniem…
Gajewski: – Na szczęście Stomil ma tę cechę, że jest niezatapialny. Na razie. Wszystko wskazywało na to, że spadnie. Z niektórymi zawodnikami mam koleżeńskie relacje. Śmieję się, że jak zabraknie starszyzny, zaczną się problemy. Nie będzie gości, którzy za relatywnie niewielkie pieniądze, jak na pierwszą ligę, będą ciągnąć ten wózek.
Tuż przed ostatnim meczem Gajewski tak obrazował sytuację panującą w klubie: – Tak naprawdę zmieniło się tylko to, że w drużynę wszedł nowy duch. Albo po prostu piłkarze odzyskali świeżość. Bardzo dobrze gra Grzesiek Lech, zaczęły funkcjonować skrzydła, odblokował się młody Siemaszko. Z drugiej strony, sytuacja między zawodnikami a władzami stała się jeszcze bardziej napięta. Było kilka opóźnionych wyjść na trening, a zaległości wobec piłkarzy sięgają już dwóch-trzech miesięcy. Wczoraj odbyło się spotkanie z prezesem (kilka dni przed ostatnim meczem sezonu – przyp. NS), ale zakończyło się wyjściem zawodników z szatni. Czyli nic nie wniosło. Miasto z kolei dało kolejna kroplówkę, tym razem pół miliona. Ale nadal nie weryfikuje, co dzieje się w klubie. A planu na przyszłość jak nie było, tak nie ma. No, chyba że jest gdzieś głęboko w jednej z szufladek głowy prezesa… Przykre to, ale i… budujące. Bo jednak na boisku zespół daje radę.
Dziś dodaje: – Po raz kolejny okazało się, że kluczowi byli miejscowi zawodnicy, którzy są z klubem na dobre i na złe. Piotr Skiba, Grzegorz Lech, Paweł Głowacki, Janusz Bucholc, młody Artur Siemaszko. Niby wypożyczony z Zagłębia, ale wychowanek naszego klubu. Powtarzam, że utrzymaliśmy się wbrew wszystkim problemom. Miasto jest właścicielem klubu, ale nie bardzo się nim interesuje. Pomaga, ale tylko w krytycznych sytuacjach. Nie monitoruje stale Stomilu, nie dowiaduje się, kto wydaje pieniądze i na co. Prowizorka. Choć ten rok jest trochę łatwiejszy, bo zbliżają się wybory. Kilka milionów złotych zostało przeznaczonych na murawę, rada miasta przegłosowała, że przekaże jeszcze pół bańki do klubu. Jeżeli ktoś spojrzy na to z boku, uzna, że wygląda to co najmniej przyzwoicie. Ale powtarzam – to rok wyborczy. Jak jest potrzeba, miasto pomaga. Problem w tym, że nie ma komunikacji. W zarządzie klubu nie ma przedstawiciela miasta, czyli właściciela klubu! Zarząd jest jednoosobowy i to jest jego podstawowy problem. Nie ma ani dyrektora ani dyrektora sportowego. Tak naprawdę nie wiadomo, kto za co odpowiada.
Przyznajcie, trudno skupić się w takich okolicznościach na graniu.
Prezes jest skompromitowany w oczach piłkarzy, kibiców i sponsorów. Nie odpisywał na e-maile, nie odbierał telefonów. A zaległości sięgały kilku miesięcy. Piłkarze mieli zaplanowane wakacje, niektórzy – jak wspominaliśmy – zostali wyrzuceni z domów.
Prezes w tym czasie ogarniał swojego Facebooka.
Generalnie trzeba powiedzieć, że w przeszłości też było tam ciekawie.
Tak, dobrze widzicie. Mariusz Borkowski, prezes pierwszoligowego klubu, komunikuje się ze światem za pośrednictwem fanpage’a na Facebooku – Stomil Cup. To taki turniej, który już dawno nie istnieje, a który kiedyś organizował.
Przy okazji – to prezes, którego prawie nie ma w klubie. No i prezes, który klubem zarządza jednoosobowo. Takie jaja.
