Maj tego roku, niespełna dwa miesiące temu. Novak Djoković udziela konferencji prasowej po tym, jak w ćwierćfinale Rolanda Garrosa sensacyjnie przegrał z 72. w rankingu światowym Marco Cecchinato. Kilkukrotnie powtarza, że „nie wie, czy w tym roku w ogóle zagra na trawie”. Mats Wilander, ekspert Eurosportu i były znakomity tenisista, mówi, że to dobre rozwiązanie: „Trawa to nawierzchnia, która niszczy zaufanie do swojej gry. Dlatego to logiczne, że Novak myśli o opuszczeniu tej części sezonu”. Zaledwie 41 dni później Serb unosi w górę puchar za zwycięstwo w Wimbledonie. Wszyscy zadają sobie pytanie: jak to się stało?
Problemy Serba zostały w pewien sposób spięte klamrą. Ich pierwszy objaw pojawił się bowiem dwa lata wcześniej – również na trawiastych kortach. Przegrał wówczas już w trzeciej rundzie. To był szok, ale takie rzeczy się zdarzają. Przytrafiało się to Federerowi, porażki w pierwszych rundach zbierał też Nadal. Djoković po prostu mógł, choć z pewnością tego nie chciał, ten mecz przegrać. Tym bardziej, że kilka miesięcy później zagościł w finale US Open.
Rok 2017 rozpoczął się jednak katastrofalnie – z Australian Open, „swojego” turnieju, Djoković wypadł już w drugiej rundzie, wyeliminowany przez Denisa Istomina. Prezentował przy tym pasywną, nudną grę, zupełnie niepodobną do tej, którą zwykle imponował. Owszem, zawsze był mistrzem defensywy, często oddając pole rywalowi, ale w meczu z Kazachem po prostu biegał za linią, nie potrafiąc użyć swojej najgroźniejszej broni – zabójczych przejść do ofensywy, wyciąganych znikąd, jakby był magikiem, który prezentuje sztuczkę z cylindrem.
Rozpoczęło się snucie teorii: czy Novak Djoković jest zmęczony tenisem? Miał przecież do tego prawo, przez sześć lat dominował w męskim cyklu. A może chodzi o problem osobiste? Sam Serb przyznał, że przez takie przechodził, ale mówił o roku 2016, nie wspominał, by wciąż trwały. Zawiodły przygotowania? Fakt, wyglądały inaczej niż zwykle. Zwracał na to uwagę m.in. Boris Becker, wówczas już były trener Novaka:
– To dla niego nowa sytuacja. Australian Open zawsze było podstawą całego roku. Opuszczał je z trofeum i 2000 punktów, a cały sezon grało się łatwiej. W ostatnich sześciu miesiącach nie spędził na korcie treningowym tyle czasu ile powinien i wie o tym. Sukces nie przychodzi przez naciśnięcie guzika. Musisz wypruwać sobie żyły, bo to samo robią rywale.
Kiedy sytuacja nie zmieniła się przez kolejnych kilka miesięcy, sam Djoković uznał, że to najwyższa pora na…
Zmiany
Radykalne. Serb postanowił bowiem zwolnić Mariana Vajdę, swojego długoletniego trenera, wręcz tenisowego ojca, a na jego miejsce zatrudnić – choć przez chwilę grał też bez szkoleniowca – Andre Agassiego i Radka Stepanka. Obaj nieźle radzili sobie na korcie długo po trzydziestym roku życia, a to również było dla Serba ważne. Do tego, rzecz jasna, Amerykanin to wielki mistrz, jeden z najbardziej znanych w historii tenisa. Decyzja o jego zatrudnieniu została przyjęta ze zrozumieniem, ale wszyscy podkreślali, że to duże ryzyko – dla Agassiego była to pierwsza przygoda w roli trenera.
To było jednak, gdy minął już szok spowodowany zwolnieniem Vajdy. Słowak pracował z Djokoviciem od 2003 roku. Zaprowadził go do pierwszego Szlema w 2008, potem razem przechodzili przez złotą erę z jedenastoma triumfami w turniejach tej rangi. Gdy przyszły gorsze czasy i ich współpraca nie przynosiła efektów, Serb podjął decyzję o tym, że musi coś zmienić. Padło właśnie na trenera. Vajda mówił później:
– Dotarliśmy do punktu, w którym wszyscy zorientowaliśmy się, że potrzebujemy nowej energii w zespole. Novak może osiągnąć dużo więcej i jestem pewien, że tak się stanie.
