Z obecnego składu Dinama Zagrzeb, mistrza Chorwacji, do reprezentacji, która dziś zmierzy się z Francją, dostał się tylko jeden człowiek – bramkarz Dominik Livaković, który raczej murawy nie powącha. W dodatku on sam jest w legendarnym klubie dopiero od dwóch lat, wychował go Zadar i mniejszy stołeczny klub, NK. Znak czasów, który nie pozwala nawet młodym ludziom zostawać w kraju ze słabą ligą, w klubie bez perspektyw na sukcesy w europejskich pucharach? Z pewnością. Natomiast nie jest przypadkiem, że Dinamo ma najwięcej wychowanków wśród półfinalistów tych mistrzostw, aż dziesięciu. I nie jest przypadkiem, że takiego wyniku już raczej nie powtórzy.
Sime Vrsaljko do Dinama trafił jako czternastolatek, potem przebył klasyczną drogę chorwackiego utalentowanego piłkarza. Szczebel po szczebelku w młodzieżowych strukturach Dinama, potem wypożyczenie do ekstraklasowej filii tego klubu, Lokomotivy, wreszcie skład w zespole mistrza i kolejne tytuły w jego barwach, zakończone oczywiście transferem zagranicznym. Podobnie było m.in. z Josipem Pivariciem, Milanem Badeljem i Marko Pjacą (juniorzy Dinamo – Lokomotiva – Dinamo – transfer), zbliżoną historię mieli również Corluka i Lovren (juniorzy – wypożyczenie do Interu Zapresić – Dinamo – transfer) czy Luka Modrić, u którego poza wypożyczeniem do Interu doszedł jeszcze krótki okres w Żrinjskim Mostar. Andrej Kramarić zapewne byłby ósmym identycznym przypadkiem, ale w momencie powrotu z wypożyczenia do Lokomotivy odmówił podpisania cyrografu z familią Mamiciów i wylądował w Rijece.
Grono półfinalistów wychowanych w Dinamie uzupełniają młodsze przypadki – Mateo Kovacić oraz Tin Jedvaj, których od reszty odróżnia wcześniejszy wyjazd i krótszy staż w Dinamie – na tyle krótki, że stołeczny klub nawet nie zdążył ich wypożyczyć do Lokomotivy. Ale ograniczanie się do wychowanków jeszcze nie daje pełnego obrazu – przez Dinamo przeszli też Mario Mandżukić i Marcelo Brozović, wyciągnięci z sąsiednich mniejszych klubów oraz Domagoj Vida, który do Chorwacji powrócił po nieudanym epizodzie w Bayerze Leverkusen.
Kiedyś Dinamo zmieniło na pewien okres nazwę na Croatia Zagreb, co w sumie nie byłoby dziś głupim zabiegiem, patrząc jak ogromny wpływ na kształt drużyny w finale Mistrzostw Świata wywarł ten klub bez szczególnych osiągnięć na arenie międzynarodowej.
Mam jednak wrażenie, że to ostatnie lata, w których Chorwacja jest tak… Hm. Jednolita kulturowo? To chyba dobre słowo, jeśli uznamy, że przebywanie w danym klubie wykształca jakąkolwiek kulturę piłkarską. Zmianę trendów widać wśród najmłodszych reprezentantów – z rocznika 1993 i młodszych powołania do kadry w ostatnich 12 miesiącach otrzymało 13 zawodników, z których zaledwie czterech wychowało się w Dinamie, siedmiu zaś w ogóle nie spędziło ani minuty w stołecznym klubie, zazwyczaj stanowiącym jeśli nie matecznik, to chociaż przystanek przesiadkowy.
Skąd wziął się niepodważalny sukces szkoleniowy Dinama i jaka jest przyczyna stopniowego ograniczania jego roli w dostarczaniu Chorwacji talentów?
Wiadomo, pierwszym i najważniejszym elementem zawsze jest praca wykonywana w młodzieżowych rocznikach. Nie da się sprowadzić sukcesów Dinama do korupcji i przestępczości, za które wreszcie pociąga się do odpowiedzialności wieloletniego właściciela, Zdravko Mamicia. Dinamo po prostu fantastycznie wychowywało młodzież, oferując jej kapitalną infrastrukturę, najlepszych chorwackich trenerów oraz w umiejętny sposób wykorzystując powojenną biedą połączoną z naturalnym dla tego regionu uporem. Nieprzypadkowo Chorwacja obok dziesiątek fantastycznych piłkarzy dała również światu kilku koszykarzy w NBA, doskonałych piłkarzy ręcznych a nawet paru przedstawicieli narciarstwa alpejskiego.
Ale do tych wszystkich pięknie brzmiących aspektów dochodzi jeszcze jeden, już odrobinę brudniejszy, na który zwracałem uwagę przy zatrudnieniu Romeo Jozaka, jednego z twórców akademii Dinama, w Legii Warszawa.
Dinamo dawało swoim wychowankom coś, czego nie mogli otrzymać praktycznie w żadnym innym miejscu Europy.
