W trakcie pierwszych zajęć reprezentacji Polski w Soczi najbardziej intensywne sprinty wykonali Ivan, Rusłan i Keisuke. Po selfie z Robertem Lewandowskim pędzili tak, jakby jutra miało nie być. Najbardziej efektowny zwód wykonał chłopak, który minął ochronę, by dostać się w tym celu na drugą stronę boiska. Więcej determinacji było poza barierkami ogradzającymi murawę niż na niej. Treningi otwarte treningami są w zasadzie tylko z nazwy.
– Dlaczego dałeś Robertowi do podpisu koszulkę Messiego?
– Bo to dwaj najlepsi piłkarze na świecie, a Robert powinien trafić do Barcelony. Uwielbiam go od momentu, w którym strzelił cztery bramki Realowi. Bo Realu nienawidzę – mówi mi chłopak, który z Krymu przyjechał na mecz Portugalii z Hiszpanią. Przyjechał już dwa dni wcześniej, by nie przegapić treningu naszej kadry. Wcześniej przez kilka lat mieszkał w Warszawie. By mnie przekonać podaje nawet dokładny adres i zapewnia, że pamięta „Lewego” jeszcze z gry dla Legii. Żarciku o tym, że chyba pomylił go z Arruabarreną nie łapie.
On wróci do domu szczęśliwy, bo zdobył podpis, po który tu przyszedł. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, ale były też nagrody pocieszenia, czyli zdjęcia czy autografy innych kadrowiczów. Gdyby Robert sam chciał wszystkich zadowolić, musiałby siedzieć w ośrodku Sputnika do inauguracji mistrzostw. Dużym zainteresowanie cieszył się też głównie truchtający dookoła boiska Glik, czasami ktoś krzyknął „Szczęsny”. Dwa lata temu w La Baule na podobnym wydarzeniu kadra miała większy spokój. Choć trzeba też przyznać, że do zainteresowania, jakim wczoraj cieszyła się kadra Brazylii, trochę zabrakło. Na Neymara i spółkę przyszły cztery tysiące, a po selfie z gwiazdą wpadano nawet na murawę.
Inna kwestia jest taka, że tyle osób zapewne w ośrodku naszej kadry by się nie zmieściło. To kameralny obiekt położony trochę na uboczu. 12 kilometrów od hotelu kadry. Od trasy wzdłuż Morza Czarnego trzeba odbić niedaleko daczy Stalina. Dookoła oczywiście znajdziemy okna, z których mogliby piłkarzy podglądać ciekawscy, podobno właśnie to zniechęciło innych zainteresowanych, ale wysoki (wyższy niż sugeruje w swoich wytycznych FIFA) płot zdecydowanie utrudni robotę ewentualnym szpiegom.
By tu wylądować, musieliśmy mieć też trochę szczęścia – ośrodek już wcześniej zaklepali sobie Holendrzy, ale później musieli grzecznie zdać klucze do bramy, bo piłkarze mieli na czerwiec i lipiec trochę inne plany. Ale niektórzy z nich może tu jeszcze wpadną – Sputnika bardzo chętnie odwiedzają drużyny klubowe, by popracować w tych przyjemnych warunkach. I rosyjskie reprezentacje młodzieżowe. Ośrodek otwierał sam Putin, o czym przypomina zdjęcie na ścianie, więc musiało być na bogato.
Przy czym, widać też ogrom pracy wykonanej specjalnie na przyjazd naszej kadry. Murawy wyglądają tak, że człowiek najchętniej sam złamałby kilka przepisów i kopnął piłkę parę razy. A biuro prasowe postawione przez PZPN prezentuje się na tyle dobrze, że można by odwołać hotel i zameldować się tu z materacem.
Włos z głowy z lokatorom nie spadłby z pewnością, bo bezpieczeństwa pilnują Rosjanie i na tym punkcie maja bzika. Mnie w ośrodku przywitała pani w towarzystwie psa tropiącego. Później tradycyjne prześwietlenie plecaków i rekwirowanie wszystkiego, czym w teorii można zrobić coś złego. Z powodu nadmiaru zapalniczek był problem, by domknąć szufladę.
Ale festyn już za nami, od jutra będziemy widzieć tu inne obrazki. Pora na pracę.