– Powiedziałem swoim piłkarzom, aby grali dla miłości do wygrywania, a nie dla strachu przed porażką.
Taki sekret kuchni meczowej zdradził Juan Carlos Osorio, selekcjoner reprezentacji Meksyku. Mistrzowie świata na kolanach, to i mistrzowski cytat.
A przecież kilka dni wcześniej meksykańscy piłkarze byli pośmiewiskiem całego świata, źródłem wstydu dla całego kraju. Gdy inne kadry trenował zabójcze centrostrzały, szlifowały elegancką taktykę ręcznik-5-2, przesiadywały godzinami w kriokomorach i na masażach, o Meksyku mówiło się przez pryzmat imprezy w basenie, którą uszlachetniło trzydzieści dziewczyn do towarzystwa.
Wybuchła afera, którą prezydent meksykańskiej federacji, Decio De Maria, skomentował lakonicznym “Dzień wolny to dzień wolny”, dolewając oliwy do ognia.
Niektórzy piłkarze tuż po upublicznieniu kompromitującego nagrania opuszczali zgrupowanie i lecieli do żon, by ratować swoje małżeństwa. Wątpliwe, by Osorio miał taki plan na ostatnie dni przed mistrzostwami.
A przecież czekali Niemcy pod wodzą Joachima Loewa, synonim turniejowego walca, zawsze pod wodzą Jogiego dojeżdżający minimum do strefy medalowej.
Ale paradoksalnie myślę, że ta afera mogła Meksykanom pomóc. Gdy wydawało się, że mecz z Niemcami nie mógł mieć większej stawki, nagle urósł jeszcze kilkukrotnie.
Piłkarze byli zhańbieni. Niektórzy w oku cyklonu, inni, nawet jeśli nie byli zawiadowcami słynnego już basenowego PKP Regio, to oberwali rykoszetem. Ten mecz nabrał dla nich wymiaru arcypersonalnego. To nie był mecz o punkty – to był mecz o odkupienie w oczach narodu, ale też w oczach bliskich. Po części sami widzimy jak to zadziałało – żartowaliśmy z Meksykanów od czasu wybuchu afery, ale teraz, po przechodzącym do historii meksykańskiej piłki 1:0, jest to raczej mrugnięcie okiem niż druzgocącą szyderka.
Taką, z całego świata, otrzymaliby gdyby zawalili mundial. Mogli pójść drogą Kamerunu z 2014, który dał się zapamiętać głównie przez pryzmat awantur o premie. Folklor, ekipa która nie dorosła do turnieju, zawaliła na boisku i poza nim.
Ten los Meksykanom już nie grozi.
Teraz mają setki milionów sympatyków na całym świecie. Są na szczycie listy potencjalnych czarnych koni turnieju, którymi obrodziło po paru dniach jak nigdy.
Jak jeszcze poprawią skuteczność w kontrach, nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Bo może jest wcześnie, może faworyci potrzebują czasu, by się rozpędzić, być może doświadczeniem i jakością zrobią różnicę w późniejszych fazach, ale na razie zawodzą jak jeden mąż. Mistrzostwa ruszyły na piątym biegu, nie biorąc jeńców, rzucając na kolana, i naprawdę moim zdaniem mogą być tymi, gdzie nawet w strefie medalowej trafią się wyjątkowe niespodzianki.
Osobiście byłem pewny, że Brazylia pokaże magię godną swoich dawnych mistrzów. Przecież to zespół kompletny.
W bramce Alisson po rewelacyjnym sezonie w Romie, bohater Ligi Mistrzów, jedno z najgorętszych bramkarskich nazwisk na rynku transferowym. Z lewej strony Marcelo, który moim zdaniem przerósł na swojej pozycji nawet Roberto Carlosa, bo tak jak RC pięknie podłączał się do przodu i miał strzał, dzięki któremu mógłby dorabiać przy wyburzeniach, tak Marcelo jest jedynym w swoim rodzaju lewym obrońcą-rozgrywającym. Tak dobrym, że tę rolę spełnia nawet w ekipie pokroju Realu Madryt.
Idźmy dalej, stoperzy pierwsza klasa, Paulinho i Casemiro po świetnym sezonie, Coutinho po transferze do Barcelony, grający najlepszy futbol w swoim życiu. Dojrzały, wszechstronny Willian, jeden z najjaśniejszych punktów Chelsea, Gabriel Jesus i Danilo po demolce z Manchesterem City i naukach od Guardioli.
Wreszcie Neymar, który – nie mam co do tego wątpliwości – liczy, że to będzie jego turniej, jego Puchar Świata, który pozwoli mu zrobić wyrwę w wieloletniej dominacji Messiego i CR7. I umówmy się, jeśli ktoś ma papiery na przerwanie duopolu, to właśnie on.
Za sterami zespołu Tite, którego piłkarze – w szczególności Neymar – traktują jak drugiego ojca, a który poprowadził Canarinhos do demolki w wymagających eliminacjach CONMEBOL. Na ławce kolejne gwiazdy, ale też piłkarze do noszenia fortepianiu, do biegania, do walki łokciami, do łamania kości, słowem – do wyboru, do koloru. Kadrowo najmocniejsza ferajna, do spółki z Francją, z tym, że Francuzi dzisiaj to taki tygiel kulturowy, że wewnątrz szatni musi kipieć, jednej wielkiej piłkarskiej rodziny nie będzie, w przeciwieństwie do Brazylii.
I co?
I wydmuszka. Szwajcaria ich kompletnie zneutralizowała. Kanarki w klatce. Drugi celny strzał dopiero w 77 minucie – więcej magii zdarzało się w meczach Piasta Gliwice.
Chciałbym uwierzyć, że to turniej, który otwiera na oścież drzwi drużynom z drugiego szeregu. I jak nie chciałbym balonika, tak nie da się ukryć, że na ten moment, na dzień przed startem naszych w mistrzostwach, w tym gronie jesteśmy również my.
Leszek Milewski