„W sobotnim meczu Iga Świątek będzie walczyła o to, żeby zostać czwartą polską mistrzynią juniorek na Wimbledonie po Aleksandrze Olszy (1995), Agnieszce (2005) i Urszuli Radwańskich (2007)”. Tak pisaliśmy wczoraj. Dziś możemy dodać, z uśmiechem na twarzy: udało się! Iga zdominowała mecz finałowy i w pełni zasłużenie wygrała.
Polka grała po prostu rewelacyjnie. Właściwie miała dwa momenty słabości – w pierwszym gemie meczu, którego ostatecznie wygrała, i gdy mogła wyserwować sobie seta, a zamiast tego oddała podanie rywalce. Po chwili jednak Szwajcarka sama straciła serwis i Iga wyszła na prowadzenie. Poza tym – pełna dominacja. Tego oczekiwaliśmy, bo – mimo znakomitego wyniku, jaki osiągnęła – Leonie Kung, stojąca po drugiej stronie siatki, faworytką nie była.
Obie zresztą nie stoją wysoko w juniorskich rankingach, bowiem częściej grają w seniorskich turniejach. Obie mają po 17 lat, choć Szwajcarka jeszcze w tym roku stanie się pełnoletnia. Obie wygrywały już turnieje ITF, choć Świątek zdecydowanie tu przeważa, prowadząc 5-2. Polka nigdy zresztą nie przegrała finału takiej imprezy, gdy już do niego dochodziła. Szwajcarce przytrafiło się to dwukrotnie. Dziś obie po raz pierwszy dotarły do finału juniorskiego Wimbledonu, Kung przedzierała się zresztą przez kwalifikacje, ale wygrać mogła tylko jedna. Padło na Igę.
Eyes peeled for the future…
Iga Swiatek wins the girls’ singles title, beating Leonie Kung 6-4, 6-2 on No.1 Court #Wimbledon pic.twitter.com/tYDoZO4eQE
— Wimbledon (@Wimbledon) July 14, 2018
Choć „padło”, to chyba złe słowo, Iga sama to sobie zapewniła. W tym turnieju nie było na nią mocnych. Już w pierwszej rundzie poradziła sobie z rozstawioną z „1” Whitney Osuigwe, jedną z wielkich nadziei amerykańskiego tenisa na zapełnienie pustki po siostrach Williams, gdy te skończą swoje kariery. Straciła wtedy jedynego seta w turnieju, zresztą była to jej „premierowa” partia w tegorocznej edycji Wimbledonu. Potem szła jak burza. Kolejnym rywalkom oddawała siedem, trzy, jednego(!), jedenaście i, dziś, sześć gemów.
W spotkaniu finałowym zaprezentowała wszystkie swoje atuty: zagrała mądrze, znakomicie wykorzystując geometrię kortu, zaskakiwała rywalkę skrótami, notowała uderzenia kończące z obu stron, nękając przy tym Leonie świetnym returnem (stąd aż cztery przełamania) Właściwie trudno było wskazać jej słaby punkt, a jeszcze nie wymieniliśmy najmocniejszego – królowała przy swoim podaniu. W trudnych chwilach potrafiła dołożyć asa albo i dwa, a nawet jeśli Szwajcarka odegrała, to często tak, że Idze pozostało tylko skończyć punkt.
Iga – jak ocenili Anglicy – in Isner mode. As, dwa winnery serwisem plus piękna kombinacja. Brawo. Tytuł jest jej!
— Bartosz Gębicz (@bartek76) July 14, 2018
Żeby nie było jednak zbyt wesoło, dołożymy łyżeczkę dziegciu do tej beczki miodu – na początku przywołaliśmy trzy nazwiska. Urszula Radwańska radziła sobie w tenisowym świecie nieźle, ale jej karierę absolutnie zastopowały kontuzje. Agnieszka Radwańska – wiadomo, wzór do naśladowania, nawet jeśli nie sięgnęła po najwyższe trofea. A Aleksandra Olsza? Cóż, gdyby nie ten sukces, to dziś zapewne nikt by o niej nie pamiętał.
