Reklama

Stanowski po meczu z Senegalem: grillowanko

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

20 czerwca 2018, 12:24 • 7 min czytania 190 komentarzy

Emocje opadły, pora trochę sobie popisać (ja), albo sobie poczytać (wy). Polecam, Krystyna Czubówna.

Stanowski po meczu z Senegalem: grillowanko

Czy można było spodziewać się aż takiej katastrofy?
Nie, aż takiej nie można było. Łatwo się wyzłośliwiać po wczorajszym meczu, sam jestem w tym niezły, ale zejdźmy na ziemię: straciliśmy dość absurdalne gole, po sytuacjach, jakie na co dzień w piłce na tym poziomie się nie zdarzają. Można, a nawet pewnie należy doszukiwać się różnorakich błędów taktycznych i personalnych, natomiast na sam koniec o wyniku meczu decydują konkretne sytuacje. Ile razy widzieliśmy przez ostatnich pięć lat taką stratę Łukasza Piszczka, jak wczoraj przy golu na 0:1. Odpowiem – ani razu. Siłą rzeczy nie widzieliśmy też ani razu takiej straty Piszczka, po której dodatkowo nie udaje mu się sfaulować rywala i po której pada gol samobójczy. To jak z katastrofą lotniczą: jeden błąd nie wystarczy, musi zaistnieć kilka problemów w tym samym czasie. Dokładnie tak samo wyglądała bramka na 0:2. Ile razy widzieliśmy Krychowiaka podającego aż tak źle? I Bednarka reagującego aż tak źle? I Szczęsnego reagującego aż tak źle? Ile razy widzieliśmy trzech zawodników z silnych europejskich lig, którzy do spółki wyczyniają takie cuda? Ani razu, drodzy państwo, ani razu.

Na początku nie mieliśmy szczęścia, a potem doszedł do tego jeszcze pech – powiedział kiedyś Juergen Wegmann, emerytowany niemiecki piłkarz. Nie musicie tego nazwiska zapamiętywać, ale cytat lubię.

Przy wszystkim co o piłce wiemy, musimy pamiętać, że czasami po prostu na boisku masz pecha. Oczywiście można to nazwać brakiem umiejętności, ale o ile w przypadku Cionka byłbym skłonny przytaknąć, o tyle w przypadku Piszczka już nie. I w przypadku Krychowiaka też nie, bo akurat podania do tyłu to on przez całą karierę miał opanowane do perfekcji, gorzej było z tymi do przodu.

Ale czy pechem można tłumaczyć tę porażkę?
Troszeczkę tak, ale jednak… nie. To znaczy bramki dostaliśmy co najmniej nietypowe, ale przyznajmy to: byliśmy tragiczni w każdej formacji. Tragiczna obrona, tragiczna pomoc i tragiczny atak. A skoro tak to jest wielce prawdopodobne, iż gdyby Senegal potrzebował goli, to by je strzelił w inny sposób, w innym momencie.

Reklama

My nie byliśmy w stanie zagrozić bramce. Nie było ani jednego zawodnika z formacji pomocy lub ataku, o którego występie moglibyśmy powiedzieć, że był chociażby poprawny. W zasadzie można wrzucić na grilla dowolnego zawodnika i każdego przysmażyć w ten sam sposób. Dlaczego drużyna ustawiona na wskroś ofensywnie nie była w stanie oddać groźnego strzału – pozostanie to tajemnicą mundialu. Kadra Nawałki, zazwyczaj mocna, grywała i słabe w ofensywie meczu, ale takiego – nigdy. I to akurat w momencie, gdy selekcjoner po raz pierwszy machnął ręką na bezpieczeństwo i zaordynował: po prostu strzelmy jedną więcej! Na nich!

Środek nie rozgrywał, skrzydłowi nie dorzucali, napastnicy nie strzelali. Robert Lewandowski został schowany do kieszeni, co nawet wyszło mu na dobre, bo na przykład Arkadiusz Milik – na swoje nieszczęście – widoczny był trochę bardziej i tego nie da się „odzobaczyć”.

