Reklama

Dwugłos z Rosji. Opóźnienie nie może ulec zmianie, bo opóźnień nie ma!

redakcja

Autor:redakcja

12 lipca 2018, 20:58 • 15 min czytania 8 komentarzy

Jesteśmy w Rosji od blisko miesiąca, więc uznaliśmy, iż najwyższy czas pogadać o tym, co widzieliśmy i o tym, czego zobaczyć nie mieliśmy okazji. O rosyjskich pociągach i o tutejszych szpitalach. O spaniu na meczach reprezentacji Polski i niespodziewanym mieszkaniu z rosyjską rodziną. Zapraszamy! 

Dwugłos z Rosji. Opóźnienie nie może ulec zmianie, bo opóźnień nie ma!

Rokuszewski: Wiesz, jak powiedzieć po rosyjsku „opóźnienie może uleć zmianie”?

Białek: Nie mam pojęcia, bo nigdy nie miałem okazji usłyszeć. 

Rokuszewski: To na swój sposób imponujące. Łapię różne rosyjskie zwroty, które często słyszę, ale nie to, choć na dworcach i w pociągach spędziłem kilka dni. Jeśli już, to moje pociągi były minimalnie przed czasem, a te podróże trwają przecież z reguły od kilkunastu godzin do kilku dni. W teorii łatwiej coś schrzanić niż w Polsce. Jeśli to nie jest pokazówka, to powinniśmy tu przysłać po mundialu ekipę z PKP. Niech jeżdżą i się uczą. 

Białek: A wiesz, jak jest po rosyjsku „nie ma już na dziś żadnych dostępnych miejsc”? 

Reklama

Rokuszewski: Jedynie widziałem to w internecie na stronie przewoźnika. 

Białek: Ja wiem i to chyba jedyne organizacyjnie uchybienie. Nie przewidzieli, że zainteresowanie będzie tak duże. Pociągi okazały się najlepszym sposobem poruszania się po Rosji, bo samolotu często nie znajdziesz w korzystnej cenie, a tu można się wyspać i tak dalej. Gdy w środę planowałem podróż do Niżnego Nowogrodu, spytałem na dworcu o bilety na piątek. Nie ma. Czwartek wieczorem? Nic z tego. Wcześniej? Też nie ma! Wykupione na cały dzień, choć połączeń był multum. Wtedy musiałem poszukać innego sposobu i wziąłem autobus, który kosztował 3500 rubli. Co ciekawe, mniej więcej tyle samo kosztowała taksówka z Kazania do Samary, a trasa podobna. Jechaliśmy we trzech, więc jestem na plusie. 

Rokuszewski: Ale za pociąg i w miarę komfortowe miejsce w czteroosobowym przedziale drugiej klasy zapłaciłbyś pewnie maksymalnie połowę. Można się troszeczkę zakochać w takim sposobie podróżowania. Szczególnie jeśli masz szczęście do ludzi, to w cenie biletu wliczony jest jeszcze wjazd na bardzo fajną imprezę. Przy czym znam to bardziej z opowieści, bo z talentem do przyciągania dziwnych ludzi raczej się nie urodziłem. Z reguły trafiam do przedziałów z małżeństwami lub starszymi. Jest sympatycznie, z uśmiechem, ale to bardziej atmosfera poczekalni niż środek mundialowego szaleństwa. Wyjątek stanowi podróż do Rostowa, która zaczynała się przy stanie 0-1 dla Hiszpanii w meczu w Rosją, a kończyła, gdy gospodarze mieli już kaca po świętowaniu ćwierćfinału. A ja razem z nimi, choć potrzebna była pielgrzymka po pociągu, bo moi towarzysze nawet nie bardzo wiedzieli, że odbywał się jakiś mecz i że piwo w warsie już się skończyło. Fajnie też wylądować w rosyjskim pociągu po imprezie, jeśli podróżujesz się z brakami w pamięci. Po ciężkiej nocy w Wołgogradzie obudziłem się o 12 w przedziale i w głowie modliłem się, bym jechał we właściwym kierunku. Oczywiście było to głupie, bo w Rosji pomylić pociągu się nie da. Każdy wagon ma swojego szefa, który dwa razy sprawdza ci paszport i bilet, wskazuje miejsce, wydaje ci pościel i tak dalej, więc możesz być spokojny, że dobrze trafiłeś. 