Czas.
Całe tygodnie, miesiące, sezony. Tyle, ile było potrzebne każdej z perełek akademii. Dinamo, w przeciwieństwie do innych dominujących klubów z tego regionu, kompletnie zmonopolizowało ligę, a jak świadczą niedawne wyroki w sprawach działaczy stołecznego klubu – nie wszystko odbywało się tam wyłącznie na sportowych warunkach. Już sam fakt posiadania w jednej klasie rozgrywkowej dwóch klubów, w dodatku takich, których wyniki były jasne na wiele godzin przed meczem (Lokomotiva przegrała 26 z 27 spotkań z Dinamem) był dość kontrowersyjny. Ale według mniej lub bardziej zdecydowanych ataków choćby chorwackich dziennikarzy – codziennością miały być chociażby sugestie dla młodych piłkarzy, że drzwi kadry otworzą się dla nich szerzej, gdy będą piłkarzami Dinama należącego do Zdravko Mamicia, a najlepiej też jednymi z dziesiątek zawodników z jego stajni menedżerskiej.
W momencie, gdy wszystkie sprawy przeciw Mamiciowi ukręcano, gdy tylko trafiały do stołecznych sądów, a postępowanie UEFA w sprawie meczu Lyonu z Dinamem (7:1, które eliminowało z Ligi Mistrzów Ajax) zostało zakończone w chwili przejęcie je przez chorwacki związek – można było uwierzyć w naprawdę każdą teorię spiskową. Swego czasu piłkarze Hajduka Split oddali nawet walkower w meczu z Dinamem, w geście protestu wobec wszystkich patologii tamtejszej piłki z traktowaniem kibiców włącznie. Trudno w takich warunkach o rywalizację znaną choćby z Belgradu, gdzie Zvezda walczy o każdego człowieka z Partizanem, a potem równie zacięcie rywalizuje o tytuł mistrzowski.
W lidze chorwackiej było inaczej – Hajduk został zepchnięty do narożnika. W lidze Dinamo wygrywało niezależnie od tego, ilu młodych ludzi akurat ogrywało się w zespole, natomiast ci, którzy jeszcze nie byli gotowi na grę o kolejne trofea – pierwsze szlify w seniorskiej piłce odbierali już kompletnie bez presji, w Lokomotivie.
Szukam podobnego państwa i nijak nie mogę znaleźć.
Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której Lech Poznań nie musi wypożyczać piłkarzy gdzieś po pierwszej lidze, tylko ma do dyspozycji inny klub w Ekstraklasie, dajmy na to – Wartę. Nie musi też martwić się wynikami, bo gdzie zabraknie im punktów w czystej boiskowej rywalizacji, tam “zostaną one zorganizowane”. W szkolenie nikt im się nie wbija, bo nie ma jak – do kadry powoływani są lechici, ewentualnie piłkarze Warty na wypożyczeniu z Lecha. Stały dopływ gotówki gwarantują nie tylko transfery, ale też premie za zwycięstwa w lidze i grę w europejskich pucharach. Awansować do nich jest nieco łatwiej, gdy sukces w lidze wydaje się niemal zagwarantowany – a i piłkarzy można zatrzymać w klubie na eliminacje Ligi Mistrzów, jeśli większość z nich reprezentuje ten sam menedżer, niemal zatrudniony w klubie.
To jest odpowiedź jednocześnie na dwa pytania: dlaczego w Polsce nie doczekaliśmy się takiego Dinama Zagrzeb i dlaczego ja niekoniecznie chciałbym w Polsce takie Dinamo Zagrzeb.
Warto natomiast zauważyć, że dla ludzi wyszkolonych w tym szalenie specyficznym ekosystemie, nadchodzi ostatnia szansa na prawdzie skonsumowanie sukcesów szkoleniowych i organizacyjnych. Nadchodzi ostatnia szansa, by projekt Dinama przyniósł trofeum inne niż mistrzostwo czy puchar Chorwacji. Nadchodzi ostatnia szansa, by Romeo Jozak mógł pochwalić zorganizowane w dużej mierze przez siebie szkolenie akademii Dinama, by Zdravko Mamić na więziennej pryczy mógł pogratulować sobie stworzenia niesprawiedliwego i prawdopodobnie nieuczciwego, ale jednak – systemu, który zoptymalizował rozwój wielu chorwackich piłkarzy.
Do zakwitnięcia tak ślicznych róż był potrzebny nieszczególnie aromatyczny nawóz.
Jedna z niewielu rzeczy, która trochę mąci radość z obserwowania tej nieprawdopodobnie romantycznej historii, którą Chorwaci napisali w ostatnich dwóch latach.
Aha, ważny niuans. Od aresztowania Mamicia, Lokomotiva wygrała dwa kolejne mecze z Dinamem, w sezonie 2016/17 ligę wygrała zaś Rijeka. Trudno o lepszy dowód na to, że coś się kończy.
JO
Fot.Newspix