Djoković traktował to jako terapię szokową, która miała przynieść dobre skutki. Chciał na powrót stać się tym Serbem, który rządził światowym tenisem, planował podnieść poziom swojej gry i, jak sam mówił, traktował to jako podróż, pewną ciągłość, w której rozstanie z Vajdą to jeden z etapów. Jeśli jednak oczekiwał natychmiastowych skutków, to tych nie było – we French Open, gdzie bronił tytułu, odpadł już w ćwierćfinale
– Czuję, że brakuje mi stabilizacji. Gram świetny mecz albo dwa, a potem coś kompletnie odwrotnego. To stało się dzisiaj [po porażce z Dominikiem Thiemem – przyp. red.], ale jako sportowiec musisz to po prostu zaakceptować. To dla mnie zupełnie nowa sytuacja, szczególnie w ostatnich 7-8 miesiącach. Nie wygrałem przez ten czas żadnego turnieju, co nie zdarzyło się od lat. Wszyscy najlepsi zawodnicy przez to przechodzili, więc myślę, że po prostu trzeba się z tym zmierzyć, spróbować czegoś się nauczyć i znaleźć wyjście z tej sytuacji.
Cóż, do końca 2017 roku tego wyjścia nie znalazł. Głównie dlatego, że cały sezon skończył się dla niego o kilka miesięcy wcześniej niż zakładano.
Łokieć tenisisty
Na Wimbledonie w ubiegłym roku Djoković musiał skreczować w trakcie meczu z Tomasem Berdychem. Duże zaskoczenie, bo akurat Novaka kontuzje raczej omijały.
– To łokieć, który sprawia mi problemy od półtora roku. To pech, że musiałem skończyć turniej wielkoszlemowy w taki sposób. Byłem w stanie zagrać 30 minut z bólem, który był znośny, ale żadne leczenie i medycyna nie mogły pomóc. Serwis i forhend – to przy nich pojawia się ból. Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby być sprawnym. Dla sportowca nie ma innej drogi wyjścia, jeśli tak się nie czujesz.
To, co najważniejsze, przyszło jednak dopiero po turnieju – Serb ogłosił, że robi sobie przerwę do końca sezonu. Dokładnie taką, jak Roger Federer rok wcześniej. A skoro o Szwajcarze mowa, to naturalnie zapytano go, co o tym myśli:
– W ostatnich latach niemal nie odpuszczał tenisa, przerwa mu się przyda. W moim przypadku taka zadziałała – czasami ciało i umysł potrzebują odpoczynku, żeby odzyskać świeżość. Gdy jesteś po trzydziestce, musisz zacząć trochę to wszystko przeliczać. Dla mnie przerwa była dużo lepsza niż operacja. Nabrałem dzięki niej sił, wróciłem mocniejszy.
Większość lipca, sierpień, wrzesień, październik, listopad. Tyle czasu kibice nie mogli oglądać Novaka Djokovicia na zawodowych kortach. Wrócił w grudniu na pokazowe turnieje. Wszyscy zastanawiali się jednak: jak zadziała na niego przerwa? Wywiad z Serbem, na mniej więcej miesiąc przed powrotem do gry, przeprowadził portal Sport 360.
– Walka z tym problemem to był dla mnie prawdziwy roller coaster. Nigdy wcześniej nie miałem operacji, nigdy wcześniej nie doznałem kontuzji, która trzymałaby mnie z dala od touru przez tak długi czas. Nigdy nie opuściłem Szlema. To była ważna decyzja, przez długi czas nie mogłem jej podjąć, aż w końcu wszechświat sprawił, że nie mogłem dalej grać, nie było wyboru. (…) Spędziłem mnóstwo czasu, próbując znaleźć nowe metody na to, by przeprowadzić moje ciało przez kolejne etapy rehabilitacji. Zaglądałem do świata nauki, stosując naturalne metody, ale pracując też z zaawansowanymi technologiami. (…) To pierwszy raz, gdy nie gram cztery miesiące.