Białek: Ja mam z kolei farta do tych dziwnych sytuacji. Ostatnio jechałem z Francuzem i Niemcem. Ten pierwszy był strasznie podniecony. „O rany, o rany, chyba będzie z nami jechał słynny francuski piosenkarz. Może będzie z nami w przedziale!”. Znam chyba tylko Garou, ale okazało się, że nie on, ale idzie gość ubrany w skórzany płaszcz z gitarą na plecach. Zrobiłem wnikliwy research i udało mi się ustalić, że rzeczywiście znany facet, choć bal debiutantów ma już dawno za sobą. Nazywa się Francis Lalanne i ma urugwajskie korzenie, więc mecz Francja – Urugwaj był dla niego prawdziwym wydarzeniem. Po kwadransie wylądował w naszym przedziale. Pod Francuzem ugięły się nogi, ale atmosferze daleko od sielanki. Gwiazdor zaczął nam strasznie po angielsku narzekać, że sprzedali mu trefny bilet na półfinał za 800 euro. Zadzwonił do tego Urugwajczyka, który  go załatwił i tamten zgodził się to odkręcić, no ale gość już w drodze do Sankt Petersburga. Rozwiązanie znalazł Niemiec. Powiedział, że może mu sprzedać drugi. Również za 800 euro!

Rokuszewski: Rozdrapałeś rany, bo przypomniało mi się, jak bilety na mecz Polaków z Japończykami były do wzięcia za darmo, ale ludzie się o nie zabijali. Tak, zgadza się, jesteśmy dziadami. 

Białek: Ale polskie wątki czasami pojawiają się w najmniej spodziewanych momentach. Znów podróż pociągiem, gadam z Brazylijczykiem. 

Reklama

– Komu kibicujesz? – pyta.
– Nikomu, oglądam ekstraklasę.
– Ale gdybyś musiał wybrać?
– To powiedzmy, że Koronie Kielce. 
– To świetnie się składa, mam ich dwie koszulki!

I rzeczywiście – pokazuje mi zdjęcia na telefonie. Okazało się, że prowadzi w Porto Alegre sklep z używanymi koszulkami i ma ich ponad pięć tysięcy z całego świata. Polska była też bardzo bliska pewnemu Dagestańczykowi. Choć kompletnie nie mówił po angielsku, przez 19 godzin wypytywał mnie o Magomedmurada Gadżijewa. To taki zapaśnik, który urodził się u nich, a walczy dla nas. Kompletnie nie mógł pojąć, że z mojej perspektywy to żadna wielka gwiazda. 

Rokuszewski: Jeśli chodzi o Dagestan, słyszałem jedną z dziwniejszych historii w trakcie pobytu w Rosji. Podobno wśród zawodów, które uprawiają tam ludzie jest też… porywacz. Zgłaszają się do niego głównie zrozpaczeni mężczyźni. Generalnie jest tak, że kobiety są swatane przez rodziców i wiadomo – wszyscy chcą, by córka wyszła za mąż bogato. Wszystko komplikuje miłość, która oczywiście pojawia się pomiędzy młodymi. Jeśli zakochane pary nie zyskują akceptacji rodziców, facet wynajmuje ekipę, ta ma furgonetkę, do której zawija kobietę z ulicy. Wtedy rodzina porwanej w zasadzie nie może nie zgodzić się na ślub – dla nich to taki wstyd, że jej nie upilnowali, że chcą się jak najszybciej dogadać. 

Białek: Przez pierwszy tydzień, który spędziłem w Moskwie i Sankt Petersburgu, te wszystkie historie o tym, że „Rosja to stan umysłu” i tak dalej, wydawały mi się kompletną bujdą. Te stereotypy i pewien mrok, który pokazuje w swoich książkach na przykład Jacek Hugo Bader, kompletnie nie rzucały się w oczy. Jednak im dłużej tu jestem, tym bardziej czuję, że to prawda. Jesteśmy w dokładnie tej samej Rosji, ale wszystko, co szokujące, jest schowane przed światem daleko od zgiełku największych miast. Ale wystarczy choćby spojrzeć na szpital w Niżnym Nowogrodzie, jedyny autoryzowany przez FIFA, w którym leczyła się reprezentacja Urugwaju. Myślałem, że to taki znak jakości, ale okazało się, że na miejscu jest strasznie i mam na myśli nie tylko powybijanych szyb. Akurat mną zajęli się świetnie, ale było mi po prostu głupio. Na miejscu długa kolejka, jakaś kobieta wyje z bólu, a mnie od razu wyłapano z tego tłoku. 