Podobnie jest, gdy spojrzymy na lata 2005-2014, czyli te, które oceniać już powoli możemy, gdy o seniorskie rozgrywki chodzi. Poza Polkami juniorski Wimbledon wygrywały wtedy Caroline Woźniacki, Laura Robson, Noppawan Lertcheewakarn, Kristýna Plíšková, Ashleigh Barty, Eugenie Bouchard, Belinda Bencic i Jelena Ostapenko. W tym gronie znajdziecie kilka znajomych nazwisk, kilka, o których mało kto pamięta i dwie mistrzynie wielkoszlemowe. Widzicie, o co nam chodzi? Sukces juniorski niczego nie gwarantuje, gdy przychodzi do występów seniorskich. Oczywiście, w Igę wierzymy, ale ostrzegamy, na przyszłość.
Wciąż jest to oczywiście osiągnięcie ogromne, największe, jakie można odnieść w juniorskich rozgrywkach. Przy okazji, najprawdopodobniej, gwarantujący dziką kartę na występ w przyszłorocznym Wimbledonie, tyle że w rywalizacji seniorskiej. Pozostało więc napisać tylko jedno: brawo Iga! Gratulujemy!
***
Swój ZNA-KO-MI-TY mecz kończyli też dziś Novak Djoković i Rafael Nadal. Wszystko trwało ponad pięć godzin, a zakończyło się wyrzuconym forehandem Hiszpana. Nole do finału wielkoszlemowego wrócił po niemal dwóch latach przerwy – ostatnio grał na US Open 2016, gdy pokonał go Stan Wawrinka. Całe starcie Rafy z Novakiem polecamy obejrzeć. Dosłownie. Wiemy, że w tym czasie da się zobaczyć ze dwa dobre filmy czy połowę sezonu ulubionego serialu, ale uwierzcie – gdyby to był film czy serial, z miejsca rzucalibyśmy ocenę 10/10 i dodawali do ulubionych. To tenis na najwyższym możliwym poziomie, fantastyczny.
Przyznajemy: brakowało takich spotkań, bazujących na długich wymianach z końca kortu, ale nie takich, w których piłkę tylko się przebija, a takich, gdzie próbuje się wykończyć rywala. Bo właśnie to robili obaj tenisiści. To był mecz, w którym było wszystko: piękne akcje, emocje, znakomita historia, nocna przerwa… Gratulujemy obu, Djokovicia witamy ponownie w wielkoszlemowym finale i czekamy na starcie z Kevinem Andersonem. Patrząc na ostatnie wyniki, obstawialibyśmy jakieś 15-13 w piątym secie.
***
Dodatkowy polski akcent dołożyła nam Andżelika Kerber. Niemka, ale polskiego pochodzenia, 6:3 6:3 pokonała Serenę Williams. To nie był finał z naszych marzeń, nie stał na poziomie, jakiego byśmy się spodziewali, ale ostateczne rozstrzygnięcie przyniosło emocje, jakich oczekiwaliśmy. Kerber znakomicie kontrolowała ten mecz, świetnie spisując się w defensywie i wyczekując na błędy Amerykanki. Prawdopodobnie przy każdej inne okazji taka strategia nie przyniosłaby oczekiwanego efektu, ale pamiętajmy – Serena tak naprawdę dopiero wraca na światowe korty po urodzeniu dziecka. I ten finał to więcej, niż mogła oczekiwać przed turniejem. Sama powiedziała, że nie może być rozczarowana tym wynikiem.
A Andżelika? Zdobyła swój trzeci tytuł wielkoszlemowy. Po słabym roku 2017 wróciła na szczyt, na którym znajdowała się dwa lata temu. Sięgnęła wówczas po Australian Open (gdzie też pokonała Serenę) oraz US Open. Dziś dokłada trzeci z czterech szlemów. Co to oznacza? Że może stać się zawodniczką, która – gdyby sięgnęła po tytuł na Roland Garros – zdobędzie Karierowego Wielkiego Szlema w najmniejszej możliwe liczbie prób. I wiecie co? Życzymy jej tego, niech Puszczykowo będzie dumne ze swojej reprezentantki.
Fot. FotoPyk