Mecz na mundialu musi być sam w sobie stresujący. Tym bardziej jeśli decyduje o wyjściu z grupy. Sytuacja Johna Obi Mikela przed spotkaniem z Argentyną była jednak dużo bardziej stresująca, bo reprezentant Nigerii – kilka godzin przed meczem – dowiedział się, że jego ojciec jest porwany. Porywacze żądali okupu, a on nie mógł nikomu o tym powiedzieć. Wiedział jednak, że nie może zawieść swoich rodaków i rozegrał pełne 90 minut!
Były pomocnik Chelsea o porwaniu ojca dowiedział się od jednego z członków rodziny. Chwilę później skontaktował się z porywaczami, którzy zażądali od niego 28 tysięcy dolarów, a także przekazali instrukcję odnośnie do przekazania okupu. Zagrozili również, że jeśli 31-latek powiadomi kogoś o porwaniu, to jego ojciec straci życie. Wszystko to działo się na cztery godziny przed meczem! Defensywny pomocnik postanowił jednak, że zagra z Argentyną, a o całej sytuacji nie powiadomił nawet selekcjonera.
– Nie wiedziałem, co robić w tej sytuacji. Zdawałem sobie jednak sprawę, że nie mogę zawieść 180 milionów Nigeryjczyków. Musiałem to jakoś wymazać z głowy i zagrać… Powiedziano mi, że nie mogę o tym mówić nikomu. Nie chciałem ponadto rozmawiać o tym z selekcjonerem, by nie miało to żadnego wpływu na drużynę. Więc nawet jeśli chciałem o wszystkim powiedzieć trenerowi, to po prostu nie mogłem tego zrobić – cytował piłkarza serwis ESPN.
Ojciec piłkarza porwany został w południowo-wschodniej Nigerii, gdy jechał samochodem na pogrzeb. W niewoli przebywał siedem dni, po czym odbiła go policja. Obecnie przebywa w szpitalu, ponieważ był torturowany. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie było to pierwsze porwanie. Siedem lat temu John Obi Mikel także dostał telefon od porywaczy, którzy zakomunikowali mu, że jeśli nie przekaże okupu, to już nigdy nie pogada z ojcem.
Porwania członków rodziny znanych sportowców w Afryce są niestety bardzo popularne. Cała ta sprawa pokazuje jednak, że John Obi Mikel jest człowiekiem o wielkim charakterze i mocnej psychice. Piłkarze często narzekają, że nie mogą dobrze grać, bo na ich konto nie trafił przelew. Ba, właśnie afrykańskie reprezentacje często nawalały na mundialu, ponieważ nie potrafiły się skupić na graniu. Przykładów daleko szukać nie trzeba, bo cztery lata temu piłkarze Nigerii, Ghany i Kamerunu przede wszystkim szarpali się o pieniądze, a dopiero później myśleli o graniu. A tutaj gość wychodzi, żeby zatrzymać Leo Messiego, cały czas myśląc o tym, że jego ojciec jest w rękach gangsterów. Naprawdę trudno o większe poświęcenie się dla barw narodowych. John Obi Mikel pokazał, że dla reprezentacji jest w stanie zrobić niemal wszystko. Cóż, duży szacunek, bo naprawdę mało kto, zdecydowałby się grać w takich okolicznościach.
***
W podobnej sytuacji do Nigeryjczyka była kiedyś prawie cała reprezentacja Kolumbii, o czym opowiedział nam niedawno Faustino Asprilla. Spójrzcie na fragment rozmowy (całość) z Kolumbijczykiem:
Przed mundialem w 1994 roku wielu typowało Kolumbię na czarnego konia imprezy, zwłaszcza po rozgromieniu w eliminacjach Argentyny 5:0, której strzelił pan dwa gole. Ostatecznie nie wyszliście z grupy, a na wasza formę wpływ miało wiele czynników – nazwijmy to – pozasportowych.
Wiedzieliśmy, że mamy najmocniejszą reprezentację od lat i na mundial jechaliśmy może nie jako faworyci – zawsze są nimi Niemcy, Brazylijczycy czy Włosi – ale na pewno celowaliśmy w więcej niż trzy mecze i szybki powrót do domu. W życiu piłkarza przychodzi czasem taki moment, w którym czujesz, że to jest twój czas, że teraz albo nigdy. I my tak mieliśmy z mundialem 1994. Przegraliśmy jednak pierwszy mecz z Rumunią i atmosfera posypała się kompletnie. Praktycznie od razu po meczu zaczęliśmy wysłuchiwać pogróżek. Chociaż to nie były pogróżki, tylko realne groźby. Przestaliśmy przywiązywać uwagę do tego, co tu i teraz.
Jak wyglądały te groźby?
Były skierowane w stronę konkretnych osób. Najbardziej zastraszani byli Gabriel Gomez i trener Francisco Maturana, ale działało to negatywnie na cała drużynę. Nikt nie myślał o boisku. Trener nie był w stanie nawet rozpracować taktycznie przeciwników, a przed samym meczem zamiast odprawy kazał nam wyjść z hotelu i zadzwonić do swoich rodzin. Co chwile sprawdzaliśmy, czy bliskim nic się nie stało i czy wciąż są pod opieka policji. Telefony przed meczem dały nam dużo i mogliśmy względnie spokojni przystąpić do spotkania z USA, chociaż o piłce wciąż nikt nie myślał – cały czas w głowie mieliśmy bezpieczeństwo rodzin, które pozostały w Kolumbii.
***
Oczywiście nie każdy jest gotowy na takie poświęcenie, co jest jak najbardziej zrozumiałe. W 1978 roku na mundialu w Argentynie nie zagrał Johan Cruyff, ponieważ obawiał się o swoją rodzinę. Rok przed turniejem do jego domu wpadł porywacz, który przystawiał mu pistolet do głowy. Wówczas w mieszkaniu byli również inni członkowie rodziny. Z tamtej sytuacji udało się szczęśliwie wyjść, ale życie Holendra diametralnie się zmieniło. W jego otoczeniu cały czas była policja i ochrona. W takich okolicznościach wybitny trener i piłkarz FC Barcelony nie chciał jechać na drugi koniec świata, by grać w piłkę… Tym bardziej trzeba docenić postawę Johna Obi Mikela, bo potrafił w tak trudnym momencie zebrać myśli i zagrać w meczu o dużą stawkę.
Fot. NewsPix