– Jesteś z futbola?
– Jestem.

Momentalnie pojawiły się trzy wolontariuszki i dwóch lekarzy, bo przecież jeden nie poradzi sobie z zapaleniem zatok. Jakbym z bliska oglądał film dokumentalny, w którym przedstawia się tutejsze absurdy. 

Rokuszewski: Ludzie mówią tu Rosja i „prawdziwa Rosja”. Do drugiej chyba najbliżej podszedłem w Wołgogradzie. Pamiętam taki filmik ze starego rosyjskiego osiedla, na którym ludzie, z których twarzy ciężko wyczytać cokolwiek, bawią się w rytm jakieś łupanki. Tam, gdzie Polacy grali z Japonią, widywało się obrazki, które w jakiś sposób można porównać. Pod park podjeżdża jakaś stara Łada, ludzie otwierają szeroko drzwi i bagażnik, odpalają na full taneczną nutę i na chodniku dochodzi do różnych wygibasów. Dość egzotyczny obrazek, ale raczej zabawny niż skłaniający do głębokich refleksji. Powiedziałeś za to, że brak miejsca w pociągach to jedyne organizacyjne uchybienie. 

Białek: Nawet jeśli pomyślę nad tym bardzo dokładnie, to naprawdę ciężko się czegoś doszukać. 

Rokuszewski: Zdecydowanie. Trochę tak, jakby Putin zrobił narodowi wielką odprawę i dokładnie wyznaczył ludzi do poszczególnych zadań, od których realizacji zależy ich przyszłość. Wszystko zapięte na ostatni guzik. Wczoraj krążyłem w tłumie Anglików – trudno było się przeciskać pomiędzy nimi bez dostania łokciem czy oblania piwem. Jednak pomiędzy nimi cały czas kursowało czterech Rosjan z workami na śmieci i podnosili z ziemi wszystko. Tak jakby przy sprzątaniu też obowiązywała zasada pięciu sekund! Nie można było poczekać dwóch godzin, po których Angole poszliby na stadion. To byłaby ujma na honorze, bo wszystko ma błyszczeć. To oczywiście tylko taki symbol, bo zauważamy to na każdym kroku. Jeśli mamy się do kogoś przyczepić, to tylko do tych, którzy w trakcie mundialu mają żniwa, czyli do hotelarzy lub taksówkarzy. 

Białek: Najmocniej odczułem to w Sarańsku. Dla tego miasta przyjazd Ronaldo był największym wydarzeniem w historii. Każdy chciał coś na tym ugrać. Ceny booking.com zaczynały się od 10 tysięcy rubli za najgorsze rudery za miastem, dlatego jechałem w ciemno, bez noclegu. Na dworcu poczułem się jak na lotnisku, bo od razu otoczyło mnie pełno ludzi z karteczkami. Trafiła się opcja apartamentu za 50 dolarów za noc. Kobieta kompletnie nie mówiła po angielsku, ale dogadaliśmy się z pomocą innej. Miało być to prywatne mieszkanie 10 minut od stadionu piechotą. Pojechaliśmy tam razem autobusem. Zamiast 10 minut piechotą do stadionu było dwa razy tyle autobusem, ale przekomicznie było dopiero dalej. Skorzystałem z łazienki, wyciągnąłem laptop i zaczynam pracować, a kątem oka zerkam, czy już wychodzą. Kobieta dostrzegła mój niepokój i mówi: „spokojnie, my zaraz idziemy spać!”. I że będą spali cały czas, który tu spędzę. I faktycznie poszli do sypialni, choć była dopiero 16. Oczywiście później ich spotkałem. Facet raczej nie budził zaufania, aparycję miał typowo więzienną – tu jakieś wyblakłe tatuaże, tam szrama na twarzy. Na szczęście okazał się bardzo pomocny – zaproponował wódkę, choć zaznaczył, że sam już nie pije, podgrzał obiad i wypytywał, czy czegoś mi nie potrzeba. 

