Reklama

Justin Gatlin – trędowaty marzyciel

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

08 lipca 2018, 13:25 • 9 min czytania 5 komentarzy

– Swoją karierę rozpocząłem od złotego medalu olimpijskiego. Gdyby świat był idealny, zakończyłbym go też złotym medalem olimpijskim – śmieszne słowa patrząc na to, że wypłynęły z ust gościa mocno pracującego na to, żeby swoje życie idealnie zrujnować. Justin Gatlin, dopingowy recydywista i człowiek, który zepsuł pożegnanie Usaina Bolta, wciąż jak widać nie ma dość. Marzy o byciu królem setki na igrzyskach w Tokio, chociaż będzie miał wtedy już 38 lat. Czy plan lekkoatletycznego wyrzutka ma szansę wypalić? 

Justin Gatlin – trędowaty marzyciel

Co mu powiedział? Chyba każdy na stadionie olimpijskim w Londynie chciał to wiedzieć. Co Usain Bolt wyszeptał mu do ucha. Później zdradził to sam Gatlin: – Kiedy podszedł do mnie, pogratulował mi i powiedział „jeśli ktokolwiek zasłużył na to zwycięstwo oprócz mnie, to tylko ty”.

Chwilę wcześniej zepsuł jednak Jamajczykowi wielkie święto, jakim miał być finałowy bieg na 100 m podczas mistrzostw świata. Bolt miał zdobyć swój czwarty tytuł mistrza planety na tym dystansie, ale to właśnie Justin Gatlin sensacyjnie pierwszy zameldował się na mecie. Drugi był jego rodak Christian Coleman, a rekordziście globu został tylko brąz. Nowy mistrz świata chwilę później został przeraźliwie wybuczany, a publiczność miała gdzieś nawet to, że skruszony sprinter wykonał piękny gest – bił pokłony przed ustępującym królem sprintu.

Jeśli bieg na setkę nazywa się królewskim dystansem, to Gatlin był banitą, który zakłócił wystawną królewską ceremonię. Trudno znaleźć w lekkoatletycznej historii mistrza, który był tak bardzo niechciany. Trudno znaleźć bieg, po którym stadion fetował zdobywcę trzeciego miejsca, a zwycięzcę werbalnie zlinczował. Krępujący – taki był ten dzień dla całej lekkoatletyki.

Sensacja miała jednak oczywiście wymiar etyczny, bo sportowo nikt nie mógł Gatlina skreślać. Nowojorczyk od powrotu do sportu w 2010 r. wiele razy potwierdził, że nawet mimo przekroczenia trzydziestki wciąż jest w czubie stumetrowców. 2012? Brąz na igrzyskach w Londynie. 2013? Wicemistrzostwo świata w Moskwie. 2014? Jego 9.77 było najlepszym wynikiem sezonu. 2015? Znów srebro mistrzostw świata w Pekinie i rekord życiowy 9.74. 2016? Wicemistrzostwo olimpijskie w Rio de Janeiro i najlepszy czas sezonu 9.80. Bardzo dobre wyniki jak na erę Bolta. Chociaż były notorycznie podważane, bo przeszłość Gatlina cały czas dotrzymuje mu kroku.

Reklama

Nic więc dziwnego, że kiedy cztery miesiące po Londynie znalazł się w samym centrum kolejnej afery dopingowej, słychać było chóralne „a nie mówiłem?”.

Wszystko zaczęło się od prowokacji przeprowadzonej przez dziennikarzy „The Telegraph”. Pracownicy brytyjskiej gazety udali się na obóz Justina Gatlina na Florydzie i wzięli tam w obroty trenera Dennisa Mitchella oraz agenta Roberta Wagnera. Podali się za producentów, którzy szykują film o lekkiej atletyce i potrzebują „chemicznej pomocy” dla aktorów, którzy przecież nie mogą wyglądać na planie jak chuderlaki. Mitchell (mistrz olimpijski z Barcelony w sztafecie, ale też koksiarz) oraz Wagner zapewnili gości, że za 250 tys. funtów są w stanie załatwić im testosteron i hormon wzrostu. Podczas jednego ze spotkań agent miał im też rzekomo powiedzieć, że Gatlin wspomagał się zakazanymi środkami. Kiedy gazeta prowokację opisała, obaj panowie oczywiście wszystkiego się wyparli, a Mitchell zaczął nawet brnąć w wersję, że od początku wiedział o przebierańcach i po prostu robił sobie z nich jaja. Amerykańska Agencja Antydopingowa (USADA) takiego poczucia humoru jednak nie ma, dlatego od razu zaczęła węszyć.