To spojrzenie sportowca. Ale z jego wypowiedzi przebijała też inna strona – zwykły gość, który uświadomił sobie, że dostał czteromiesięczny urlop od pracy i może poświęcić go na to, co zwykli goście robią na urlopie: relaks, przebywanie z rodziną, odkrycie nowych hobby. Może tylko nie pił przesadnie dużo alkoholu i nie balował do późnej nocy.
– Miałem okazję, żeby pierwszy raz, od kiedy zacząłem profesjonalnie grać w tenisa, odpocząć, fizycznie i mentalnie. Przebywać więcej z moją żoną, być przy narodzinach drugiego dziecka, spędzić czas z synem. Ale mogłem też robić inne rzeczy – więcej czasu poświęcić fundacji, spotkaniom, tego typu rzeczom. Znalazłem inspirację w innych zajęciach, które wcześniej stały z boku. Uczę się, jak być cierpliwym, myślę, że to rzecz, której bardzo brakuje nam, tenisistom.
Gdy już wrócił na korty, można było dostrzec jeszcze jedną ważną zmianę, nad którą pracował z Agassim – inaczej zaczął wyglądać jego serwis. Prawą rękę trzymał bliżej tułowia, inaczej kierował ją też przy odprowadzaniu rakiety. Wszystko miało na celu zmniejszenie presji na łokieć, a przy okazji podniesienie jakości serwisu. Początkowo Novak miał trochę problemów, by się przestawić, ale – jeśli widzieliście jego mecze na Wimbledonie – to wiecie, że ostatecznie przyniosło to mnóstwo pozytywnych skutków.
Na starcie sezonu trudno było jednak stwierdzić, jak to wszystko wypada w praktyce, bo na Australian Open Serb ponownie odpadł szybko, przegrywając z Hyeon Chungiem (nazywanym zresztą mniejszą wersją Djokovicia), a po turnieju ogłosił, że łokieć wciąż mu doskwiera i musi poddać się „małej medycznej interwencji”. Później, gdy wrócił do gry, nie szło mu dobrze – aż do Roland Garros nie osiągnął w żadnym z turniejów nawet ćwierćfinału.
– To była długa podróż. Nieuniknionym stało się przejście operacji, choć próbowałem wszystkiego, żeby jej nie robić. To była pierwsza i mam nadzieję, że ostatnia, jaką miałem. Po niej odpocząłem naprawdę dobrze, ale zbyt szybko wróciłem na korty. Zajęło mi kilka miesięcy, by odzyskać pewność siebie i wrócić do podstaw.
I to właśnie ta pewność siebie była kluczem. Bo, jakkolwiek mocny wydawałby się Djoković na korcie, tak kluczem do jego zwycięstw wciąż pozostaje…
Psychika
Już po zdobyciu przed Djokovicia tytułu, Boris Becker, który pracował z Serbem przez trzy lata, zwrócił uwagę na tę stronę natury Novaka. Stronę, o której często nie myślimy, a która w sporcie takim jak tenis, jest przecież niemalże najważniejsza – na korcie jesteś sam, w pojedynkę musisz zmagać się ze wszystkim, co pojawia się w twojej głowie.
– Czy Novak otrzymuje ten sam szacunek, jaki ma Wielka Dwójka? Prawdopodobnie nie. Wszyscy kochamy Rogera i Rafę, ale wydaje się, że „szanujemy” Djokovicia. To coś, co go dręczy. Chce być na tym samym poziomie, ale tego nie da się kupić. Gra w erze dwóch najbardziej kochanych sportowców na świecie. Mimo tego, fani nie są przeciwko niemu. Jednakże odbiera to wszystko osobiście, to jego charakter – jest wrażliwy.