Rokuszewski: Moje plany, które robiłem sobie długo przed przyjazdem, wzięły w łeb praktycznie od razu, bo pani od mieszkania, które wynająłem, bez słowa zrezygnowała. Strasznie słabo się to nawet zaczęło, bo do tego lokum jechałem taksówką. Złotówa pomylił adres, co nie było dziwne, bo w Soczi większość taksówkarzy przyjechała tu na chwilę z Gruzji lub Armenii, by dorobić w czasie mundialu bez żadnej znajomości miasta. Ale facet zobowiązał się, że naprawi pomyłkę. Sęk w tym, że przejazd był już poza aplikacją. Żadnych taksometrów tam oczywiście nie ma, więc potem mógł sobie krzyknąć. I za taki kurs, który mógł mnie wynieść maksymalnie tysiąc rubli, chciał dwa. Skoro już wtopiłem, uznałem, że trochę się potarguję. Maksymalnie chciał zejść do 1800, ale zostawiłem na siedzeniu 1500, wyszedłem i sprawdzałem, czy będzie mnie gonił. Chyba odezwała się przyzwoitość, choć nie zmienia to faktu, że ludzie kombinują na wszystkie sposoby. Ale pociągnijmy jeszcze wątek sypialniany – dochodziły stamtąd jakieś odgłosy?

Białek: Nic nie słyszałem. 

Rokuszewski: Pytam, bo w głowie mam następną kwestię – czy w Rosji w trakcie mundialu miłość unosiła się w powietrzu? 

Białek: Do głowy przychodzi mi pani z dyskontu – pozdrawiamy Piotra Wąsowskiego! – która dziurawiła prezerwatywy, bo uznała, że Rosjanie kiszą się we własnym sosie, a mundial i masa ludzi z całego świata to dobra okazja, by się trochę przemieszać z innymi nacjami. 

Rokuszewski: Ja z kolei byłem świadkiem narodzin bardzo dziwnego związku. Po meczu Australii z Peru wylądowałem na imprezie w otwartej dyskotece koło portu w Soczi. Jak to zazwyczaj bywa, przychodzi moment, w którym proporcje na parkiecie stają się wyjątkowo niekorzystane dla facetów, którzy chcą się pobawić z kobietami. Mniej więcej wtedy tak na oko 50-letni, blady, wysoki Australijczyk podbił do kibica z Peru, który w wieku był pewnie podobnym, ale poza tym różniło ich wszystko. I zaczęli się wspólnie bawić i to nie tak na żarty, a w miarę namiętnie. Oczywiście nic do nich nie mam, a wręcz przeciwnie – biorąc pod uwagę tutejsze nastroje, szacuneczek za odwagę. Może mieli trochę szczęścia, bo organizatorzy w dniu meczu na taką imprezę nie wpuszczali lokalsów. Przez bramki przechodzili tylko obcokrajowcy i rosyjskie dziewczyny. 

Białek: Swoją drogą w Rosji widać stosunkowo dużo par, które wyglądają następująco – stary gość w dobrej furze i z łańcuchem na szyi i młoda kobieta w krótkiej spódniczce, która jest w nim oczywiście bardzo zakochana. Ale z naprawdę fajnymi laskami prowadzają się tutaj też – oczywiście nic im nie ujmując – zwykłe Iwany. Wynika to ze sporych dysproporcji w liczbie kobiet i mężczyzn. Panie mają tak ograniczony wybór, że wspomniany Iwan mógł stać naprawdę wysoko na liście najlepszych możliwych partnerów. Tak więc jeśli ktoś szuka żony, to niewykluczone, że Moskwa jest odpowiednim miejscem. 

Rokuszewski: Powiedziałeś o spaniu i od razu przypomniał mi się obrazek z trybuny prasowej. Mecz Polski na mundialu, 85. minuta. Parafrazując karka, który kiedyś w Białymstoku oprawiał Radosława Osucha „pierwszy raz mi pacjent w takich okolicznościach zasnął!”.  Tak naprawdę jesteś autorem najlepszego komentarza do ostatnich 10 minut spotkania z Japonią! 