Gatlin z kolei od razu przekazał sprawę prawnikowi i puścił w świat oświadczenie, w którym całkowicie odciął się od swojego trenera. Zapewniał, że jest czysty. Należy bowiem podkreślić jedno: prowokacja dziennikarzy nie dostarczyła dowodów na to, że sprinter kolejny raz sięgał doping. Pokazała jednak, że facet, który wcześniej był już dwukrotnie zdyskwalifikowany, wciąż obracał się w towarzystwie podejrzanych ludzi. Trenera Dennisa Mitchella zwolnił dopiero po wybuchu skandalu.

ADHD i ten wredny masażysta

Tak naprawdę, czegokolwiek by jeszcze nie zrobił w sporcie, swoich win już chyba nie odkupi. Gatlin po raz pierwszy został przyłapany na stosowaniu niedozwolonych środków w 2001 r., a więc już w wieku 19 lat. Wówczas w jego organizmie znaleziono ślady amfetaminy. Zdaniem lekkoatlety substancja miała znajdować się w leku, który przyjmował na stwierdzone u niego ADHD. Skończyło się na rocznej dyskwalifikacji, bo była to mało wiarygodna wersja.

Justin GATLIN - 200m - 18.07.2014 - Diamond League - Meeting de Monaco - Photo : SPPress / Icon Sport LEKKOATLETYKA FOT. ICON SPORT/NEWSPIX.PL POLAND ONLY! --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Reklama

Tamta historia nie była jednak aż tak szeroko wałkowana przez media, bo Amerykanin znajdował się dopiero na początku kariery. Zupełnie inaczej było w 2006 r., kiedy wpadł po raz drugi. Wtedy był już mistrzem olimpijskim na 100 m z Aten i mistrzem świata z Helsinek.

Kiedy komisja antydopingowa stwierdziła u niego podwyższony poziom testosteronu, jako recydywiście groziła mu nawet dożywotnia dyskwalifikacja. Później było mowa o ośmiu latach, które w praktyce też zakończyłyby jego karierę, ale ostatecznie stanęło na czterech sezonach na wygnaniu. Tylko dlatego, że Gatlin starał się współpracować z USADA. Współpraca nie oznaczała jednak przyznania się do winy, bo to nigdy nie przeszło mu przez gardło. Gwiazdor do dziś utrzymuje bowiem, że również za drugim razem wszystko działo się nieświadomie. Jego tłumaczenie podwyższonego testosteronu spokojnie mogłoby znaleźć się w zestawieniu najciekawszych dopingowych linii obrony – zdaniem Gatlina, środek podstępnie podał mu masażysta, który chciał w ten sposób zemścić się na sportowcu za zbyt niskie wynagrodzenie i krytykowanie jego pracy.

Mistrz olimpijski, który zniknął ze światowego sportu na cztery lata, omal nie stoczył się jeszcze bardziej. Ukojeniem były dla niego imprezy i alkohol. To wszystko doprowadziło do depresji i myśli samobójczych. Po latach przyznał, że wybrał już nawet sposób na odebranie sobie życia. Podcięcie żył. Zdołał się jednak pozbierać.

Nigdy jednak szczerze nie uderzył się w pierś. Gdyby to zrobił, być może byłby inaczej przyjmowany na stadionach, bo od 2010 r. w wielu miejscach witany jest kocią muzyką. Niedawno na Weszło opowiadał o tym chociażby Karol Zalewski, czyli jedna czwarta naszej złotej sztafety z halowych mistrzostw świata w Birmingham.

Miałem okazję biegać z nim w Rabacie. Kiedy wchodził na stadion, kibice go wygwizdali, ale trudno się dziwić, skoro w przeszłości był na koksie, i to nie jakimś lekkim. Oczywiście wygrał tamten bieg, ale po wszystkim podchodził do każdego z nas i dziękował, że w ogóle mógł z nami pobiec. Że przynajmniej my nie zachowywaliśmy się wobec niego negatywnie. Chociaż dla mnie to i tak było bolesne, bo bądźmy szczerzy, sport to także pieniądze, prestiż i każdy o to walczy. Dlatego moim zdaniem, zawodnik który chociaż raz wpadł na ciężkim „sprzęcie”, nie powinien już więcej startować. Nie i już – mówił nasz sprinter.