Gajewski: – Prezes przebąkiwał o odejściu. Ale zapowiadał to już kilkukrotnie. Wszyscy czekali, nikt się nie doczekał. Podobnie jak teraz. Zresztą, nie wiem czy ktoś odważyłby się przejąć ten klub. Stomil to puszka pandory. Do końca nie wiadomo, jak wygląda sytuacja w klubie. Tylko prezes ma dostęp do kont, przelewów i dokumentów. Niby miasto ma taką możliwość, ale nie kontroluje tego.
– Prezes ostatnio udzielił wywiadu w Radiu Olsztyn. Możesz posłuchać, by zdać sobie sprawę, co mówi. Wypisz sobie od myślników konkrety, które przekazał. Równie dobrze mógłbyś posłuchać piosenki, powiedzmy, Madonny. Klasyk – tylko się skompromitował. Nie wiedział nawet, czy zawodnicy mają spłacone wszystkie zadłużenia.
– Problemem jest brak wizji. Jak rozmawia się z zawodnikami, to czują oni ulgę. Wiedzą, że dokonali czegoś fajnego, osiągnęli sukces sportowy. Niestety – czuć niepewność. Skończył się sezon, a oni dalej nic nie wiedzieli. Mówiło się nawet o tym, że mieliby nie pojechać na ostatni mecz sezonu, a przecież walczyli o utrzymanie. Ale mówiąc szczerze – to była forma pohukiwania. Nie odstawiliby takiego cyrku. Zwyciężyła sportowa ambicja. Pomimo tego, że zaległości – wobec niektórych – sięgały kilku miesięcy. Dlatego tak wielu zawodników odchodzi – opisuje Gajewski.
Grzegorz Lech także wspomniał nam, że na zawodników wpływała sytuacja w klubie: – Był taki okres, że dość mocno. Akurat w niefortunnym momencie, kiedy rozgrywaliśmy mecze co trzy dni. Zamiast się odbić, szorowaliśmy dół tabeli. Powiedzieliśmy sobie, że musimy się od tego wszystkiego odciąć, bo inaczej możemy mieć problemy, a nie chcieliśmy mieć na głowie spadku i innych spraw. Wiadomo, jak to jest. W takich momentach wszyscy szukają winnych, są chore relacje między kibicami i ludźmi z klubu. Ważne, że się utrzymaliśmy. To był scenariusz na dobry film.
Po sezonie wcale nie było lepiej.
Gajewski: – Klub nie zorganizował nawet pożegnania. Udało się utrzymać, powinno zostać to docenione. W cywilizowanym świecie chyba tak to wygląda. Piłkarze rozjechali się na urlopy. Nikt nie wiedział co dalej z klubem, co dalej z zawodnikami, którym w wielu przypadkach kończyły się umowy. Wrócili do zajęć i znowu się zaczęło. Na początku w ogóle nie podejmowano rozmów z piłkarzami odnośnie do nowych kontraktów.
I teraz najlepsze – treningi bojkotował nawet… Kamil Kiereś.
– Trener długo wahał się, czy zostać w klubie. Jak zobaczył, że sypie mu się ekipa, był bardzo zrezygnowany. Przestał przyjeżdżać na treningi. Nie było go prawie tydzień, nie prowadził zajęć. Kuriozalna sytuacja. Zanosiło się na to, że odejdzie. W kuluarach mówiło się o jego następcy – dodaje Gajewski.
***
I tylko piłkarze, pomimo przeciwności losu, dawali radę.
Jaki był przełomowy moment sezonu?
Grzegorz Lech: – Myślę, że bardzo ważnym momentem był mecz z Rakowem Częstochowa. Przegraliśmy, spadliśmy na ostatnie czy przedostatnie miejsce i mało kto w nas wierzył. Może zeszło z nas ciśnienie? Na zasadzie, że nie mamy nic do stracenia. Nagle wszystko poszło w dobrym kierunku.
Panu to utrzymanie musi smakować wyjątkowo. Jest pan związany ze Stomilem od dziecka.