Białek: Wiesz, czego żałuję? Że mnie obudziłeś! No i gdzie byłeś, gdy uciąłem komara na dworcu w Sankt Petersburgu? Pociąg 8.03, a obudziłem się o 8.05. Mój udział we wczorajszym półfinale stanął wtedy pod znakiem zapytania. Wydawało się, że sytuacja jest uratowana, bo złapałem Blablacara odjeżdżającego pół godziny później. I gdybyśmy jechali zgodnie z planem, to nie byłoby problemu, ale już na rezerwie zjechaliśmy na stację, na której… zabrakło paliwa. Kierowca nie chciał ryzykować dalszej jazdy na oparach, więc czekaliśmy ponad dwie godziny na tira, który dowiezie wachę. Po tym czasie ruszyliśmy, ale na mecz i tak nie zdołałem wejść, bo zasady FIFA są nieubłagane – jeśli nie odbierzesz wejściówki 1,5 godziny przed meczem, to trafia ona do dziennikarzy, którzy nie mieli akredytacji, ale wpisali się na listę oczekujących. 

Rokuszewski: Nie da się ukryć, że straciłeś bardzo fajny dzień z mundialem. Moim skromnym zdaniem najlepszy ze wszystkich dotychczasowych, bo Anglicy i Chorwaci poza boiskiem również stworzyli kapitalną oprawę. Ale żeby nie było, że tylko ty masz takie porażki, muszę powiedzieć, że mecz Belgii z Brazylią, który miałem obejrzeć w strefie kibica przestałem w zatłoczonym autobusie z rozładowanym telefonem w kieszeni. Rosjanie tak tłumnie zwalili do Soczi na ćwierćfinał, że miasto było sparaliżowane. 

Białek: A jak generalnie oceniasz to miasto? Wczoraj byłeś mocno zdziwiony tym, że rozglądam się za miejscem, w którym dostaniemy wieczorem piwo, bo tam podobno nie ma takich problemów i można je kupić wszędzie przez całą dobę. Z drugiej strony praca obok tej zamkniętej na cztery spusty kadry musiała być niesamowitym przeżyciem!

Rokuszewski: Soczi to kolejne miejsce, o którym nikt nie powie „prawdziwa Rosja”. Jeśli ktoś nie wylądował tam ze względu na pracę, a mimo wszystko kadrowicze ciągle w niej byli, na pewno był bardzo zadowolony. Same uroki Soczi odkryłem dość późno, ale nie ukrywam, że pójście na ćwierćfinał mundialu prosto z plaży, co oznaczało jedynie przejście przez jezdnię, było fajnym przeżyciem. Imprezowo Soczi też wypada świetnie, więc jeśli ktoś szuka jakiegoś nieoczywistego miejsca na urlop, który nie będzie wyjazdem do kolejnego turystycznego ośrodka w Grecji, Hiszpanii czy innej Turcji, to mogę z czystym sumieniem polecić.

A co do kadry, to trzeba oddzielać dwie rzeczy. PZPN stworzył dziennikarzom świetne warunki, jeśli o infrastrukturę i tak dalej. Gdy polski ośrodek odwiedzali dziennikarze z innych krajów, robili zdjęcia i nagrywali filmy miejsca, w którym można było odpocząć, obejrzeć mecze m.in. z ekspertami TVP czy coś zjeść, bo catering też był na wysokim poziomie. Dla nich to był szok, bo gdzie indziej mogłeś co najwyżej liczyć na butelkę wody. I tak jak PZPN zadbał o ten aspekt, tak kompletnie leżało to, co jednak było ważniejsze, a więc dostarczanie materiału do pracy. Z planu aktywności, który dostarczono nam przed mundialem, zrobiono sobie żarty, a poziom konferencji sami widzieliście. Rzecznik zresztą zasugerował, że robią je tylko dlatego, iż taki jest wymóg FIFA. I to był trochę wstyd, bo ci sami dziennikarze, którzy kręcili te filmiki, byli potem podirytowani, że jechali 40 minut z centrum na wygwizdowie, by przez kwadrans posłuchać Jacka Góralskiego, który każdą odpowiedzią starał się pokazać, że głęboko w dupie ma pytania. Jeśli zastanawiacie się, czy można inaczej, to wydaje mi się, że tak. Byłem u Brazylijczyków. Siedzi Alisson Becker, biorąc pod uwagę poprzedni sezon być może najlepszy bramkarza na świecie, i przez 45 minut na każde pytanie odpowiada wyczerpująco i z uśmiechem. A trzeba przyznać, że były dość głupie, bo niełatwo się zirytować, gdy jesteś piłkarzem tego formatu, a co chwilę ktoś pyta cię o Neymara. Mimo wszystko pokazywał wielką klasę. 