Nie wszystkie drzwi były jednak dla niego otwarte. Organizatorzy niektórych mityngów nie zapraszali go, a na zaczepne pytania dziennikarzy, co było tego powodem, odpowiadali krótko – to imprezy komercyjne i mogą zapraszać kogo chcą. Ale mimo to Gatlin wrócił do formy sprzed dyskwalifikacji i potrafił zdobywać medale na igrzyskach w Londynie i Rio oraz mistrzostwach świata. A w międzyczasie próbował ocieplić swój wizerunek. Głównie dzięki fundacji, która pomaga utalentowanym dzieciakom marzącym o lekkoatletycznej karierze.

Chce pobiec pod prąd historii

Po rewelacjach „The Telegraph”, pogromca Usaina Bolta wszedł w tegoroczny sezon z nowym-starym trenerem. Po wylaniu Dennisa Mitchella wrócił do słynnego Brooksa Johnsona. Gatlin nazywa go profesorem ze względu na bardzo analityczne podejście do przygotowania fizycznego. Chociaż sam szkoleniowiec nigdy nie dorabiał do swojego warsztatu specjalnej ideologii. – Lubię kopnąć w tyłek swoich zawodników – mówił po prostu.

W trwającym sezonie Gatlin jak na razie zaprezentował się indywidualnie na zawodach na Grenadzie (zwycięstwo z czasem 10.05), Diamentowej Lidze w Szanghaju (dopiero siódmy, 10.20), Osace (zwycięstwo, 10.06) oraz niedawno w Ostrawie (zwycięstwo, 10.03). Amerykanin po mistrzostwach świata w Londynie mówił wprawdzie, że ma świadomość swojego wieku i żyje z biegu na bieg, ale później zaczął wspominać, że chciałby dotrwać do igrzysk w Tokio. I zdobyć tam nawet złoty medal. Aby tego dokonać, ma skupić się wyłącznie na dystansie 100 m (także w sztafecie) i definitywnie zrezygnować z 200. Celem jest też pobicie rekordu Stanów Zjednoczonych, który wciąż należy do Tysona Gay’a i wynosi 9.69. Ambitne plany patrząc na to, że mówimy o 36-latku. Chociaż jego zdaniem metryka może być tutaj atutem.

Sprint to obecnie bardziej sport dla weteranów. Młodzi zawodnicy popełniają błędy natury mentalnej, chociaż są wystarczająco utalentowani, żeby kiedyś być najlepszymi. Właśnie takie błędy trzymają ich z dala od podium. To rzeczy, które przemawiają za starszymi. Rok 2020 będzie ekscytujący – mówił, chociaż patrząc na historię 100 m na igrzyskach olimpijskich, nie do końca można zgodzić się z jego teorią o weteranach.

Do tej pory tylko dwa finały na 28 w całej historii wygrał zawodnik z trójką z przodu. W 2016 r. był to 30-letni Bolt, a w 1992 r. w Barcelonie 32-letni Linford Christie (zresztą też koksiarz). A pamiętajmy, że o Gatlinie w Tokio raczej nie będzie można powiedzieć, że to gość po trzydziestce. Bardziej pod czterdziestkę. Owszem, po bieżniach wciąż biega chociażby taki okaz jak 42-letni Kim Collins (10.37 w tym sezonie), ale to jednak nie ten rozmiar kapelusza. Gdyby Gatlin spełnił swoje marzenie i faktycznie zdobył drugie w karierze mistrzostwo olimpijskie na 100 m, byłby to ewenement.

August 5th 2017, London Stadium, East London, England; IAAF World Championships; Day 2; Justin Gatlin of USA bows down to Usain Bolt of Jamaica in respect to the Jamaican runner after the American beats Usain Bolt of Jamaica to be crowned champion of the men’s 100 metres final ***** 2017.08.05, Mistrzostwa swiata w lekkiej atletyce fot. John Patrick Fletcher / Actionplus / Foto Olimpik / POLAND ONLY !!! --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

W wywiadzie dla „Daily Mail” Amerykanin powiedział też, że wyobraża sobie powrót Bolta na igrzyska w Tokio. Jego zdaniem Jamajczyk za bardzo kocha stawanie w blokach startowych i rywalizację, żeby rzeczywiście dać sobie spokój z bieganiem zaledwie w wieku 31 lat.

