Reklama

Weszło z Moskwy: Islandia taka, że HUHUHUH!

redakcja

Autor:redakcja

16 czerwca 2018, 18:30 • 6 min czytania 5 komentarzy

Islandzcy kibice to w skali światowej marka już o wiele gorętsza niż islandzcy piłkarze. Pod stadionem stoi na oko dwudziestoosobowa grupa. Poliki wymalowane flagami, płachty z czerwonym krzyżem z białą obramówką i niebieskim tłem na plecach, czapki wikingów na głowach. I charakterystyczny znak: gromkie, mocne, dynamiczne „HUH!”. 

Weszło z Moskwy: Islandia taka, że HUHUHUH!

– Hej, zrobicie „HUH!” do kamery? – pyta dziennikarka brazylijskiej telewizji.

Grupa zatrzymuje się i zgodnie z życzeniem z nieudawaną radością na ustach pozuje do obiektywu.

– HUH!!! HUH!!! HUH!!!

DSC02251 DSC02250

Reklama

Za chwilę sytuacja się powtarza – tym razem podchodzi do nich telewizja z Argentyny, za chwilę jakaś inna, a za chwilę zwykły fotoreporter. Zaczepiają ich też kibice, którzy chcą zrobić sobie z nimi fotkę albo po prostu zagadać i zbić piątkę. Gdy grupa przystaje na chwilę, wokół niej ustawia się wianuszek osób z aparatami. Tylko kilku z nich to zawodowcy, którzy przyjechali na stadion Spartaka Moskwa przygotować fotorelację, reszta to zwykli kibice z Rosji, Argentyny bądź neutralnych państw. Każdy chce mieć cokolwiek wspólnego z Islandią. Tą kultową Islandią, w której rozkochał się cały świat.

– Ilu Islandczyków przyjechało do Rosji? – pytam grupkę.
– 50 tysięcy! – słyszę.
– Ty, ale to jedna szósta naszej populacji – dopowiada wielkolud z rudą twarzą o aparycji wikinga.
– Musisz wszystko psuć? Byłem ciekaw, czy uwierzy!

Przyznają, że dopóki ich kibicowanie sprawia światu radość, ta „sława” wcale ich nie męczy, choć irytować zwyczajnie musi, gdy grupa mająca podążać za islandzką flagą co rusz się dezorganizuje, bo kolejne osoby proszą o pamiątkową fotkę. Jakkolwiek to zabrzmi, są tak popularni, że nie mogą dojść w spokoju na sektor. Gdy gra Islandia, ze stadionu nie wychodzi się po dziewięćdziesięciu minutach. Czeka się jeszcze kilka chwil, aż piłkarze zbiją sobie wzajemnie piątki, podejdą do kibiców i wraz z nimi będą klaskać w rytm wykrzykując wiadome słowo.

DSC02244 DSC02238

Równie barwni są jednak Argentyńczycy, albo może inaczej – pochodzący z Argentyny wyznawcy Leo Messiego. Przed meczem ani przez chwilę nie słychać przyśpiewki „Argentina!”, słychać jedynie „Messi! Messi!”. To w tej postaci ulokowane są nadzieje całego narodu, to ona namalowana jest na transparentach z aureolą tuż obok Boskiego Diego. Tego uwielbienia nie jest w stanie zachwiać nawet zmarnowany karny (chwilę po nim lider Barcelony podchodził do wolnego, a po trybunach niosło się gromkie „Messi! Messi!”) czy niepokojąca wypowiedź sprzed kilku dni.

– Nie wiem, czy po mistrzostwach świata dalej będę reprezentował Argentynę. Zobaczymy, ile uda nam się ugrać.

Reklama

Nogi argentyńskich kibiców po jej przeczytaniu prawdopodobnie się ugięły, tak samo jak wtedy, gdy Leo wybiegał na rozgrzewkę i przywitała go ogromna wrzawa latynoskich gardeł, których na stadionie była wielka przewaga. W tym błękitno-białym morzu można było bez problemu rozpoznać Islandczyków. Nie tylko poprzez granatowy kolor koszulek, lecz przede wszystkim przez uniesione ręce. Islandzcy kibice – moim zdaniem ze szkodą dla widowiska – zajęli wspólnie tylko jeden narożnik, a poza tym zostali rozproszeni po całym stadionie w trzydziesto-, może pięćdziesięcioosobowych grupach. Gdy najliczniejszy sektor zaczynał inscenizować „HUH!”, te pomniejsze w lot łapały rytm i biły w dłonie wraz ze wszystkimi. Synchronizacja godną pozazdroszczenia.

Czy to był mecz dwóch najfajniejszych grup kibicowskich mundialu? A co tam, pozwolę sobie na taką deklarację – tak, był.