Smakuje bardzo dobrze, podobnie jak reszcie chłopaków. Smutne jest to, że co roku walczymy o utrzymanie. Wiadomo, cieszę się z niego, ale to minimalizm, który mnie bardzo denerwuje. Ludzi, którzy są w tej drużynie stać na coś więcej. Musimy to pokazać na boisku, ale potrzebujemy wsparcia z boku. Ten klub jest w stanie pokazać, że umie funkcjonować na dobrym poziomie. Granie o utrzymanie, rok w rok, nie świadczy dobrze o zawodnikach i klubie. Myślę, że w pewnym momencie trzeba skończyć z takim minimalizmem. Cały czas pojawia się zamieszanie z licencją. Trudno, żeby to nas nie hamowało. Na razie nie znajdujemy się w miejscu, na które zasługujemy.
Pan dał dobry przykład, potwierdzając ambicje swoją formą.
Bardzo dobrze pracowaliśmy zimą, powtórzę po raz kolejny. To nie był przypadek, że wystrzeliliśmy na sam koniec. Utrzymaliśmy się, mam nadzieję, że większość zawodników zostanie i na tym przygotowaniu i wylanym fundamencie osiągniemy coś więcej. Nie ukrywajmy, w kilku ostatnich spotkaniach punktowaliśmy tak samo jak Zagłębie Sosnowiec czy Górnik Zabrze, który rok temu awansował do elity. Ta drużyna może wygrywać. Musimy na tym bazować.
Ma pan wrażenie, że gdyby wyjechał wcześniej z Olsztyna, zrobiłby większą karierę?
Wiadomo, to gdybanie. Ale jeżeli człowiek siądzie, przeanalizuje, jakie miał możliwości, jaki podjął wybór, to pewnie mógłbym być gdzieś wyżej. Ale cieszę się z tego, że jestem i mogę dalej grać w piłkę. Mając 27 lat nie powiedziałbym, że dziewięć lat później będę w stanie przeżywać takie emocje towarzyszące piłkarzowi. Wydawało mi się, że znajdę się po drugiej stronie barykady. A tak, czeka mnie jeszcze fajna przygoda. Sprawia mi przyjemność. Każdy trening, każda możliwość wybiegnięcia na boisko, tym bardziej z opaską kapitana, to wielkie przeżycie i duma. A że do tego zrobiliśmy wynik, który wszystkich zadziwił? Tym lepiej.
Jakie jest pana marzenie związane ze Stomilem?
Marzenie się nie zmienia. Awans ze Stomilem do Ekstraklasy i strzelenie pierwszego gola dla olsztynian w Ekstrakasie. Strzeliłem ostatnią, więc chcę strzelił pierwszą po powrocie. To nie ciche marzenia, a sportowy cel, do którego dążę.
***
Jeszcze kilkanaście dni po zakończeniu sezonu Lech był pełen nadziei, co widać w powyższej rozmowie. Nieśmiało przebąkiwał o konieczności znacznie lepszej gry, tak, by wreszcie przestać grać o utrzymanie. Niestety – zamieszanie wokół klubu po powrocie do treningów sprawiło, że zespół opuścili kolejni zaprawieni w bojach piłkarze.
Odeszli przede wszystkim Paweł Baranowski, Wiktor Biedrzycki, Adrian Karankiewicz i wracający z wypożyczenia do Zagłębia Lubin Artur Siemaszko. Poza nimi – Paweł Abbott, Tomasz Zahorski, Daniel Mikołajewski, Jakub Miszczuk, Dani Ramirez i Marcel Ziemann.
Kadra wydaje się słabsza, najlepszym transferem może okazać się Dominik Kun, były piłkarz Stomilu, który przyszedł z Pogoni Siedlce. W zeszłym sezonie – 19 występów w pierwszej lidze, trzy gole. Szału nie ma.
Perspektywy są naprawdę marne. Kibicom pozostaje wierzyć, że piłkarze znów – wbrew wszystkiemu – wywalczą utrzymanie. Ale właśnie – trzeba opierać się tylko i wyłącznie na nadziejach.