Czym najbardziej zadziwił Nawałka?
Taktyką. Ale nie w tym sensie, że zagraliśmy złą taktyką, ale że zagraliśmy taktyką, której w zasadzie nie testowaliśmy ani razu. Wszystkie sparingu – strata czasu. Może służyły wprowadzeniu w błąd rywala, ale jak na razie w błąd wprowadziliśmy samych siebie. Z Chile i z Litwą graliśmy inaczej, aż tu nagle mecz na Mundialu i wychodzimy bez próby generalnej, z jednym defensywnym pomocnikiem. A potem przechodzimy na grę trójką z tyłu, co akurat ćwiczyliśmy, ale zawsze bez powodzenia, więc trudno było zakładać, że po raz pierwszy uda się ujarzmić tę taktykę akurat podczas mistrzostw świata.

Ale też Nawałka strzelił sobie w stopę przy powołaniach. Bez względu na to, czy zmienił Jakuba Błaszczykowskiego z powodu kontuzji, czy też słabej gry, trudno było nie odnieść wrażenia, że selekcjoner sam sobie odebrał możliwość manewru. Nie wziął żadnego wartościowego rezerwowego prawoskrzydłowego, bo wziął Peszkę. Mam dość słuchania, że z nim grupa czuje się lepiej, bo mówimy o dorosłych ludziach. Gdyby nagle nie było między nimi Peszki, to przestaliby się uśmiechać? Obgryzaliby paznokcie z tęsknoty? Nie bądźmy śmieszni. Na mundial pojechał facet, którego selekcjoner nie wpuścił, bo goniąc wynik wolał zmienić taktykę i wpuścić środkowego obrońcę. Moim zdaniem zmiana Błaszczykowskiego na środkowego obrońcę nie jest zmianą ofensywną, bez względu na to, jak się poprzestawia cyferki na tablicy z taktyką.

Dodać też należy, że holował Nawałka przez lata Thiago Cionka i wszyscy poza nim spodziewali się, czym może się to skończyć.

Reklama

Kto był najlepszy?
Szukanie pozytywów po tym spotkaniu to trochę jak informowanie chorego na nowotwór, że w sumie górnej ósemki jeszcze nie trzeba wyrywać. Ale dwóch zawodników na pewno się obroniło. Pierwszym był ten, którego notorycznie kwestionowano – Michał Pazdan. Pora się przyzwyczaić, że całe to gadanie na jego temat jest bez sensu, ponieważ akurat Pazdan jest piłkarzem, który nie zawodzi w ważnych meczach. Może dać ciała w sparingu, może się obciąć w meczu z Niecieczą, ale gdy masz zagrać przeciwko dużej drużynie to jest ministrem obrony narodowej. Albo wiceministrem, gdy obok ma Glika.

Nie zbłaźnił się też Rybus i to byłoby na tyle.

Kto był najgorszy?
I tu naprawdę mamy mocną konkurencję. Zacznijmy od początku?

Czy Wojciech Szczęsny zrobił coś w tym meczu dobrze? Nie, miał jedną okazję, by zrobić cokolwiek i akurat wtedy zrobił coś źle.

Czy Thiago Cionek zrobił coś dobrze? Spuśćmy zasłonę milczenia, na jego występ i ogłupiające statystyki, które mogłyby sugerować, że stanowił dla drużyny jakąś wartość.

Czy Łukasz Piszczek zrobił coś dobrze? Łukasz Piszczek zagrał swój najgorszy mecz w kadrze.

Czy Jakub Błaszczykowski zrobić coś dobrze? Jakub Błaszczykowski nie zrobił w ogóle nic, więc dobrze też nic.

Czy Kamil Grosicki zrobił coś dobrze? No, dorzucił z rzutu wolnego i to by było na tyle.

Czy Grzegorz Krychowiak zrobił coś dobrze? No, strzelił gola po rzucie wolnym, a oprócz tego wszystko inne zrobił źle albo bardzo źle i aż można się zastanawiać, czy sędzia by nas nie uratował, wyrzucając go z boiska w 45 minucie.

Czy Piotr Zieliński zrobił coś dobrze? Coś tak, ale to było jakoś między otwarciem paczki czipsów i zjedzeniem pierwszego czipsa, bo potem… Potem był fatalny.