Sam Serb przyznawał, że gdy czekało go przymusowych kilka miesięcy przerwy, miał gorsze dni, w trakcie których zastanawiał się, czy to wszystko ma sens i może się udać. Nie miał wtedy ochoty grać, nie chciał wychodzić na treningowy kort. Zwykle się zmuszał. Ale jakkolwiek zła nie byłaby sytuacja, zawsze podkreślał jedno – że chce wrócić na szczyt. Jeśli gdzieś szukać powodów, dla których mu się to udało, to właśnie tu, po tej stronie jego osobowości. W grudniu 2017 roku, przed powrotem na kort, mówił:
– Skłamałbym i nie byłbym szczery, ale nie z wami, tylko ze sobą samym, jeśli powiedziałbym, że cokolwiek poniżej bycia numerem jeden i wygraniem Szlemów, jest moim celem. Robiłem to w przeszłości, udowodniłem sobie, że potrafię to osiągnąć, dlaczego miałbym tego nie zrobić ponownie? Czuję, że mam odpowiednią siłę woli, a to najważniejsza rzecz. Musisz czegoś naprawdę chcieć, marzyć o tym, wierzyć w to mocno. Ja to robię.
Na przestrzeni lat Novak imał się różnych metod – sięgał po medytację („Próbuję medytacji i jogi, żeby osiągnąć optymalny stan spokoju, wyciszenia oraz szczęścia, radości. Ostatnie 7-8 miesięcy nie było dla mnie dobrych, wyniki na korcie były słabe. Ale jeszcze bardziej niż wyniki, chodziło o brak równowagi emocjonalnej na korcie”), zatrudniał nawet specjalnego guru, który miał mu pomóc wrócić do takiego stanu, w jakim odnosił największe sukcesy. Podkreślał też, gdy jeszcze współpracowali, że Agassi uczy go, by zaufał sobie:
– Bądź świadom tego, jak dobry jesteś, zaufaj sobie – to jedna z rzeczy, które mówi i najbardziej na mnie wpływają. Znaj swoje możliwości, wiedz, do czego jesteś zdolny. Czasami jesteś wobec siebie bardzo krytyczny, kiedy znajdujesz się na korcie, walczysz z emocjami, nie jesteś zadowolony, bo wiesz, że da się lepiej, bla bla bla. Czasem musisz po prostu spojrzeć na to z innej perspektywy. To coś, co wciąż mi powtarza, a ja sam uważam za bardzo rozsądne.
Po czasie wydaje się jednak, że największe zasługi w przywróceniu Djokovicia do stanu, w jakim chciał się znaleźć, miała…
Rodzina
Jeszcze w marcu, gdy Serb regularnie przegrywał turnieje, Boris Becker, poproszony o wygłoszenie opinii o jego postawie, powiedział:
– Mentalnie będzie to dla niego największe wyzwanie. Zwykle mówi się, że powrót do swojego poziomu zajmuje tyle czasu, ile zostało ci zabrane przez kontuzję. Mam nadzieję, że tak nie będzie z nim, bo to oznaczałoby, że odżyje dopiero na koniec roku. Wielu oczekuje, że Novak z miejsca wygra Szlema, jak zrobili to Rafa i Roger. Ale oni nie są normalni. Zwykle zajmuje to nieco czasu.
Szczególnie, gdy poza własną formą i zdrowiem, martwić musisz się jeszcze tym, co dzieje się poza kortem. Pamiętacie jeszcze, jak pisaliśmy o problemach osobistych? W tenisowym świecie krążyły plotki, że Novak miał pewne przygody, których mieć nie powinien. John McEnroe, oczywiście ujął to nieco mniej dyplomatycznie, porównując Serba do Tigera Woodsa. Więc już chyba rozumiecie, o jakie przygody chodzi.
Tabloidem nie jesteśmy, nie będziemy tego roztrząsać. Co możemy napisać z pewnością, to to, że te kilka miesięcy przerwy, które przesiedział w domu, najwidoczniej pozwoliły się uporać ze wszelkimi problemami. Wielokrotnie podkreślał, że czas spędzony z rodziną, pomógł mu w tamtej sytuacji, odzyskał dzięki niemu harmonię i spokój, którego potrzebował. Nie omieszkał też powiedzieć tego po swojej wygranej na Wimbledonie:
– To cudowne uczucie, po raz pierwszy w moim życiu, mam kogoś, kto krzyczy do mnie „tatusiu, tatusiu” i jest to ten mały chłopiec, który tam siedzi. (…) Ojcostwo było jedną z największych motywacji, jakie miałem, przed Wimbledonem w tym roku. Wyobrażałem sobie ten moment, w którym Stefan przychodzi na trybuny, dzieli go ze mną, moją żoną i wszystkimi. Trudno to opisać. (…) Ma mniej niż pięć lat więc, z powodu regulaminu, nie mógł oglądać meczu. Nie było go tu aż do momentu, gdy udzielałem wywiadu. Wszedł wtedy, więc to właśnie ta chwila, którą będę nosił w moim sercu na zawsze.