Gajewski: – Dzięki kasie z Pro Junior System wreszcie przelano zawodnikom część zaległości. Znaczną część. Ale atmosfera dalej jest nijaka. Nie wiadomo, co dalej. Nie ma wizji. Brak konkretów. Nie do końca wiadomo, kto rządzi w klubie. Transfery? Jak zwykle, partyzantka. Wszystko zmierza w dziwnym kierunku. Klub oficjalnie nie prowadził sprzedaży karnetów. Chyba że coś przegapiłem, ale nie wydaje mi się. Nowego sponsora technicznego klub ogłosił dopiero dwa dni temu. To zmienia drastycznie odbiór. Z dotychczasowym sponsorem technicznym rozstano się w dziwnych okolicznościach, tutaj negocjacje się przedłużały. O czymś takim jak prezentacja zespołu już nawet nikt nie wspomina.
Pozytyw? Jeszcze w czerwcu napisalibyśmy, że murawa, która miała być gotowa na początek sezonu. No ale niestety – trzeba będzie na nią poczekać. Stąd między innymi przełożenie spotkania w pierwszej kolejce.
Bieżni na stadionie już nie będzie. Zostanie całkowita rozebrana przy okazji powstawania nowej murawy. Miasto myśli także nad wyburzeniem w tym roku trybuny odkrytej oraz łuku.
No właśnie, jak wygląda stadion Stomilu?
Gajewski: – Zawsze przyjeżdżam na stadion z sentymentem. Pewnie nie tylko ja. Kiedy zostanie wreszcie wyburzony, będzie kręcić mi się łezka w oku. Pytanie, kiedy? To obiekt z lat 70.
– Trochę odmalowali, zmienili ulokowanie trybuny honorowej i tyle. Nic się nie zmieniło. Kosmetyka jest zrobiona, ściany zostały pomalowane, ale na tym obiekcie trudno cokolwiek ulepszyć. Nawet nie ma jak. Są jupitery, ale to wymóg. Teraz murawa jest w dobrym stanie, ale z nią co chwilę są problemy. To grząski teren. Stadion w latach 70. był budowany bardzo szybko, bez przemyślanego planu, na dożynki. Po mocniejszych opadach murawa zazwyczaj wygląda fatalnie. Trzeba było grać w Ostródzie. Obecnie czynna jest tylko trybuna kryta, no i sektor gości. Dobrze, że reszta trybun jest przykryta reklamami, dzięki czemu nie wygląda to aż tak źle. Ale i tak wystarczy włączyć sobie jakiś stary filmik z czasów gry Stomilu w Ekstraklasie. Stadion wygląda praktycznie tak samo.
Stadion jest stary, zniszczony, ale przynajmniej pojawiły się dwa boiska treningowe. Jedno wybudowane we współpracy z Budimexem, czyli sponsorem klubu. Drugie – dzięki kibicom i lokalnemu sponsorowi. To jest coś. Komedią był fakt, że Stomil często nie miał gdzie trenować. Grał na sztucznych boiskach, nieraz jakichś kartofliskach.
Kiedyś do sieci wypłynęło takie klimatyczne zdjęcie.
Fajna jest za to salka VIP, służąca do spotkań. Wywieszone są tutaj rzeczy jeszcze z czasów Ekstraklasy.
Gajewski: – Żeby było śmiesznie. Tutaj stoi stary, zniszczony stadion Stomilu. A obok – nowoczesny aquapark z basenem olimpijskim. Jeden z największych w Polsce.
– Na stadionie jest też siedziba OZPN. Zajdź tam, już korytarz pokaże ci, że to trochę inny świat. Powiew świeżości. Moim zdaniem jeden z najlepiej zarządzanych związków w Polsce – rekomenduje Gajewski.
Skoro jeden z najlepiej zarządzanych związków w Polsce, no to postanowiliśmy zamienić kilka słów z prezesem Markiem Łukiewskim.
Jesteś jednym z najmłodszych prezesów wojewódzkich związków piłki nożnej.
Najmłodszym. Z tego co wiem chyba nawet w historii. Trzy lata pracowałem tutaj jako pracownik zajmujący się wszystkimi rozgrywkami, potem rok w PZPN-nie, gdzie zajmowałem się systemem Extranet. Po roku wróciłem z Warszawy, przepracowałem trzy lata jako dyrektor biura. Sytuacja ułożyła się tak, że w końcu zostałem prezesem.
Piotrek przyznał, że prowadzisz jeden z najlepiej zorganizowanych związków.
Staramy się. Kiedyś mówiło się, że nasz związek jest betonowy. Chcemy odkleić tę łatkę, przekształcając go w nowoczesną organizację. Jestem młody, podobnie jak pozostali pracownicy. W zarządzie mamy sporo świeżej krwi. Powoli zmieniamy warmińsko-mazurską piłkę.
Co konkretnie?
Zmieniliśmy aspekt stricte marketingowy i wizerunkowy. Odświeżenie logotypu, strona internetowa, informacje, kontakt z klubami. Facebook, nowoczesne kanały komunikacji. Staramy się wychodzić do działaczy i kibiców z wszelkimi działaniami. Druga część jest organizacyjna. Zajmujemy się czwartą ligą i rozgrywkami niższych szczebli. Do tego dochodzą rozgrywki młodzieżowe, stanowiące większość. Na 600 drużyn, które są zarejestrowane, 150 jest seniorskich. Pozostałe – młodzieżowe. Zreformowaliśmy te rozgrywki, idąc za tym, co mówiły kluby. Reagowaliśmy na to, jeździliśmy na spotkania, słuchaliśmy. Dzięki temu kluby są zadowolone. W rozgrywkach młodzieżowych zmieniliśmy na przykład to, że zamiast dwóch poziomów rozgrywkowym mamy trzy. Zamiast awansów i spadków po całym sezonie, zaproponowaliśmy awanse i spadki po jednej rundzie. Rozgrywki się uatrakcyjniły. Drużyny z mniejszych miejscowości, które nie mają zasobnego portfela, mogą pograć jedną rundę wyżej. To zawsze mniejsze koszty niż w przypadku całego sezonu. A nasze województwo jest rozległe. Z Elbląga do Ełku jest około 350 kilometrów. To generuje koszty, dużą część klubowych budżetów.
W rozgrywkach seniorskich wprowadziliśmy siedem zmian zamiast czterech, żeby zawodnicy – typowi amatorzy – mieli szansę zagrać. Zasada funkcjonowała od klasy okręgowej w dół, w nowym sezonie będzie też działać w czwartej lidze.
Dalej awanse i spadki. Rozbujaliśmy ligi seniorskie. Są po dwa awanse z każdej grupy B-klasy, A-klasy, okręgówki, do czwartej ligi włącznie. To duża szansa dla klubów, żeby wywalczyć awans. Nawet jak pojawi się jeden faworyt, i tak jest o co grać. Wszyscy walczą, czy to o pierwsze miejsce i awans, czy o drugie i baraż.
Nie odpowiadacie bezpośrednio za Stomil, ale na pewno spadł wam kamień z serca, gdy klub się utrzymał.
Zdecydowanie. Każdy Wojewódzki ZPN chciałby, żeby jego kluby grały w jak najwyższych ligach. Jesteśmy jednym z mniejszych związków, biorąc pod uwagę ile mamy klubów w profesjonalnych rozgrywkach. Stomil i Olimpia Elbląg to jedyne nasze kluby na szczeblu centralnym. Nasze oczka w głowie.
Końcówka sportowo była idealna. Na szczęście piłkarze odpalili. A przecież na koniec sezonu mierzyli się z wyżej notowanymi drużynami. Trudno było szukać optymizmu, ale czapki z głów dla trenera i zawodników. Zrobili rzecz niemożliwą, do tego w bardzo trudnych warunkach.
*
Piłkarze są wyrzucani z domów, trener bojkotuje treningi, zadłużenia sięgają kilku miesięcy. Promyczek nadziei? W kuluarach spekuluje się na temat wejścia nowego inwestora. Takie plotki pojawiają się wśród kibiców. Problem w tym, że nikt nie wie, jak wygląda sytuacja w klubie, w papierach.
Nie wiadomo do kiedy wystarczy pieniędzy. W Stomilu jak zwykle brakuje koncepcji, planu, pomysłu, wizji.
Wszystkiego.
Poza wiarą…
Norbert Skórzewski
Fot. główne FotoPyk, reszta – własne