DSC02249DSC02236

Mundial to wydarzenie, które otwiera wiele kontaktów, no więc dziś po raz pierwszy poznaliśmy się z Leo Messim w relacji stadionowy widz – piłkarz. Wolałbym chyba jednak, by do tego spotkania nie doszło, bo Leo dość mocno popracował na to, by na jego pomniku zostało kilka rys. Pal licho ten niestrzelony karny – zdarza się – oglądając go na żywo najbardziej irytuje jego tumiwisizm. Argentyna podchodzi do pressingu, potrzeba mobilizacji – Leo stoi. Argentyna sunie z atakiem – Leo drepcze gdzieś z tyłu. Oczywiście, w Barcelonie jego gra wygląda niemal identycznie, ale należy pamiętać, że jego klub to maszyna, która pracuje idealnie nawet mimo „zawieszek” swojego lidera, a Argentyna… Co tu dużo mówić – jej piłkarze byli dziś mniej więcej tak wybiegani, jak pomnik znajdujący się przed stadionem Spartaka. Wygląda na to, że kadrą tą targa konflikt nie do rozwiązania – no bo nie dojdziemy, czy to cała reszta jest winna (bo powinna zaakceptować, że Messi jest jaki jest i zapieprzać za kilku) czy jednak Messi (bo jako lider drużyny powinien dać sygnał – także do walki). Niektórzy twierdzą, że nieustanne uwagi działają na jego drużyny destrukcyjne – mnie się jednak wydaje, że więcej szkód przynosi (przynajmniej Argentynie, bo Barcelonie nie przeszkadza) leniuszkowatość Messiego. Choć – by była jasność – to oczywiście wielki piłkarz, bez którego Argentyny na mundialu mogłoby nie być. Od kogo jednak wymagać przełamania tej stagnacji, jak nie od niego? Przecież nie od Pavona.

Ale i w kwestii swojej wielkości Messi ukruszył swój pomnik. Widzieć go na żywo pierwszy raz i zobaczyć, jak piłka odskakuje mu na kilka metrów? No, panie kolego, nie przystoi, chyba że to ja przywiozłem do Moskwy jakiegoś ekstraklasowego wirusa. Po tym jak Islandia wykonywała auty a’la Damian Zbozień nie mam prawa tego wykluczać.

DSC02246 DSC02242

Ekstraklasowego wirusa mogli przywieźć także polscy aktorzy z Szymonem Marciniakiem w roli głównej. Jak się spisali? Dobrze, by nie powiedzieć – bardzo dobrze. Zadanie mieli o tyle trudne, że po każdym wejściu w Argentyńczyka, zwłaszcza Messiego, cały stadion dostawał szewskiej pasji. Wejść z kolei nie brakowało – Islandczycy, całkiem mądrze zresztą, wybrali wkurzanie Argentyńczyków skrobaniem, małymi faulami, nawet w okolicach pola karnego. Wiedzieli, że mikrusy z Ameryki Południowej niewiele zrobią po wrzutkach z bocznych sektorów boiska, więc co im szkodziło? Wybijali ich skutecznie z rytmu, momentami wręcz paraliżowali. W głowie pozostał obrazek, gdy jeden z Islandczyków miał w przerwie pretensje do Marciniaka, lecz ten zbył go żartem i z bananem na twarzy bagatelizował jego uwagi. Trochę zdezorientowało to protestującego piłkarza.

Zdezorientowany chwilę potem byłem także i ja, już w biurze prasowym.

– Kto to jest? – pyta anglojęzyczny dziennikarz po pięćdziesiątce.
– Sampaoli – odpowiadam, doceniając fachowość jegomościa doskonale odnajdującego się w realiach współczesnej piłki.
– Kto?
– Trener Argentyny.

Hasło „trener Argentyny” sprawiło, że ów Fachowiec poruszył niebo i ziemię. Nim skończył się wydzierać do wolontariuszy, by ci czym prędzej pogłośnili mu telewizor, w szaleńczym zrywie zaczął wywalać rzeczy ze swojego plecaka w poszukiwaniu kajetu i długopisu, po czym przystąpił do sporządzania wariackich notatek, po których – strzelam – nie doczyta się nawet on sam. Targała nim frustracja, w przeciwieństwie do samego Sampaoliego, który nie bardzo wiedział, co może jeszcze zrobić. Po niecelnym strzale Messiego w doliczonym czasie gry odwrócił się w stronę ławki, rozłożył ręce i pokręcił głową z niedowierzaniem.

Jak Messi nie strzela z takich pozycji, to co ja mogę?

Stawiam sto dolców, że właśnie tak wtedy pomyślał. Sampaoli ma jednak do rozwiązania poważniejszy problem niż nieudane zrywy Messiego: jak zmusić reprezentację do biegania?

Z Moskwy JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Weszło

Ekstraklasa

Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Szymon Janczyk
157
Feio, Zieliński i Mozyrko – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii!

Komentarze

5 komentarzy

Loading...