Reklama

Hiszpańska awantura o Superpuchar

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

10 lipca 2018, 18:46 • 4 min czytania 4 komentarze

Kiedy niepozorna radiowa dyskusja powoduje, że Jose Castro, prezes Sevilli, niemalże strzela w tubę prezesa hiszpańskiej federacji, Luisa Rubialesa, to ewidentny znak, że w hiszpańskiej piłce nie dzieje się ostatnio najlepiej. O co obu panom poszło? O Superpuchar Hiszpanii, do tej pory rozgrywany systemem mecz i rewanż. Rubiales postanowił, w drodze wyjątku, naruszyć ten obyczaj i zadecydował, że w tym roku o losach trofeum zadecyduje tylko jedno spotkanie, na dodatek rozgrywane w Maroku. Ta decyzja doprowadziła władze klubu z Andaluzji do szewskiej pasji.

Hiszpańska awantura o Superpuchar

Superpuchar w znanej nam dzisiaj formule funkcjonuje od 1982 roku. Zawsze był rozstrzygany dwumeczem między ligowym triumfatorem, a zdobywcą (albo finalistą) Pucharu Króla. Nie jest to może najbardziej prestiżowe trofeum na świecie, zresztą jak wszystkie superpuchary, łącznie z tym europejskim, ale mimo wszystko ciekawa rywalizacja. Stanowiąca niejako przedsmak przed startującego sezonu. Te potyczki zawsze miały swój urok.

Można oczywiście dyskutować, czy jest sens, żeby w tego rodzaju rozgrywkach grać aż dwa mecze. Biorąc pod uwagę, jak absurdalnie napięty jest dzisiaj terminarz czołowych zawodników Starego Kontynentu, granie tylko jednego spotkania wydaje się mimo wszystko rozsądniejsze. Mamy rok mundialowy, więc dla wielu topowych piłkarzy takie dodatkowe 90 minut gry wydaje się po prostu zbędne, skoro wszystko można jak najbardziej zamknąć w jednym spotkaniu.

Poza tym, taki pojedynczy mecz, być może zakończony rzutami karnymi, doda również Superpucharowi szczyptę emocji. Zespołowi na papierze słabszemu łatwiej będzie podstawić nogę faworytowi i zatriumfować. W ciągu ostatniej dekady, niespodzianki zdarzały się w tych rozgrywkach niezwykle rzadko. W 2015 roku Superpuchar zdobył Athletic, to była sensacja. Poza tym – trzy zwycięstwa Realu, jedno Atletico i aż pięć Barcelony.

Leo Messi w swoich siedemnastu meczach, zdobył aż 13 goli. Na tym polu zdecydowanie deklasuje Cristiano, który o Superpuchar grał tylko siedmiokrotnie i ledwie cztery razy trafiał do siatki przeciwnika. Ostatnim razem rok temu, gdy zdobył przepiękną bramkę, a później wyleciał z boiska za dwie żółte kartki i, na domiar wszystkiego, naruszył nietykalność arbitra. Niby niezbyt wartościowe trofeum, a od emocji na murawie aż kipiało.

Reklama

Jak widać, mecze o Superpuchar Hiszpanii, choć może nie są jakieś szalenie prestiżowe, mają swoją historię i swoje wielkie momenty. Skąd zatem pomysł federacji na zmianę formuły rozgrywek, która aż tak bardzo rozsierdziła władze Sevilli?

Póki co wygląda to raczej na jednorazową decyzję, tak przynajmniej wynika z komunikatu RFEF (hiszpańskiej federacji). Nie udało się po prostu znaleźć odpowiedniej daty w przeładowanym meczami kalendarzu obu zespołów – tym bardziej, że Sevilla bardzo wcześnie zaczyna eliminacje do Ligi Europy, co torpeduje mnóstwo dostępnych terminów.

Ale to nie Barcelona marudzi na tę rewolucję, tylko… właśnie Sevilla. Blaugrana była podobno nawet skłonna odwołać jeden ze sparingów, żeby nie robić kłopotu. Andaluzyjczycy są z kolei znacznie mniej elastyczni i zdecydowanie bardziej rozgoryczeni, że ich propozycje terminów nie zostały wzięte pod uwagę.

Oto fragment ich oficjalnego stanowiska w tej sprawie:

“Na ostatnim spotkaniu, w którym wzięli udział przedstawiciele klubu, a więc w miniony czwartek, Sevilla FC ponownie nalegała na uszanowanie obecnego formatu rozgrywek i ustalonego kalendarza. Niemniej jednak RFEF podjęła dziś decyzję szkodzącą interesom naszego klubu, nie mając nawet stadionu na rozegranie spotkania. Klub uważa to za brak szacunku dla naszej instytucji oraz kibiców.

Sevilla FC zdecydowała się zawrzeć mecz o Superpuchar w karnecie na nadchodzący sezon, tak jak zrobiła to przy dwóch poprzednich okazjach. Wzięła pod uwagę, że zawsze rozgrywano dwumecz, a ponadto dysponowała już zaakceptowanym kalendarzem rozgrywek. Teraz RFEF pozbawia posiadaczy karnetów możliwości obejrzenia finału na ich własnym stadionie.”

Reklama

Faktycznie, głupia sprawa, skoro karnetowiczom obiecało się coś, jak się okazało, bez pokrycia. Reszta awantury wokół Superpucharu to już efekt domina. Podczas wspomnianej rozmowy radiowej, prezes Sevilli, Jose Castro, zarzucał, że decyzja federacji została podyktowana wedle komercyjnych zachcianek Barcelony, a jego klub cierpi wyłącznie z powodu indolencji RFEF, która nie była w stanie znaleźć dogodnych terminów, pomimo konkretnych propozycji ze strony jego klubu. Mimo to zapowiedział, że drużyna Rojiblancos nie wycofa się z rozgrywek.

Tymczasem Luis Rubiales odpowiadał, że jego decyzja nie miała nic wspólnego z meczem sparingowym Barcy, natomiast sam Castro do tej pory przychylnie odnosił się do propozycji rozegrania meczu w Maroku, przynajmniej w prywatnych rozmowach telefonicznych. Generalnie – zrobiła się z tego karczemna awantura, a obie strony konfliktu próbowały się nawzajem zakrzyczeć, bo trudno to było w pewnym momencie nazwać rozmową dwóch, cokolwiek powiedzieć, wysokich rangą dżentelmenów.

Z czysto sportowego punktu widzenia – dla Sevilli to nawet lepiej. Mają zdecydowanie większe szanse zwyciężyć Barcelonę na marokańskim terenie, niż pokonać ją w dwumeczu. Zresztą, ten sam argument moglibyśmy podnieść również w kontekście Pucharu Króla. Dwa spotkania w ramach jednej rundy minimalizują bowiem ryzyko odpadnięcia przez największe kluby w starciu ze słabszym rywalem. Odpada nam zatem pewien element romantyzmu. A szkoda, bo to mimo wszystko dodawałoby uroku tym rozgrywkom, urozmaicało je, a i poszczególne zespoły może zaczęłyby traktować je poważniej?

Sevilla zatem, zamiast obrażać się na cały świat, mogłaby jednak spojrzeć na dobre strony zaistniałej sytuacji. Bo wizerunkowo na całej tej aferze, dodając do tego kwestię karnetów, wyłącznie traci. Barca natomiast póki co dystansuje się od tej szopki na ile to możliwe. I chyba lepiej na tym wychodzi.

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...