Najbardziej lubię pracować w pozycji leżącej, a dziennikarstwo to jeden z niewielu zawodów, który to umożliwia. Jeszcze chyba tylko w prostytucji jest to możliwe.
Nie umiem pisać przy biurku. To znaczy umiem, ale męczę się dużo bardziej i wychodzą mi znacznie gorsze teksty.
No więc wtedy leżałem. Leżałem i stwierdziłem, że założę portal. Z nudów. Miałem świetną pracę, polegającą głównie na oczekiwaniu na bardzo wysoką pensję i ewentualnie odpisaniu na jednego maila dziennie. Ile czasu można się nudzić? Miesiąc – tak. Dwa miesiące – oczywiście. Ale nie rok. A natury nie oszukasz. Jestem swego rodzaju ekshibicjonistą. Kiedy coś wpada mi do głowy, lubię się tym podzielić. Lubię wyrazić opinię w możliwie najszerszym gronie. Nie wiem, czy lubię pisać – były momenty, że lubiłem, ale to było dawno, natomiast mam świadomość, że umiem. Są też inne rzeczy, które – tak uważam – potrafię robić, ale żadnej w tym stopniu, co pisać.
Mówiąc więc pół żartem, pół serio: szkoda by było, żeby taki talent się zmarnował. Czułem potrzebę stukania w klawisze i z tej potrzeby, wynikającej też z nadmiaru czasu, powstała prymitywna stronka.
*
Pytałem się kolegów: – Co myślicie o nazwie Weszło?
Wszyscy mi powiedzieli, że beznadziejna.
Już rozumiecie, jak bardzo sugeruję się zdaniem innych.
*
Nazwa nie taka, jak ludziom się wydaje, że być powinna. Treści nie takie, do jakich wszyscy byli przyzwyczajeni. Z kulturą na bakier.
– Dlaczego używacie wulgaryzmów?
– Bo czasami dobrze rzucona „kurwa” jest lepsza niż tysiąc słów.
Zespół ludzi – zupełnie od czapy. Biznesowo – wbrew trendom. Organizacyjnie… Organizacja nie istnieje.
To się po prostu musiało udać.
Raz było mnie na Weszło więcej, potem znacznie mniej, potem znowu więcej. Różne były etapy, bo czasami chciałem żyć czymś innym, czasami z kolei czułem, że to projekt mojego życia. Wychodziłem, ale tylko na chwilę – żeby spoglądać zza rogu, co się dzieje beze mnie. Dzisiaj jestem dumny z tych dziesięciu lat. Były momenty, gdy rumieniłem się ze wstydu, ale teraz rumienię się z dumy.
Zrobiliśmy coś z niczego.
Bez środków, bez zaplecza finansowo-technicznego, bez działu marketingu i bez poważnej persony w roli CEO. Mieliśmy tylko klawiatury i pomysł. Dzisiaj mamy wszystko, kamery w cenie samochodu. Sprzęt radiowy. Studio. Nawet obklejonego Land Rovera, któremu zaraz zamontujemy głośniki na dachu. Mamy tak bardzo wszystko, że mamy nawet drużynę piłkarską. Jesteśmy na etapie, kiedy sami sobie wyznaczamy sufit. Jeśli chcemy wydać magazyn, to go wydajemy. Jeśli chcemy założyć portal o szkoleniu dzieci, to go zakładamy.
A miejsce do którego doszliśmy oznacza, że z obranej drogi nie można zawrócić. Lat temu dziewięć można było bez żalu przestać pisać i zamknąć stronę. Teraz to niemożliwe. Teraz byłoby jak spalenie fabryki.
*
10 lat. 10 kilogramów więcej. 1000 siwych włosów. Trochę się zestarzałem wraz z tą stroną. Pojawiła się żona, potem syn, potem jeszcze jeden syn. Chłopaki z Weszło, kiedyś studenciaki, pozakładali rodziny. Jedni przychodzą do redakcji z psem, inni z niemowlakiem.
