Droga z Warszawy do Wołgogradu samochodem przy dobrym ruchu to około 25 godzin. Raczej nie do pokonania na raz, trzeba wziąć nockę. Pociągiem to 19 godzin do Moskwy i przesiadka w zaledwie 21-godzinny skład prosto na miejsce. Bezpośrednio z Kazania to z kolei 15 godzin autem bądź 20 pociągiem. Samoloty? Na linii Kazań – Wołgograd w tygodniu kursują tylko dwa bezpośrednie połączenia, więc ciężko się wstrzelić. Nieco łatwiej jest z Moskwy, ale wiadomo – lot Warszawa – Moskwa i później Moskwa – Wołgograd to już pewne koszty. Nie każdy może na nie przystać.
W skrócie – to w pizdu daleko.
Wołgograd to miasto, w którym praktycznie nie ma nic. Atrakcji zero. Atmosfery mistrzostw brak. Imprez niewiele. O nocleg trudno, bo baza nie jest zbyt okazała. Spacerując po mieście czujemy się tak, jakbyśmy odwiedzali jakieś Radomsko, tylko że trochę większe, biedniejsze i znacznie brzydsze. Oczywiście z całym szacunkiem dla Radomska.
W skrócie – poza meczem nie ma tu nic do roboty.
I ci ludzie, jadąc tyle kilometrów, poświęcając kilka dni swojego życia, dostają…
Nazwijmy rzeczy po imieniu – ślinę między oczy.
Nie potrafię inaczej nazwać tego, co zobaczyłem. Odbyłem 20-godzinną podróż do Wołgogradu tylko po to, by obejrzeć reprezentację Polski, która jest tak samo apatyczna, co w meczach z Senegalem i Kolumbią, która broni wyniku podpisując na ostatnie minuty meczu pakt o nieagresji z Japończykami (zręcznie nazwana ustawka, co?) i która realizuje te dwa punkty w meczu z rezerwowym garniturem Japonii. A na końcu trener wychodzi do mediów i mówi, że to wcale nie ustawka, a realizowanie planu taktycznego polegającego na niskim pressingu.
Wielu kibiców po meczu w Kazaniu miało poważny dylemat: wracać do domu (lub w nim pozostać) czy pchać się do Wołgogradu? Oczywiście, znaczna ich część zrezygnowała z przyjazdu, a bilety na ten mecz można było dostać na czarnym rynku za zero złotych. Chętnych jednak brakowało. Ci, którzy kupili wejściówki kilka miesięcy temu za ponad 120 euro śmiali się, że przed stadionem załapią się za symboliczną opłatą na znacznie lepsze krzesełko. Tak, pod stadionem nie było widać wielu Polaków. Tak, najgłośniej zaśpiewaną przyśpiewką na meczu była „Rassija! Rassija!” zaproponowana przez postronnych kibiców. Tak, kto mógł, w ostatnich dniach posprzedawał swoje bilety. Tak, kibice nie mogą – jako całość – powiedzieć o sobie, że dali radę. Że wierzyli. Że byli z reprezentacją do końca. Jako grupa dali dupy.
Ale ktoś tam jednak przyjechał. Ci najwytrwalsi. Ci ostatni słuchacze pod sceną.
I dostali ślinę między oczy.
Gratuluję wszystkim, którzy zostali w domach. To jedna z lepszych decyzji waszego życia.
Fot główne: Już nawet wolontariusze pokazują nam drogę do domu.
A tak przed meczem bawili się kibice: