Wyobraźcie sobie mecz o własne życie. Jak w Mortal Kombat, tylko zamiast nudnej ludzkości, stawką jest twoja własna, osobista rzyć.
Do swojej ekipy możesz zwerbować każdego piłkarza, jaki kiedykolwiek kopał gałę. Rywalem piłkarskie odpowiedniki złych z “Kosmicznego meczu”.
Na kogo stawiasz? Pele?
Zeigbo?
Beckenbauer?
Ożóg?
Ja zacząłbym od wręczenia opaski kapitańskiej Cristiano Ronaldo.
Wczorajszy mecz był tak dobry, że po ostatnim gwizdku czułem się jak na haju. Zataczałem się, a w głowie wyłącznie przyjemne otępienie i lekkość, wypisz wymaluj efekt miękkich narkotyków.
Ale choć Hiszpanie wspaniale podnieśli się z kolan, choć Nacho posłał rakietę ziemia-ziemia, a Costa zatańczył z portugalskimi obrońcami wzorcową wiejską sztachetówkę, w której cios łokciem jest akurat niezbędnym elementem, tak to wszystko składało się tylko i aż na wybitny mecz.
To, że naćpałem się meczem piłkarskim, sprawił dopiero Ronaldo.
Jeden z najlepszych indywidualnych występów jakie widziałem, galeria zachwytów w sąsiedztwie Jacka Nicholsona w “Lśnieniu”. Trzy gole na mundialu, trzy gole w TAKIM meczu, w derbach Półwyspu Iberyjskiego, a jeszcze przecież dochodzi krwisty smaczek wynikający z wojenki CR7 z hiszpańskim fiskusem.
Karnego wywalczył, potem pewnie wykorzystał. Druga bramka to niby farfoclazo De Gei, ale to Ronaldo podjął ryzyko i Ronaldo dał bramkarzowi szansę na pomyłkę. Trzecie trafienie z miejsca, od momentu kopnięcia, trafiło do muzeum światowej piłki.
Ale najlepsze i najistotniejsze jest to, że Ronaldo we wczorajszym meczu to nie tylko gole. On naprawdę nie chciał być solistą. Jaką patelnię wystawił w pierwszej połowie Guedesowi? Jak rzucał wyzwanie Boltowi podczas kontr? Jak bił się w tyłach? Taka nieistotna, mogąca umknąć sytuacja: Hiszpania rozgrywa piłkę przed własnym polem karnym, szuka okazji do zbudowania ataku pozycyjnego. Ronaldo gania jak szalony, jak siedemnastolatek pierwszy raz wystawiony do składu, który chce pokazać, że jest coś wart i zasługuje na to, by trener Złomańczuk dał mu i za tydzień pięć minut.
A przecież ten chłop ma trzydzieści trzy lata, jest kolekcjonerem Złotych Piłek, milionerem, który wygrał w futbolu prawie wszystko. I ciągle chce mu się tak samo jak dzieciakowi, który wychodzi na podwórko w meczu 2A na 2B (wiecie, że nie ma na świecie bardziej prestiżowych meczów).
Im jestem starszy, tym mniej zwracam uwagę na jego osławiony żel, stawanie na palcach przy zdjęciach, wszelkie i liczne zachowania, które irytują ludzi i sprawiają, że wczoraj pisali:
“Nie lubię dziada, ale szacuneczek”.
W sumie najbardziej podobała mi się uwaga Kamila Gapińskiego, który napisał, że zaczynał mecz będąc za Hiszpanią, a na koniec kibicował, by CR7 wtłukł czwartą.
Ronaldo toczy właśnie mecz, który rozgrywamy wszyscy. Mecz z czasem, z upływającymi latami, które sprawiają, że pewne sprawy stają się dla nas tylko melodią przeszłości, wypadają z horyzontu na zawsze. Trzydzieści trzy wiosny na karku to dla sportowcu dużo, wielu w tym momencie zjeżdża już z wolna do bazy. Po Ronaldo nie widać nic. Wyprzedza tych młodziaków, przestawia ich, cały czas daje im szkołę.
Ale fizyczne starzenie się, któremu wypowiedział osobistą vendettę w imieniu nas wszystkich, to jedno. Ronaldo jeszcze skuteczniej wygrywa z tym, co po latach nadgryza nasz umysł – zdradliwa rutyna i momenty znudzenia tym, co się robi i czym się żyje.
CR7 tutaj wygrywa 5:0.
Jest uosobieniem szalonej determinacji, szalonej woli zwycięstwa, nieustannego głodu sukcesu. Zawsze i wszędzie, bez względu na mecz, dlatego wiedziałbym, że również za moją rzyć wyprułby sobie żyły, bo jest rywal, bo jest stawka, bo jest komu utrzeć nosa.
Bo jest mecz, a mecz jest po to, żeby go wygrać.
To tak jak powiedział kiedyś Nawałka:
Pasja? Pasja to za mało.
To musi być obsesja.
Cieszmy się, że żyjemy w czasach takiego giganta. Nawet najwięksi oponenci CR7 jeszcze będą za nim tęsknić, jeszcze będą go rzewnie wspominać.
***
Zaginione artefakty ludzkości:
– Święty Graal
– Złoty pociąg
– Zdjęcie Pierluigiego Colliny z włosami
– Taśma, na której Quaresma strzela bramkę z czuba.
***
Proszę was, Maroko – Iran słabe? Oczywiście, że druga połowa głównie polegała na zgadywaniu, który facet następny będzie leżał i zwijał się z bólu. Ale przecież mecz rozstrzygnął przepiękny szczupak do własnej bramki. W 94 minucie.
Autor gola, Bouhaddoz, to napastnik, wpuszczony w pogoni za wynikiem. Winnym był także sprokurowania rzut wolnego, po którym padło rozstrzygnięcie.
Możecie mówić, że mecz był nudny. Wasza wola. Proszę bardzo.
Ale nie powiecie chyba, że to nudna historia?
Leszek Milewski
Napisz autorowi, że kiedyś na pewno mecz 2A na 2B rozstrzygnął swojakiem-szczupakiem