Przysłowia są podobno mądrością narodów. Problem w tym, że prawie zawsze znajdziemy przysłowia wzajemnie się wykluczające. W praktyce można zrobić z nich podpórkę pod wszystko.
Grosz do grosza, a będzie kokosza. Hulaj dusza, piekła nie ma.
Kto pierwszy ten lepszy. Co nagle to po diable.
Od wódki rozum krótki. Na frasunek dobry trunek.
I tak dalej, i tak dalej, do każdej sytuacji, do każdego zachowania, każdego zdarzenia, sukcesu, błędu. Ale jest przynajmniej jedno mądre powiedzenie, którego podważyć nie da się w żaden sposób. Najlepszym sposobem, żeby utrzeć nosa tym, którzy życzą ci jak najgorzej – którzy cię nie lubią, nienawidzą, mają za zero – jest sukces. Nic nie zaboli ich mocniej.
Weszło, bezkompromisowe, punktujące głupotę i rozpasane zakłamywanie rzeczywistości, przekłuwające nadymane ega i nadmuchiwane w różnych miejscach baloniki, wskazujące bezceremonialnie wszelakie patologie, dorobiło się wielu wrogów. Miało ich od pierwszych tygodni istnienia. Z czymś takim jak Weszło polska piłka zwyczajnie nie miała do czynienia i była to reakcja szokowa.
Mówiono, że to nie jest dziennikarstwo. Mówiono, że to nie jest merytoryka. Mówiono, że Weszło jest tu na chwilę, a wiele razy różne osoby nie tylko życzyły rychłego upadku, ale groziły, że w nim pomogą.
I co?
I mamy dziesięć lat. Jesteśmy w lepszej formie niż kiedykolwiek, jesteśmy też liczniejsi niż kiedykolwiek. Rok temu otworzyliśmy się na inne sporty. W tym otworzyliśmy radio, które w krótkim czasie zyskało rzeszę wiernych słuchaczy. Nie zatrzymujemy się ani na chwilę – za moment wystartuje Weszło TV, a także portal poświęcony e-sportom. O przyszłego sezonu swoje mecze w b-klasie będzie grał KTS Weszło, czyli znowu projekt, o którym w wielu mediach nawet by nie pomyśleli. Może nie wypada sobie tak słodzić, ale nawet, gdy spróbowaliśmy sił w papierze, wydając ORŁY 2018, wyszło tak, że takiego mundialowego magazynu po prostu w Polsce nie było.
Nie chciałbym być w skórze tych, którzy tak szczerze, z głębi serca, mieli nadzieję zatańczyć na naszym grobie, a przynajmniej odczuliby wtedy satysfakcję, pierwsi krzyknęliby “a nie mówiłem!” czy “nareszcie!”. Musi być dla nich niesłychanie frustrujące, że Weszło stało się medialnym kombajnem, a aby to osiągnąć nie musiało iść na zgniłe kompromisy, tylko wciąż jest sobie sterem, okrętem i żeglarzem, który nie boi zapuszczać się na nieznane wody, czego przykładem choćby KTS, inicjatywa która, umówmy się, nie jest standardem dla mediów. Można być pewnym, że gdy te dzieci Weszło nauczą się chodzić i nie trzeba ich będzie prowadzić za rączkę, rodzina znowu się powiększy. W jakich kierunkach? Naprawdę nie wiadomo, bo nie ma sufitu, sztucznych granica, ogranicza nas tylko własna wyobraźnia.
Nie pamiętam który trener powiedział – mniej więcej – że każda drużyna jest silna swoimi ludźmi, a jej ludzie są silni tym, że są częścią mocnej drużyny. Na pierwszy rzut oka wygląda to na mowę-trawę. Ale tak nie jest. Na Weszło rzadko przychodzili ludzie, którzy byli w momencie dołączania na Weszło uznanymi firmami. Częściej byli to ludzie w branży anonimowi (lub prawie anonimowi), tak jak choćby ja, wywalony z pracy na widlaku w magazynie pod Zduńską Wolą, utrzymujący się na powierzchni dzięki najgorszemu, co tylko można pisać – tekstom pod pozycjonowanie, raz o spawaniu okrętów, raz o stadninach dla koni. Ale dostałem szansę, popartą nie tylko możliwością sprawdzenia się, ale też wyrozumiałością, dzięki której dostałem czas dla rozwoju.
To trochę jak Widzew czasów Sobolewskiego, powstający znikąd u boku ŁKS-u, niekwestionowanego wówczas łódzkiego giganta, monopolisty na piłkę w regionie. Był marginalizowany. Lekceważony. Po awansie do Ekstraklasy sam Krzysztof Mętrak skazywał Widzew na pożarcie. Ale czas płynął, a Widzew się rozwijał, nie bojąc się niekonwencjonalnych ruchów, a nawet czyniąc z nich swój znak rozpoznawczy, by nie powiedzieć: tożsamość. Tak kilka lat później dobił do Pucharu Europy, powszechnej rozpoznawalności i momentu, w którym sam mógł sobie pozwolić na hitowe transfery, na jakie dziś i Weszło może sobie pozwolić, a których byliśmy świadkami w ostatnich miesiącach.
Jest coś takiego jak “weszlacki charakter”, który spaja nas wszystkich i który sprawia, że utożsamianie się z – było nie było – miejscem pracy jest na zupełnie innym poziomie. Musiałem zaznaczyć “było nie było” właśnie dlatego, że jeśli jesteś weszlakiem, bycie na Weszło oznacza dla ciebie coś więcej niż tylko pracę, a z takiego podejścia płyną dodatkowe pokłady motywacji i zaangażowania, które – jak na boisku – robią różnicę.
Może ktoś ma większy budżet, może ktoś ma większą tradycję, może ma liczniejszą redakcję, ale na tym polu jesteśmy – mówią kolokwialnie – nie do zajebania.
Nie znaczy to, że wszyscy jesteśmy tacy sami, kubek w kubek. Tak samo jak w drużynie również u nas jest cała plejada charakterów i stojących za nimi historii. Dla kogoś to pierwsza praca, ktoś ma bogate doświadczenie. Ktoś ma jeszcze mleko pod nosem, ktoś dzieciaki w szkole. Ktoś jest duszą towarzystwa, ktoś jest ekspresyjny, ktoś jest introwertykiem. Mówiąc obrazowo, niektórzy wolą pomidorową z makaronem a inni z ryżem, ale gdy śpiewamy “Weszło!” jak na mijającym obozie integracyjnym, jest to szczere, jednoczące ramię w ramię, podkreślające to, że nikt u nas nie jest po prostu dziennikarzem, radiowcem, realizatorem, grafikiem.
Każdy jest weszlakiem.
Zawsze będziemy mieli tym przewagę. To, że udało się stworzyć taką mentalność w redakcji jest jej wielkim, może największym sukcesem i sekretem.