Reklama

Mundial bez efektu “wow”. Na mistrzostwach królował pragmatyzm

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

15 lipca 2018, 20:12 • 4 min czytania 26 komentarzy

Ten mundial wcale nie był seksi. Był cierpki, wyrachowany, pragmatyczny. Był turniejowy aż do przesady i w zasadzie trudno się dziwić reprezentacjom, że skupiły się na wyniku – medal jest medalem, a nikt not za styl nie przyznawał. Natomiast – poza wyjątkami typu Francja-Argentyna, Hiszpania-Portugalia czy Francja-Chorwacja – dostaliśmy mnóstwo meczów, które nadawały się do natychmiastowej utylizacji. Dla mnie Mistrzostwa Świata 2018 były kultem pragmatyzmu, w którym show zeszło na drugi, trzeci albo nawet czwarty plan.  

Mundial bez efektu “wow”. Na mistrzostwach królował pragmatyzm

Oczywiście w tym turnieju znalazły się kapitalne historie. Była Chorwacja, która w fazie pucharowej wyszarpywała zwycięstwa i przedarła się tak aż do finału. Były narodziny nowego spadkobiercy futbolu, czyli Kyliana Mbappe. Były klęski wielkich – Niemców, Hiszpanii czy Argentyny.

Ale patrząc na ten mundial całościowo mam wrażenie, że był on do bólu wykalkulowany. Dla wielu trenerów meczem idealnym byłby ten Belgii z Francją. Totalne zamknięcie się obu ekip, gol wciśnięty po rzucie rożnym i natychmiastowy powrót do swoich okopów. Jakby zdecydowana większość zespołów przyjechała tu z cytatem Gianniego Brery wyrytym na autobusie. Włoski pisarz powiedział kiedyś, że “mecz idealny powinien się kończyć wynikiem 0:0”.

Spod tej tezy wymyka się oczywiście szalony finał – z sześcioma golami i desperackim pościgiem Chorwatów. Ale i on do pewnego momentu idealnie wpisywał się w definicję tego mundialu. Pierwszy gol – strzelony po rzucie wolnym i po przypadkowym samobóju Mandzukicia. Drugi – po rzucie karnym. Dwa stałe fragmenty i samobój – nic bardziej mundialowego temu meczu nie mogło się przydarzyć. Mówimy przecież o turnieju, na którym ponad 40% goli zostało strzelonych po stałych fragmentach gry. Na którym padły 22 bramki po strzałach z “wapna”. Na którym Anglia jadąca niemal wyłącznie na golach ze stojącej piłki otarła się o podium.

Zabrakło mi też na tym turnieju jakieś spektakularnej historii, w której maluczki ustawia w szeregu wielkich. Ktoś powie – hejże, durniu, a co z Chorwacją? I być może ma rację, natomiast nie potrafię włożyć Chorwatów w ramy niespodzianki. Nie z piłkarzami pokroju Modricia, Mandzukicia, Rakiticia, Perisicia. Nie potrafię też napisać, że Chorwacja rozstawiała po kątach wielkich, bo powiedzmy sobie szczerze, że – mimo zapisania pięknej karty w historii – męczyła się na mundialu niemiłosiernie. Ledwo ograli Danię i Rosję (żadni “wielcy”), przemęczyli się z Anglikami (kompletnie nieoglądalnych), a Francuzi w finale pokazali im różnicę klas.

Reklama

To może Szwecja w ćwierćfinale była objawieniem turnieju? No, nie bardzo. Mówcie co chcecie, ale wolę oglądać siedem powtórek Piasta z Pogonią niż nazwać “objawieniem turnieju” drużynę z Marcusem Bergiem i Olą Toivonenem w ataku?

Nawet ta Francja (mimo show w finale) miała więcej meczów pragmatycznych niż olśniewających. Skromne zwycięstwa w grupie nad Australią (męczenie buły, o zwycięstwie przesądził samobój) i Peru, pójście na cichy układ z Danią w meczu o nic, wspomniany już minimalizm w starciach z Belgią czy Urugwajem. Nie chciałbym ich deprecjonować, bo przecież fajerwerki pokazali w meczach z Argentyną czy Chorwacją, ale właśnie takimi popisami utwierdzali nas w przekonaniu, że mogą dużo więcej niż pokazują. Wygrać tylko tyle, by wystarczyło – to była ich dewiza.

I ten turniej wpisał się też w oczywistość sezonu klubowego. Tego, w którym nie było żadnej niespodzianki w kluczowych rozstrzygnięciach – Liga Mistrzów wpadła w ręce Realu Madryt, Liga Europy znów dla Atletico, Hiszpanią zawładnęła Barcelona, Juventus dorzucił do gabloty kolejne scudetto, w Niemczech znów królował Bayern, we Francji PSG zdemolowało rywali, a w Anglii wygrał najbogatszy Manchester City. Francja – faworyt bukmacherów i ekspertów – wpisała się w ten trend.

Zawsze w przypadku wielkich imprez zastanawiam się – “co będę z niego pamiętał za cztery lata?”. I z rosyjskich mistrzostw zapamiętam na pewno heroizm Chorwatów, objawienie się światu przez Mbappe i klęskę Polaków. No, nie jest to zestaw imponujący. Taki kotlet mielony, buraki i ziemniaki. Niby spoko, ale wiesz, że na tym talerzu bywało już lepiej.

Kiedyś usłyszałem, że głupio jest mówić o dziewczynie, że jest brzydka. Lepsza jest forma dyplomatyczna – czyli określanie tej kobiety mianem “wizualnie dyskusyjnej”. I podobnie mam z tym mundialem. On nie był brzydki. Był po prostu wizualnie dyskusyjny.

DAMIAN SMYK

Reklama

 fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

26 komentarzy

Loading...