W ogóle wypowiada się o nim bardzo ciepło, podkreślając jego wielkość. Co ważne, sam Bolt nie traktował Gatlina jak wyrzutka. Dał temu wyraz na konferencji prasowej po londyńskim finale. Kiedy dziennikarze dociskali go pytaniami o doping w sprincie i o to, co sądzi o reakcji kibiców na wygraną Amerykanina, bronił go. Przypominał, że swoje już odpokutował i ma prawo startować.

„Chodzę spać jak babcia”

Pytanie, czy aktualny mistrz świata będzie potrafił dotrwać w wysokiej formie aż do 2020 r. On sam twierdzi, że tak, bo od momentu powrotu na bieżnię po drugiej dyskwalifikacji prowadzi się zupełnie inaczej. Zrozumiał, że jeśli chce rywalizować z młodszymi i biegać w granicach 9.7-9.8, w pierwszej kolejności musi dać sobie spokój z imprezami.

Kiedy wielu moich przyjaciół niebędących sportowcami imprezuje, pije piwo w barze, ja siedzę w domu na kanapie. W ręku mam butelkę wody, oglądam Netfliksa i szykuję się do kolejnego dnia. Chodzę spać już o 22, jak jakaś babcia – mówił.

Ale oczywiście nie samemu omijaniu alkoholu Gatlin zawdzięcza swoją długowieczność. W momencie powrotu w 2010 r., jak na swoje standardy był fizycznie zapuszczony. Ważył 91 kilogramów, czyli aż osiem więcej, niż na złotych igrzyskach w Atenach. Pod naciskiem trenera Dennisa Mitchella kompletnie zmienił swoje nawyki żywieniowe. Żeby mieć pełną kontrolę nad tym, co wcina Justin, szkoleniowiec obrał dość ciekawą strategię: kazał swojemu podopiecznemu dzwonić za każdym razem, kiedy będzie miał zamiar coś zjeść. Za każdym razem miał łapać za telefon i mówić, co chce wyciągnąć z lodówki. Pewnego razu Gatlin zadzwonił do Mitchella późnym wieczorem, bo miał akurat ochotę na kawałek szarlotki. Trener powiedział, że to dla niego niezdrowe. Nic nie dały nawet negocjacje, że to przecież ciasto z jabłkami.

Dziennikarze magazynu „Esquire” zapytali go, jak wygląda jego żywieniowy plan dnia. Odpowiedział, że na śniadanie pochłania koktajl proteinowy plus warzywa, po treningu dwa batony Nutri-Grain, na lunch dużą sałatkę i pierś z kurczaka, a na obiad potrawkę z chilli. Ze swoich ulubionych przysmaków musiał całkowicie odstawić czekoladę.

Zaczął też zupełnie inaczej prowadzić się poza sezonem. Wcześniej, kiedy miał fajrant, lubił popuścić pasa, zapychać się pizzą i hamburgerami. O treningu, nawet lekkim, często nie było mowy, bo w końcu jak wolne, to wolne. Obecnie także po sezonie cały czas utrzymuje organizm w stanie gotowości, chociaż niekoniecznie na bieżni. Treningi bokserskie, jazda na rowerze, bieganie – to tylko kilka aktywności.

Zmiany można też zauważyć w technice biegu. Jego dzisiejsza mechanika różni się nieco od tej przed dyskwalifikacją. Jak sam tłumaczy, większość sprinterów za bardzo koncentruje się na podnoszeniu wysoko kolan, traktując to za jeden z najważniejszych elementów wpływających na szybkość. Jego zdaniem, najważniejsza jest jednak energia, jaką sprinter wkłada w ziemię. Mówiąc inaczej, z jaką siłą pracują stopy w momencie kontaktu z nawierzchnią. Gatlin zawsze wyglądał jak terminator, ale od kilku lat jego trening stał się jeszcze bardziej siłowy.

Oto przepis na eliksir młodości, chociaż dla wielu i tak jest to receptura mocno podejrzana. Bo Justinowi trybuny po prostu już nie wierzą.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI 

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...