Na ostatnich pięciu mundialach sędziowie łącznie pokazali 48 czerwonych kartek za brutalne faule lub za gwałtowne, agresywne zachowania. Ile takich wykluczeń było na trwającym mundialu w Rosji? Zero. Dokładnie ZERO. Sędziowie w trakcie tych mistrzostw świata prowadzą spotkania z dewizą – piłkarz może zabić rywala, ale bylebyś ty, arbitrze, nie zabił “ducha gry” i płynności spotkania.
Nieprzypadkowo mundial 2018 jest nazywany mundialem zespołowości, stałych fragmentów gry i przypadku. Ale jest też nazywany klęską indywidualności – w gronie najlepszych piłkarzy turnieju wymieniany chociażby Lukę Modricia czy N’Golo Kante, czyli zawodników, którzy z rzadka trudnią się dryblingiem, raczej harują w defensywie i rozgrywają akcję podaniami. Z zawodników bazujących na szybkości i zwinności w Rosji do końca błyszczą tylko Kylian Mbappe i Eden Hazard. Pozostali – Messi, Ronaldo czy Neymar – są już w domu. A przed wyjazdem z Rosji i tak nie rozwinęli swoich skrzydeł na tyle, na ile się tego po nich spodziewano.
Jeśli mielibyśmy gdzieś upatrywać szerszej przyczyny ich niepowodzeń (bo nie jest przypadkiem, że potencjał każdego z nich został tak nagle stłumiony), to pewnie wskazalibyśmy na styl sędziowania na tych mistrzostwach. Dewiza Pierluigiego Colliny, szefa europejskich sędziów, “protect the players” została wrzucona do starego pudła i wyniesiona na strych. Przed mistrzostwami w Rosji sędziowie dostali wyraźne wytyczne, by zdecydowanie podwyższyć pułap żółtej i czerwonej kartki. Innymi słowy – uczestnicy rosyjskiego turnieju musieli się naprawdę postarać, by wylecieć z boiska.
Efekty tej polityki widzimy po liczbie czerwonych kartek. Wyraźna jest zmiana w tej tendencji. Zerknijmy na liczbę wykluczeń spowodowanych brutalnym faulem lub gwałtownym, agresywnym zachowaniem (np. uderzeniem rywala głową):
– MŚ 1998: 16
– MŚ 2002: 11
– MŚ 2006: 8
– MŚ 2010: 6
– MŚ 2014: 7
– MŚ 2018: 0
Ktoś może powiedzieć – no, anomalia statystyczna, tak się zdarzyło, widocznie nikt nie zasłużył. A my właśnie mamy wrażenie, że zasłużyło i to kilku piłkarzy:
– Nicolas Otamendi dwukrotnie kopiący piłką w głowę leżącego rywala – najpierw Ivana Rakiticia w starciu z Chorwacją, a później Paula Pogbę w meczu z Francją.
– Layun z premedytacją stający na nodze leżącego Neymara (brak nawet żółtej kartki).
– Wilmar Barrios uderzający głową Jordana Herdensona w klatkę piersiową i w szczękę.
– Kevin de Bruyne wpadający z impetem uniesionymi korkami w brzuch jednego z Panamczyków.
– Aleksandar Prijović uderzający w twarz rywala z Kostaryki.
– do tego multum sytuacji, w której sędziowie mają pełne portki przed pokazaniem piłkarzowi drugiej żółtej kartki i w konsekwencji wyrzucenia go z boiska – Krychowiak z starciu z Senegalem, Meza i Rebić w meczu Chorwacji z Argentyną…
Czyli sytuacji, po których sędziowie mogli/powinni pokazywać czerwone kartki byłoby mniej więcej tyle, ile na poprzednich mundialach. Tendencja została zachowana – to czysta statystyka, że w mniej więcej co dziesiątym spotkaniu komuś odetnie prąd i zasłuży na wykluczenie. Ale chora polityka FIFA sprawiła, że asy kier oglądaliśmy tylko czterokrotnie, z czego dwa za pozbawienie realnej szansy na zdobycie bramki (tzw. DOGSO), a dwa w konsekwencji dwóch żółtych kartek.
Można stwierdzić, że sędziowie dostali polecenie, by panować nad całym turniejem, a nie pojedynczymi meczami. Woleli oszczędzić jednego czy dwóch piłkarzy, by ci zagrali w następnym meczu. By zachować płynność meczu i nie doprowadzać do gry w przewadze jednej z drużyn. I być może w tym sensie FIFA może być zadowolona, ale takie politykowanie to jak z przesuwaniem kołdry – w jedną stronę przesuniesz, to z drugiej zabraknie. I wydaje nam się, że takie ciche przyzwolenie na ostrą, a momentami nawet i brutalną grę doprowadziło do tego, że w dużym stopniu zarżnięto potencjał dryblerów na tym mundialu. I panowie z FIFA powinni wziąć za to odpowiedzialność.
Fot. FotoPyk