Dwa lata temu o tej porze mogliśmy być zadowoleni. Nasza reprezentacja, po wielu kompromitacjach, w końcu zagrała na miarę oczekiwań na dużym turnieju. Co więcej – lekko wyszła nad kreskę. Grupę opuściliśmy z siedmioma punktami na koncie i Niemcy zawdzięczali Arkowi Milikowi fakt, że z nami zremisowali. Górnik Zabrze wówczas opłakiwał spadek z Ekstraklasy. W jego barwach grał łysawy gagatek, którego jedynym atutem było to, że przypominał Michała Pazdana.
***
Mamy rok 2018. Ten sam łysawy gagatek w mundialowym „meczu o honor” był najlepszy spośród reprezentantów Polski. To Rafał Kurzawa.
Gdy zobaczyliśmy Kurzawę w pierwszym składzie na Japonię, nawet lekko uśmiechnęliśmy się. Pal licho mecz, gorzej być nie może, a i tak wracamy do kraju. Niech pokaże się na mundialu, proszę bardzo, dawaj chłopie. Ale mimo wszystko nie zakładaliśmy, że w zasadzie przyćmi wszystkich rutyniarzy.
Były już pomocnik Górnika wyglądał na gościa, który w ogóle nie przejął się samym faktem, że jest na MŚ, znajduje się na niemal pełnym stadionie i gra z orzełkiem na piersi. Niektórym (większości) wiązało to nogi. Kurzawa zagrał właśnie tak, jakby wyszedł na murawę w Zabrzu, a rywale postraszyliby go co najwyżej Joelem Valencią albo Bartoszem Śpiączką.
Od pierwszego gwizdka grał na pełnym luzaku, choć przytrafiły mu się pewne błędy. Piłkę dotknął już w drugiej minucie, gdy po raz pierwszy miał szansę dorzucić ją z rzutu rożnego. Piłka została wybita przez Japończyka. Kilkadziesiąt sekund później przytrafiła mu się strata, wynikająca z błędu technicznego. Przez następne kilkanaście minut zaliczył kilka udanych podań, w tym dobre rozciągnięcie gry do Artura Jędrzejczyka oraz inaugurację kontry odbiorem, a następnie przetransportowanie piłki do Roberta Lewandowskiego.
Oczywiście Rafał Kurzawa to przede wszystkim stałe fragmenty. Po jednym z nich Kamil Glik prawie wygrał pojedynek w polu karnym Azjatów, ale sędzia odgwizdał faul naszego stopera. Strzelać natomiast Kurzawa próbował dwukrotnie – raz, gdy uderzenie lewą nogą trafiło wprost w Japończyka i potem, kiedy przeniósł futbolówkę nad poprzeczką (kopał z powietrza prawą nogą). Polacy najgroźniejszą sytuację w pierwszej połowie stworzyli sobie w 33. minucie. Kurzawa zanotowałby kluczowe podanie, gdyby Kawashima puścił strzał Kamila Grosickiego. W końcówce „Kurzi” świetnie wrócił do swojego pola karnego i wybił piłkę, oszczędzając nam nerwów.
Byliśmy zadowoleni z Rafała w pierwszej połowie. Naprawdę. Chłopak wszedł bez kompleksów i grał swoje. A druga odsłona? Zrobił to, co tygryski lubią najbardziej.
59. minuta na zegarach. Rzut wolny z okolic trzydziestego metra, a przy piłce ustawiona dwójka Grosicki-Kurzawa. Wiedzieliśmy, na co stać byłego zawodnika Górnika, toteż po cichu liczyliśmy, że on zacentruje. Tak się stało. Rafał odpalił cyrkiel, wrzucił piłkę, a Jan Bednarek zdobył bramkę dla Polaków. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, kto ma tu największy udział.
Za wolny. Za mało dynamiczny. Z Ekstraklasy? Nie nada się. Będzie bez szans. Na lewym wahadle za słaby w defensywie, na skrzydle za słaby w ofensywie. Zagotuje się. Nie wytrzyma presji.
Było tyle negatywnych opinii o potencjalnym występie Kurzawy. A on wyszedł, pokazał klasę i teraz możemy go pochwalić bez naciągania. Jak na ten mundial w naszym wykonaniu to naprawdę dużo.
Fot. FotoPyk