Reklama

Nikt im tego nie zabierze, po prostu sami to sobie wyrwali. Sukces w piekle!

redakcja

Autor:redakcja

28 czerwca 2018, 19:58 • 3 min czytania 3 komentarze

Jak powszechnie wiadomo, piłkarską potęgą nie jesteśmy. Jak wiadomo od niedawna, nawet przy bardzo dobrym przygotowaniu fizycznym, taktycznym, mentalnym i cholera wie jakim na mundialu nie możemy liczyć na więcej niż Irańczycy czy Marokańczycy. Dlatego wypada bardzo mocno docenić to, w jaki sposób potrafiliśmy dziś w Wołgogradzie przykryć piłkarskie braki i wygrać z tak renomowanym rywalem jak Japonia. 

Nikt im tego nie zabierze, po prostu sami to sobie wyrwali. Sukces w piekle!

No bo nie zapominajmy, że do grupy trafiliśmy przecież najmocniejszej. Cholerne kulki, słabszemu zawsze wiatr w oczy. Wystarczy chyba wspomnieć o tym, w jak silnych klubach grają ci, których w bój wypuścił trener Japończyków i wszystko jasne.

FC Metz – Olympique Marsylia, Southampton, Urawa Reds, Galatasaray – Cerezo Osaka, Getafe – Hamburger SV, Leicetser City, Fortuna Dusseldorf – Mainz.

To nie to, co Bayern, Monaco czy Napoli. Dostaliśmy więc kolejny dowód na to, że w piłce nożnej dwa plus dwa nie zawsze równa się cztery. Że dzielny Dawid może pokonać potężnego Goliata. Wystarczyła pełna koncentracja, jazda na tyłkach, perfekcyjne wykorzystanie stałych fragmentów gry i odrobina szczęścia. Na pochwały nasze Orły zasługują za cały mecz, ale szczególną uwagę warto zwrócić na jego końcowe fragmenty, gdy z wyrachowaniem godnym szachowego mistrza Polacy potrafili utrzymać rywala daleko od naszej bramki, nie bacząc na to, że przecież jeden gol tutaj lub w meczu Kolumbii z Senegalem mógł wiele zmienić. A już prośba selekcjonera w kierunku Kamila Grosickiego, którego “uraz” pozwoliłby wpuścić na boisko Jakuba Błaszczykowskiego i ukraść kilka cennych sekund, była posunięciem tak genialnym, że każe się jeszcze raz zastanowić nad przedłużeniem współpracy z selekcjonerem. Co prawda Łukasz Fabiański w strefie mieszanej przeprosił kibiców za ten fragment meczu, ale przecież każdemu może zdarzyć się językowy lapsus.

36283371_1693132790741122_4575849468439560192_n

Reklama
36281694_1693137710740630_2098319715708436480_n

I, co warto podkreślać na każdym kroku, wszystkiego dokonaliśmy w piekle. Zarówno jeśli chodzi o warunki atmosferyczne, jak i temperaturę narzucaną przez rosyjskich kibiców. Głośne okrzyki “Rossija, Rossija” miały zdeprymować naszych, ale to się nie udało. Do tego najprawdopodobniej nieświadomi naszych ograniczeń gospodarze, przeraźliwymi krzykami domagali się w końcówce bardziej ofensywnej gry. Na szczęście Lewandowski i spółka nie dali się podpuścić. Gest wykonany kiedyś w Moskwie przez Władysława Kozakiewicza chyba byłby jak najbardziej na miejscu.

Wszystko to również bez większego wsparcia biało-czerwonej widowni. Pod stadionem byliśmy świadkami koszmaru Kazimierza Grenia.

– Ticket? Ticket? O, Polak, chcesz bilet?
– Za ile? – pytam z ciekawości.
– Za uścisk dłoni. Ale serdeczny!

W pociągu jadącym do Wołgogradu i na mieście to samo. Głośnego wsparcia w zasadzie nie było, a do tego dochodziły szydercze, a także narzucające dodatkową presję śpiewy: “Już za cztery lata, już za cztery lata, Polska będzie mistrzem świata!”.

Reklama

36368114_1693137487407319_5698491217386405888_n

Teraz tym kibicom pewnie nie jest do śmiechu. Po takim meczu ich kpiące, pełne jadu “życzenie” nie brzmi już tak nierealnie. Udowodniliśmy, że jednak potrafimy grać jak równy z równym na mundialu, na którym nie ma słabych drużyn. A że dodatkowo piłkarze w strefie mieszanej nie chełpili się z powodu wyszarpanego zwycięstwa, lecz do sukcesu podeszli z pokorą i z pełną świadomością swoich słabych stron o przyszłość możemy być raczej spokojni.

Może to mało profesjonalne, ale chyba wypada to zaintonować: na cześć naszych –  hip-hip, hurra.

Z Wołgogradu, 
Mateusz Rokuszewski

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...