Nawet na mundialu może prześladować cię Ekstraklasa i wcale nie mam na myśli tego, że nasi zagrali z Senegalem jak ostatnie dziady. Centrum Kazania, znajduję się tuż przy Kremlu. Widzę wielką arenę, która wygląda jak latający spodek i myślę sobie: Kazaniu, nigdy nie będziesz Katowicami. Obok spodka stoi jednak on. Symbol, który zdradza wszystko. Wielki, pomarańczowy, przaśny i przede wszystkim dumny. Słoń.
Błyskawicznie powstaje pytanie: czy BiBi Termalica po spadku przeprowadza się do Kazania?
Odzywa się we mnie dusza dziennikarza śledczego. Badam, wypytuję, wydzwaniam. Moje wnikliwe dociekanie szybko przynosi odpowiedź: latający spodek to siedziba cyrku.
Tylko uwiarygadnia to tezę o BiBi Termalice. Czyżby poszli po rozum do głowy i zajęli się wreszcie tym, co potrafią najlepiej?
***
Mam problem z tym całym Kazaniem. Niby fajne miasto, a jakieś takie nijakie. Bez błysku. Niby ładne, ale jak się dobrze przyjrzysz widzisz rudery, które władze miasta muszą ukrywać przed światem. Niby główna ulica imponuje, Kreml też, ale na dobrą sprawę zwiedzać nie ma co. Przypomina mi trochę Dortmund – miasto, w którym dobrze się żyje, ale miasto nijakie do bólu, w którym jedyną odskocznią jest sport. Tak samo jak w Kazaniu, który nazywany jest gdzieniegdzie nawet sportową stolicą Rosji.
Dlaczego? Zaczęło się w 2013 roku od uniwersjady. Niby turniej to niezbyt poważny – świat nie żyje przecież zmaganiami studentów – ale wszyscy mieszkańcy jak jeden mąż wspominają go jako przełomowe wydarzenie w dziejach miasta.
Maria, Rosjanka polskiego pochodzenia, z którą spotykam się dzień przed meczem: – Uniwersjada dała nam wszystko. Drogi, dobre autobusy, stadiony, hale. Wcześniej miasto wyglądało fatalnie. Właśnie z tego powodu mieszkańcy cieszą się na takie imprezy.
Potem były mistrzostwa świata w pływaniu, curlingu, Puchar Konfederacji, parę mniejszych wydarzeń, no i dziś mundial, na który Kazań w zasadzie nie musiał się przygotowywać. Bierze go z marszu.
Sierp i młot przy wejściu do knajpy – ot, rosyjska codzienność.
Zdjęcie naprawdę zrobione w Kazaniu.
Kazań przypomina Dortmund też w innym aspekcie – jest wielokulturowy.
Kazań – jak i cały Tatarstan – to jedna, wielka mieszanka dwóch nacji: tatarskiej i rosyjskiej. Żyją one ze sobą w zgodzie, tak przynajmniej deklarują mieszkańcy. Po upadku ZSRR nie było żadnych wielkich scysji pomiędzy oboma narodami – no, może poza lokalną debatą, czy język tatarski na pewno jest konieczny w szkołach jako język, którego obligatoryjnie muszą uczyć się wszyscy. Długo tak było, ale już z tego zrezygnowano. Kto chce – może się uczyć po tatarsku, kto nie chce – nie ma takiego obowiązku. W urzędach dogadasz się i w jednym, i w drugim języku.
Karim, kolega Marii: – Jestem z pochodzenia Tatarem i od małego mówiłem w tym języku, ale już go dość mocno zapominam. W domu mówi się po rosyjsku, tak łatwiej. Tata wychowywał nas w poczuciu kultury tatarskiej, ale tata od nas odszedł. Rosjanie? Nie mamy pomiędzy sobą żadnych kłótni. Jesteśmy razem. Różnice pomiędzy naszymi narodami? Ja zasadniczo żadnych nie widzę.
