Po transferze Niklasa Barkrotha w Poznaniu obiecywano sobie bardzo dużo. W końcu miał być efektownie grającym i wykręcającym konkretne liczby skrzydłowym, dla którego kibice będą chcieli przychodzić na stadion przy Bułgarskiej. Skończyło się jednak zdecydowanie inaczej, a puentą tej niekoniecznie ciekawej historii jest ogłoszony wczoraj transfer Szweda do Djurgaardens. Tęsknić oczywiście nie będziemy, Niklasowi życzymy powodzenia, ale Lechowi… delikatnie współczujemy. I nie chodzi, rzecz jasna, o stratę piłkarza. Raczej o to, że poznaniacy kolejnym nieudanym ruchem wyłożyli się od razu na kilku polach.
Kiedy Barkroth przychodził do Lecha, wydawało się, że ten transfer ma ręce i nogi. Poznaniacy, jak na warunki Ekstraklasy, trochę się wykosztowali, płacąc za Szweda 650 tysięcy euro, ale naprawdę można było przypuszczać, że cena w tym przypadku będzie adekwatna do jakości. Statystyki wyraźnie wskazywały, że nowy skrzydłowy Kolejorza regularnie wykręca około dziesięciu asyst na sezon, do których zawsze dokłada też kilka goli. Gdyby Barkroth, przykładowo, powtórzył u nas osiągnięcia z rozgrywek 2015/16, kiedy zanotował cztery gole i osiem asyst, pewnie mówilibyśmy o nim, jak o wyróżniającym się zawodniku na swojej pozycji. No, ale nie powtórzył, co sprawia, że nikt nawet nie zauważy jego nieobecności.
Śmieszny dorobek statystyczny Szweda z poprzedniego sezonu zapewne doskonale znacie, ale z obowiązku i tak wypada przypomnieć te liczby. Zero goli i trzy asysty w dziewiętnastu meczach. Właśnie tak wygląda ta jedna z zabawniejszych prób podbicia Ekstraklasy przez lekko anonimowego przybysza ze Szwecji. Oceniamy go surowo, bo przecież Barkroth był najdroższym zawodnikiem z ubiegłorocznego zaciągu Lecha i w przeciwieństwie do chociażby takiego Situma z miejsca dostał długi kontrakt, nie musząc udowadniać swojej przydatności. Gość miał być po prostu inwestycją, w której pokładano naprawdę duże nadzieje, a która ostatecznie wygenerowała wyłącznie straty. Pamiętamy, jak przy Bułgarskiej cmokano na tym, że udało im się ściągnąć TAKIEGO asa. Taaa… I figa z makiem.
Oczywiście ktoś może powiedzieć, że Barkroth tak de facto nie dostał w Lechu prawdziwej szansy, tylko dwa razy przebywał na boisku przez całe spotkanie, a w ciągu całego sezonu rozegrał raptem niecałe siedemset minut. Do nas tego typu tłumaczenia w ogóle jednak nie trafiają. Szwed w barwach Lecha prezentował się najwyżej miernie, więc niby dlaczego miał dostawać więcej okazji do zaprezentowania swoich niezbyt imponujących umiejętności? Bo na początku sezonu trzy razy asystował przy bramkach kolegów? Biorąc pod uwagę, że działo się to w meczach z Arką, Bruk-Betem i Piastem, drużynami skrajnie beznadziejnymi w pierwszej części poprzednich rozrywek, to zwyczajnie trudno jest wpaść w podziw. Za to bardzo łatwo można dojść do wniosku, że Barkroth, jeśli już potrafił błysnąć, to wyłącznie w meczach ze słabeuszami. Zdecydowanie częściej wybierał jednak opcję “dziś tylko sobie poczłapię”. Takich hobby-playerów w Poznaniu widzieliśmy już kilku.
Po zwolnieniu Nenada Bjelicy i zastąpieniu go Ivanem Djudrjeviciem przez chwilę wydawało się, że Lech jeszcze raz postawi na Barkrotha. Djurdjević uważnie przyglądał swojemu podopiecznemu, który miał bardzo dobrze prezentować się podczas przygotowań (podobnie mówiło się już w trakcie zimowego obozu), ale koniec końców okazało się, że to za mało. Barkrtoth zagrał wprawdzie w meczu z Gandzasarem, ale jeśli od tego występu zależała jego przyszłość w Kolejorzu, to specjalnie sobie nie pomógł. Kiedy więc pojawiła się możliwość odzyskania przynajmniej części wyłożonych na Szweda pieniędzy, władze poznańskiego klubu uznały, że nie ma na co czekać i bez żalu oddano go do Djurgaardens.
Sprzedaż skrzydłowego oznacza z kolei, że z szatni Lecha pogoniono niemal wszystkich ofensywnych zawodników z zeszłorocznego zaciągu transferowego. W szatni swoją półkę w szatni cały czas Gytkjaer. A poza tym Situm, Rakels, Chobłenko, Koljić i Barkroth swą grą będą – dzięki Bogu! – drażnić kibiców w innych krajach A tak swoją drogą, to osoba, która wymyśliła, by na podbój świata ruszyć z Situmem i Barkrothem na skrzydłach, a następnie próbowała wcielić ten plan w życie, musi być wyjątkowym naiwniakiem. Czy ci goście dali coś Lechowi? Chyba jedynie żywy dowód na to, że nieszczęścia chodzą parami.
Fot. FotoPyK