Czy Arkadiusz Milik zrobił coś dobrze? Szybko zszedł z boiska.

Czy Robert Lewandowski zrobił coś dobrze? Jedną akcję, w której dał się sfaulować, a poza tym był jakimś takim zwykłym Teodorczykiem.

Czy Bednarek zrobił coś dobrze? Bednarek w sposób juniorski zawalił gola.

O, to jest w ogóle ciekawe. Jan Bednarek – chłopak o dużym potencjale – ma całą masę wyznawców, którzy nie pozwalają go krytykować. Twierdzą na przykład, że to, iż nie widział przeciwnika (nie widział?!) stanowi dla niego usprawiedliwienie, podczas gdy mnie się zawsze wydawało, że obrońca przeciwników powinien widzieć. Wyjaśnijmy tę bramkę raz na zawsze: Krychowiak wrzucił granat do własnego okopu. Bednarek mógł go odrzucić w pizdu, ale nie zrobił tego, bo się zagapił, bo gdy miał po granat sięgnąć to zaczął zastanawiać się nad losem fok w Zatoce Gdańskiej, bo zwolnił zamiast przyspieszyć, bo pomyślał, że może w sumie to lepiej będzie jak ten granat odrzuci biegnący Wojciech Szczęsny. To Bednarek spośród wszystkich piłkarzy na boisku miał najłatwiejszą sytuację do tego, by po prostu zażegnać niebezpieczeństwo. Czyż nie taka jest rola obrońców? Zażegnać niebezpieczeństwo? Zaasekurować kolegów? Naprawić błąd poprzez proste wybicie w aut? Krychowiak zagrał fatalnie i tego nikt nie kwestionuje. Ale potem Bednarek nie zagrał w ogóle. I to jest problem.

Co musimy zrobić przed kolejnym meczem?
Wrócić do pary Glik – Pazdan, bo każde inne zestawienie nas pogrąża. Zastanowić się, czy to przypadek, że Wojciech Szczęsny znowu źle rozpoczyna turniej? I wrzucić do środka pola kogoś, kto nie porusza się po boisku, jakby wyprowadzał psa, tylko kogoś kto się porusza, jakby przed wściekłymi psami uciekał – czyli Góralskiego. Chciałbym wierzyć, że Milik nie jest psychicznie spalony, ale coś mi podpowiada, że jest i to na amen, czyli do końca turnieju.

Czy mamy szansę wyjść z grupy?
Mamy. Niewielkie, ale mamy. Nie będziemy faworytem w meczu z Kolumbią, ale odrobina wiary – wcale nie takiej irracjonalnej – nie zaszkodzi. Ta drużyna z tymi piłkarzami w składzie jest w stanie wygrać taki właśnie mecz. Nie wygra dziesięciu takich meczów na dziesięć, pewnie nie wygra pięciu. Ale trzy wygra. I trzeba liczyć, że to będzie jeden z tych trzech.

Czekam na Roberta Lewandowskiego. Podczas Euro 2012 nie był zawodnikiem, który nas pociągnął w górę, ale widocznie to jeszcze nie był jego czas. Podczas Euro 2016 również takim piłkarzem nie był. Jeśli nie teraz, to kiedy? Karty w reprezentacyjnej karierze nie zapisuje się w eliminacjach do wielkich turniejów, ale w wielkich turniejach właśnie. Nie mam pojęcia, ile goli Grzegorz Lato strzelił w eliminacjach do mundialu, bo nigdy mnie to nie obchodziło. Wiem, ile strzelił w 1974. Na razie „Lewy” ma w wielkich turniejach dwa gole, czyli tyle co Bartosz Bosacki. A chyba nie o to nam wszystkim chodzi.

Zdaję sobie sprawę, że trudno jest wyczyścić głowy w kilka dni, trudno dokonać twardego resetu, trudno uwierzyć, że beznadziejna we wtorek drużyna może być bardzo dobrą w niedzielę. Ale to jednak możliwe. Zwłaszcza, że przeciwko nam wystąpi zespół, który musi dokonać tego samego.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

190 komentarzy

Loading...