To też zmienia mnie. Muszę być odpowiedzialny nie tylko za siebie i za swoją rodzinę, ale muszę utrzymać biznes dla czterdziestu osób i ich rodzin. Nie możesz mieć wszystkiego w dupie, w zasadzie niczego już nie możesz mieć w dupie. Jeśli komuś rodzi się dziecko to wiesz, że przecież za moment musisz dać mu podwyżkę. Ale żeby ją dać, musisz znaleźć plan na pozyskanie środków. Czyli spirala nakręca się coraz bardziej. Nie ma momentu, w którym usiądziesz i powiesz: jest dobrze tak, jak jest, tyle wystarczy.
Nigdy nie wystarczy. Zawsze potrzeba będzie więcej.
Jeśli mnie ktoś pyta, czy ja w ogóle jeszcze jestem dziennikarzem, to nie wiem co odpowiedzieć. Trochę jestem. Ale trochę już nie. Założyłem stronę, żeby sobie popisać, a teraz przez tę stronę… nie mam czasu pisać.
*
Czy mam satysfakcję?
Mam zajebistą satysfakcję.
Zrobiliśmy wszystko wbrew rynkowi. Nie interesuje mnie, które teksty najlepiej się klikają, nawet tego nie sprawdzam. Kiedy ktoś mnie pyta, ile odsłon wygenerował jego artykuł, rzucam liczbą wymyśloną na poczekaniu. Nie chce mi się tego sprawdzać.
Jeśli raz sprawdzę, to pomyślę sobie, że może lepiej byłoby więcej pisać o tym, a mniej o tamtym. Potem sprawdzę znowu i utwierdzę się w tym przekonaniu. Za pół roku obudzę się ze stroną, która mnie samemu się nie podoba. Są dwie drogi: robić dokładnie to, czego oczekują czytelnicy/widzowie (i tak robi rynek), albo robić to, czego oczekujemy my sami, mając nadzieję, że czytelnikom/widzom też się spodoba (i tak robimy my). Podążanie za gustami kontra kształtowanie gustów.
Nie lubimy clickbaitów, więc ich nie stosujemy. Nie piszemy tekstów na dziesięciu podstronach, nie używamy slajdów. Dobrze się bawimy, grając na nosie tym, którym się wydaje, że czytelnika można zdobyć tylko poprzez tanie sztuczki. Piszemy rzeczy, które do internetu są za długie. Podejmujemy tematy, które podobno nie są interesujące dla szerszego grona odbiorców. Wyrażamy – raz mądre, raz głupie – opinie.
Nie interesują nas plotki. Nie piszemy w poniedziałek, że Pochettino przejdzie do Realu, by we wtorek napisać, że jednak nie przejdzie, w środę, że może przejdzie, a w czwartek, że w sumie nie wiadomo i więcej okaże się w piątek. Nie bierzemy do ręki „Przeglądu Sportowego” tylko po to, by go po prostu przepisać i stworzyć na podstawie pracy dziennikarzy 30 artykułów. A przecież to znacznie łatwiejsze niż to, co robimy dzień w dzień. Sami tworzymy treści. Ktoś mi ostatnio powiedział, że to wręcz model zbyt ambitny, jak na dzisiejsze czasy. Można było ściąć koszty i kopiować, kopiować, kopiować. Naciągać na kliki, naciągać, naciągać. Brać tekst z „La Gazzetty” i dodać mu zgrabny tytuł. Trzy minuty roboty, z tłumaczeniem włącznie.
Nie wiem, czy to doceniacie. Mam nadzieję, że tak.
*
Dziękuję wszystkim chłopakom, którzy na co dzień mi pomagają. Dziękuję czytelnikom, którzy są z nami od lat. Przepraszam za wszelkie niedociągnięcia, cały czas staramy się, by było ich coraz mniej.
Wyjechaliśmy na trzy dni nad jezioro. Biznes chwilowo zamknięty. Aż przypomina się anegdotka z Januszem Wójcikiem.
– Panie trenerze, to jest libacja.
– To nie jest libacja, tylko integracja.
Do Warszawy wracamy w środę, a kiedy wrócimy do życia: to się jeszcze okaże.