W mieście czuć, która dzielnica jest tatarska, a która rosyjska. Centrum. Mijam wypasioną cerkiew, a minutę później stoję już pod eleganckim meczetem. Na ulicy, na której jestem, kobiety zakrywają głowy, a w knajpach nie można zamówić alkoholu. W sklepach sprzedają sami Tatarzy. Wchodzę do knajpy, by coś zjeść i na moich oczach pisze się kolejny odcinek sensacji XXI wieku.
W tatarskiej knajpie nie można zamówić tatara.
Ostatni raz w takim szoku byłem, gdy na Węgrzech nie znalazłem placka po węgiersku.
***
Panowie Imielski i Leniarski, którzy popełnili książkę „Najważniejszy mecz Kremla” (swoją drogą – świetną), zaryzykowali tezę, że Kazań byłby nawet w stanie pomalować trawę na zielono, byle tylko dobrze wypaść w oczach świata. Trzy tygodnie do Pucharu Konfederacji. Portugalia bukuje swój hotel w centrum miasta. Władze chcą skontrolować, czy niczego jej nie zabraknie. Wchodzą do jednego z pokojów, patrzą przez okno, a tam…
No Kazań. Brzydki, oszpecony, podpudrowany w innej części dzielnicy, ale nie tu.
Władze wpadły więc na rewelacyjny pomysł – namalujmy w tym miejscu mural dla Ronaldo. Skrzyknięto najlepszych grafficiarzy, zapłaconą im niemałą sumkę, a ci błyskawicznie obmalowali cały blok mieszkalny wizerunkiem Portugalczyka.
Z ulicy muralu nawet nie widać. By go zobaczyć, trzeba wejść przez bramę, co udaje nam się przy eskorcie policji. Pod muralem, którego zdjęcia obiegły cały świat, stoi dziś zdezelowane auto, pokryte rdzą i na kapciach. Pod muralem, który dopiero co był wizytówką miasta, a dziś mało kto z lokalsów o nim nie pamięta.
Ale taki jest Kazań. Kiedy trzeba, potrafi zatuszować swoje wszystkie niedoskonałości.
***
Oglądając wczorajszy mecz Niemców ze Szwedami w centrum Kazania uświadomiłem sobie, jak bardzo nielubianym narodem są nasi sąsiedzi. Pal licho, że Polacy skakali z radości po bramce Szwecji – to akurat oczywiste. Ale że identycznie będą zachowywać się Kolumbijczycy? To już trochę szok. Bo co do Niemiec ma Kolumbia? Nie wiem. Ale może kibicowali pod Brazylię, by ta dostała w 1/8 finału łatwiejszego przeciwnika.
Widząc rozradowanych Polaków, czułem się trochę jak Krystyna Janda. Aż chciało się im przypomnieć, że jutro Niemcy mogą powiedzieć: – I z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie.
Pod koniec meczu – co za dziejowa ironia! – Szwecja zaczęła bronić Częstochowy i gdyby nie gol Kroosa, mielibyśmy chociaż 24 godziny radości na tych mistrzostwach. Wprawdzie to radość na zasadzie „sąsiadowi też popsuło się auto”, ale zawsze radość. A tak – póki co musimy szukać jej w innych, mniejszych rzeczach.
Ja na przykład swoją odnalazłem w gołębiach. Pub w centrum. Zasiadam na krześle, gdy ktoś szturcha od tyłu:
– Ty jesteś z Weszło? To wy robiliście ten hydepark o gołębiach? Wielkie brawa dla was, w szczególności dla Pawła Paczula. My też ich nie cierpimy!
Takich słów w sercu Kazania się nie spodziewałem. Zabrzmi to pewnie górnolotnie, ale jeśli kiedykolwiek miałem poczuć osławioną misyjność dziennikarstwa, to był właśnie ten moment. O poważnych problemach trzeba mówić, może świat choć trochę będzie lepszy.
Razem. Przeciwko gołębiom.
I razem. Przeciwko Kolumbii.
Choć będąc szczerym średnio wierzę, że uda się pokonać choć jednego z przeciwników.