A, dziękował też swojemu zespołowi, z trenerem na czele. Sęk w tym, że nie był nim ani Andre Agassi, ani Radek Stepanek. W boksie siedział…
Stary znajomy
Już przed Roland Garros do jego sztabu wrócił Marian Vajda. Agassi i Stepanek poszli w odstawkę niecały rok po tym, jak Novak rozpoczął z nimi współpracę. Nie była owocna, fakt, ale trudno ten okres oceniać, dużą jego część pochłonęła przerwa spowodowana kontuzją, po drodze przytrafiła się też operacja. Nie sprawdziło się więc to, co Djoković mówił na samym jej początku:
– Co imponuje mi najbardziej w Agassim, to jego umiejętność do prowadzenia bardzo kompleksowych rozmów i udzielania precyzyjnych informacji na temat tego, co jest nie tak i w jakim kierunku powinieneś się kierować, żeby osiągnąć, co chcesz. (…) Radek szybko dopasował się do roli trenera. Jest tuż po zakończeniu kariery zawodniczej i dobrze wie, przez co aktualnie przechodzę, czego potrzebuję i jak powinien ze mną rozmawiać, żeby zmienić moje nastawienie i pozwolić mi prezentować się najlepiej, jak się da.
Tych najlepszych wyników po prostu nie było. Największą zasługą czesko-amerykańskiego duetu jest z pewnością wspomniana już zmiana serwisu Serba. I to tyle. O rezultatach osiąganych w turniejach nie ma co wspominać. Po rozstaniu Agassi zdradził jednak, co było problemem: „zbyt często zgadzaliśmy się w tym, że się nie zgadzamy”, powiedział. Cóż, znając charaktery obu, niespecjalnie się temu dziwimy. Mats Wilander całą tę przygodę oceniał tak:
– Kiedy rozpoczął współpracę z Agassim, nie był tak daleko. Myślę, że później się „ześlizgnął”. Kontuzja była prawdopodobnie nieco bardziej znacząca, niż mógł się tego spodziewać on sam i wszyscy inni. Co do emocjonalnej strony na korcie – myślę, że słyszeliśmy od Mariana Vajdy, że w pewnym momencie musiał z Novakiem usiąść i powiedzieć: „słuchaj, jeśli mam z tobą podróżować, to potrzebuję cię pozytywnego bez przerwy”. Dlatego myślę, że powrót do współpracy z Vajdą to dobre rozwiązanie – Novak ma dla kogo grać.
Zmiana, jakkolwiek szybka by nie była, przesadnie więc nie dziwi. Novak sięgnął po gościa, który doprowadził go do największych sukcesów, z nadzieją, że zgodzi się zrobić to po raz kolejny. Vajda propozycję zaakceptował, słowacko-serbski duet był z powrotem w tourze.
– Miałem mieszane uczucia, kiedy Novak do mnie zadzwonił, ponieważ przez ostatni rok nie śledziłem jego meczów i naprawdę chciałem być w domu, spędzić czas z moją rodziną. Zajęło mi trzy dni rozmów z żoną i dziećmi, żebyśmy wszyscy doszli do wniosku, że powinienem wrócić. Novak zaskoczył mnie prośbą o powrót. Oczywiście, byłem z tego bardzo zadowolony, ale to była zupełnie inna przygoda, ponieważ jego tenis nie był na tym samym poziomie. Musieliśmy zacząć od początku.
Novak Djoković po finale Wimbledonu:
– Po roku, w trakcie którego nie pracowałem z nimi [poza Vajdą wrócił też m.in. trener przygotowania fizycznego, Gebhard Gritsch – przyp. red.], a oni wiedli swoje życia, robiąc inne rzeczy, wrócili i pomogli mi znaleźć się tu, gdzie teraz jestem. Kocham tych gości bardzo mocno. Kiedy dzwoniłem do Mariana, byłem bardzo podekscytowany. Nawet kiedy nie pracowaliśmy razem, utrzymywaliśmy kontakt. Jesteśmy rodziną, kochamy się, kontynuowaliśmy naszą znajomość. Jestem im bardzo wdzięczny, że wrócili.
Szczęśliwa trzynastka
Vajda przejął stery przed turniejem w Monte Carlo. Początkowo efektów nie było widać, ale z czasem – choćby na Roland Garros – dało się dostrzec, że Djoković jest w dobrej formie fizycznej. Problemów nie sprawiało mu odgrywanie trudnych piłek, dobrze poruszał się po korcie i zaczął przypominać siebie samego sprzed kilku lat. Jedyny problem, z jakim pozostało mu się uporać, tkwił w jego głowie. Potrzeba było czasu, by wszystko – jak wcześniej pisaliśmy – się zgrało.
Tak stało się na Wimbledonie. Do półfinału Novak przechodził gładko kolejne szczeble drabinki. Potem trafił na Rafaela Nadala i był to mecz, w którym wyraźnie było widać, że psychika Serba wróciła do pełnej sprawności. W najtrudniejszych momentach prezentował się najlepiej. Kiedy trzeba było bronić break pointów, wyciągał znakomite serwisy (dzięki, Andre!), a gdy Rafa Nadal zdołał zareturnować, okazywało się, że po chwili wymianę i tak wygrywał Serb. Emocjonalną rozgrywkę przegrał, ku zaskoczeniu wielu, Hiszpan.
Finał z Kevinem Andersonem był już formalnością. Właściwie tylko w trzecim secie Djoković musiał zrobić coś więcej, w pierwszych dwóch wystarczyło, że grał solidnie, a to dla niego problemem nie było nigdy, nawet w najgorszych chwilach. Ten triumf był jednak, mimo wszystko, kompletnie nieoczekiwany, także w jego najbliższym otoczeniu. Nie wierzycie? Posłuchajcie Mariana Vajdy:
– Nie oczekiwałem, że wygra Wimbledon, to największa niespodzianka, jaką przeżyłem przez wszystkie lata, które z nim spędziłem. Zawsze oczekiwałem, że może być numerem jeden i że jest w stanie wygrywać Szlemy, ale to było bardzo niespodziewane. Myślę, że najbardziej poprawił się jego serwis, ale dużo lepiej prezentował się też returnując. Tego ostatniego nie potrafił odnaleźć w Paryżu i innych turniejach, ale udało mu się to tutaj. W półfinale nie wierzyłem, że jest w stanie pokonać Rafę, bo ten był dużo mocniejszy mentalnie, wygrywał Szlemy, bez problemu doszedł do półfinału. Ale coś niesamowitego wydarzyło się w tym piątym secie, patrząc od strony mentalnej. Wspaniale odnalazł siebie samego, gdy musiał grać pod presją.
Co teraz? Novak z miejsca stał się faworytem bukmacherów do zwycięstwa w US Open. Sęk w tym, że Wimbledon to pierwszy turniej, w którym przypominał samego siebie. Nie mamy pojęcia, czy zdoła tę formę utrzymać na dłuższym dystansie. Nie ulega jednak wątpliwości, że nic lepszego wymarzyć sobie nie mógł. To taki zastrzyk pewności, którego potrzebował, by uwierzyć, że to wciąż on.
– Bywały momenty, gdy byłem sfrustrowany i zastanawiałem się, czy jestem w stanie wrócić na odpowiedni poziom, ale to sprawiło, że cała ta podróż była dla mnie jeszcze bardziej wyjątkowa. Jestem bardzo wdzięczny, że przeszedłem przez te wszystkie emocje i mentalne turbulencje. Jestem człowiekiem, wszyscy mamy takie chwile. Nie oczekiwałem, że tak szybko stanę na szczycie, gdybyście spytali mnie o to po Roland Garros, prawdopodobnie bym wątpił. Ale w tym samym czasie część mnie wierzyła w moje możliwości, jakość mojego tenisa, we wszystko, co posiadam.
To ta druga strona okazała się mieć rację. A jeśli będzie ją miała też w kolejnych latach, to kto wie, czy nawet rekordowe dwadzieścia Szlemów Rogera Federera nie będzie wynikiem w zasięgu Djokovicia.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. NewsPix