Białek: Jeśli chodzi konferencje prasowe, to miałem okazję być na prawdopodobnie najciekawszej Adama Nawałki w karierze selekcjonera. Na tej, na której opowiadał o niskim pressingu. I jak byłem przeciwnikiem jego wstrzemięźliwości, tak tu stwierdziłem, że może to i lepiej, iż ciągle przynudzał. Ale żeby nie było, że plujemy tylko do własnej zupy, w wielu miejscach tak to po prostu wygląda. Podobało mi się za to u reprezentacji Senegalu, gdzie można było pogadać z Aliou Cisse i Cheickhem Kouyate. Pierwszy dostawał ciężkie pytanie o kompleksy Senegalu, trzeci świat i o tym, że jest tu jednym czarnoskórym trenerem, ale patetyczny ton odpowiedzi poruszał. Drugi ładnie opowiadał o trenerze, którzy płakał, przez co pokazał wszystkim, jak ważny dla nich jest ten mundial. Zlatko Dalić z kolei odpowiadał dzień po meczu półfinałowym tak wyczerpująco, że aż sami dziennikarze czuli się niezręcznie, zadając kolejne pytania po 45 minutach konferencji, czując się z takim podejściem trenera nieswojo. 

Rokuszewski: Dla Oscara Tabareza z kolei takie konferencje to tylko asumpt do tego, by poruszać naprawdę istotne kwestie jak na przykład problemy z edukacją w Urugwaju. Gość przed chwilą awansował do ćwierćfinału mundialu w świetnym stylu i zamiast wypinać dumnie pierś myśli o rzeczach, które naprawdę mają znaczenie. Niekłamaną gwiazdą dla światowych dziennikarzy był też Stanisław Czerczesow. Pokazał, że jest nie tylko trenerem dobrym, ale też mocno specyficznym, o czym wcześniej wiedzieliśmy chyba tylko my i Rosjanie. Na dobre oferty się to pewnie nie przełoży, ale zapamiętany zostanie. 

Białek: Czego ci będzie brakować po powrocie do Polski?

Rokuszewski: Sushi! Jeśli ktoś lubi takie jedzenie, to wszędzie poza Moskwą będzie czuć się kulinarnie zaspokojony. Za zestaw, który możesz jeść cały dzień, zapłacisz jakieś 600 rubli, co w Warszawie jest raczej niemożliwe, a jeśli chodzi o jakość, to niebo w gębie. A tak na serio – będzie brakować mi tej atmosfery wyczekiwania na kolejne mecze. Nie ukrywam, że miałem kryzys pomiędzy przyjazdem z Soczi do Moskwy. Byłem trochę podpuszczany przez ludzi, z którymi gadałem. Wszyscy mówili, że mundial w zasadzie się już skończył, a zostały tylko same mecze, bo odpadłby wszystkie ekipy z Ameryki Południowej, no i gospodarze. Tymczasem Anglicy i Chorwaci na nowo przypomnieli, że warto było gdzieś tam kiedyś zaczynać zasuwać na meczach Zawiszy Bydgoszcz w pierwszej lidze, żeby się tu znaleźć i być w centrum tego wszystkiego. A tobie? 

Białek: Adrenaliny. Tu jesteś cały czas pod prądem. Siedząc na meczu Francji z Urugwajem, już sprawdzasz, jak dojechać do Samary na spotkanie Szwecji z Anglią. Kombinujesz, że musisz jechać całą noc do Kazania pociągiem, wziąć rano prysznic na dworcu i przesiąść się do taksówki do innego miasta. A na miejscu prawie usypiasz na meczu, na który tak chciałeś się dostać, choć dalej musisz kminić, jak jutro dojechać do Moskwy. Bywają momenty, w których ta gonitwa jest wkurwiająca. Ale jak policzysz sobie, ile kilometrów zrobiłeś i ile meczów obejrzałeś, to czujesz dumę. Bo o ile wcześniej wydawało się to niemożliwe do ogarnięcia ze względu na odległości, to jednak przy odpowiedniej dawce kreatywności i zerwania z własną strefą komfortu da się dotrzeć wszędzie.

JAKUB BIAŁEK, MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Najnowsze

Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
11
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!
Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League
Hiszpania

Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Jakub Radomski
55
Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Komentarze

8 komentarzy

Loading...