Reklama

Wspaniałe to były lata, nie zapomnę ich nigdy

redakcja

Autor:redakcja

04 czerwca 2018, 11:03 • 5 min czytania 12 komentarzy

– Powtórzmy jeszcze raz, okej? – powiedziałem do swojej dziewczyny godzinę przed wyjściem z domu. Wszystko przez to, że gdzieś mignął mi cytat o wiedzy jednego z redaktorów Weszło: „zna kadry wszystkich klubów ekstraklasy i kilku pierwszej ligi”. Skoro akurat miałem tam rozmowę kwalifikacyjną, to wyryłem je na pamięć. Bo przecież mogli zapytać.

Wspaniałe to były lata, nie zapomnę ich nigdy

Nie zapytali. Zostałem z tą znajomością piłkarzy Kolejarza Stróże i Okocimskiego Brzesko jak Himilsbach z angielskim? No nie do końca, bo robotę przecież dostałem. Zameldowałem się w 4-pokojowym mieszkaniu w samym centrum Lemingradu, które robiło wtedy za redakcję, przegrałem z przyszłym przełożonym w FIFĘ (nie żeby specjalnie!), zjadłem obiad i… tyle. Całe rozdziały dotyczące rekrutacji nowych pracowników wyśmiane i wyrzucone do kosza.

Wspominam tę historię z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że redaktor naczelny kazał mi napisać felieton na 10-lecie Weszło, a o poprzednich pięciu wstępach raczej nie mogę powiedzieć, że do czegoś prowadziły. Ale również przez to, że z czasem okazało się, iż ta scenka była dość wymowna. Oddawała charakter naszej strony. Przynajmniej tak mi się wydaje. Po pierwsze, chodzi o dosłowność. Jeśli chcesz traktować wszystko, co znajdziesz na Weszło, literalnie – najlepiej od razu zmień portal. Przez pierwsze miesiące mojej pracy byłem tym na swój sposób zauroczony – to pisanie było nieustanną grą z czytelnikiem, który miał świadomość, że autor nie zwariował, tylko właśnie ironizuje, hiperbolizuje czy używa zwrotu, który w teorii nie ma większego sensu, ale w praktyce jest częścią pewnego „kodu” dla wtajemniczonych. Innymi słowy – puszcza oczko. Dziś wygląda to już trochę inaczej, można powiedzieć, że płacimy cenę za swoją popularność, bo z masowym czytelnikiem zdecydowanie trudniej o taką chemię, ale wydaje mi się, że i tak ciągle tworzymy – jako autorzy i czytelnicy – całkiem fajną, unikalną społeczność.

Po drugie, mam na myśli wychodzenie poza schemat. Owszem, czasami tak daleko, że widać już granicę, za którą jest tylko żenada (ba, zdarzyło nam się ją wiele razy przekroczyć), ale koniec końców bilans chyba wychodzi na plus. Jestem po studiach dziennikarskich. Ani to za bardzo nie pomaga w codziennej pracy, ani – jak twierdzą niektórzy – nie przeszkadza, ale dzięki temu mam podręcznikową wiedzę na temat tego, jak powinna funkcjonować redakcja i jak powinno się uprawiać dziennikarstwo. Jednak weszlacka rzeczywistość zawsze wygląda zdecydowanie inaczej, przez co na początku często słyszałem od chłopaków: „dobry materiał, nadawałby się do puszczenia na sportowefakty.pl”.

Chyba nie muszę dodawać, że taki komplement oznaczał tyle, że tekst lądował w koszu.

Reklama

Ale gdy już wejdziesz między te wrony, to nie tyle musisz, co chcesz krakać jak i one. Czasami naprawdę trudno wyskoczyć z tych butów, w których chodzi się w pracy, choć oczywiste jest, że taki brak dystansu nie prowadzi do niczego dobrego. Przypomina mi się historyjka sprzed kilku tygodni, której zapewne opowiadać nie powinienem, ale z perspektywy czasu wydaje się tak absurdalna, że zaryzykuję, bo pasuje do tezy. Po finale Pucharu Polski postanowiliśmy poszwendać się trochę po mieście, oczywiście z przewodnikiem w postaci alkoholu. Gdy po ulicach Warszawy zaczynały już kursować dzienne autobusy, natknęliśmy się na kilku piłkarzy Arki, którzy spędzali wieczór w podobny sposób, choć po tym, co pokazali na Narodowym, powodów do świętowania nie mieli. Generalnie jestem typem osoby, która nie miałaby z tym większych problemów, bo jednak da się zrozumieć to, że po zmarnowaniu takiej szansy chcesz zrobić coś, co pozwala na chwilę zapomnieć o niepowodzeniu. Niestety, odezwała się we mnie wtedy dusza dziennikarza, który zawsze musi szukać dziury w całym i nakazała spytać Grzegorza Piesio, czy mu nie wstyd. Wiadomo – tak zwyczajnie, po ludzku.

Cytując klasyka – szamotanina zawisła w powietrzu, nawet nie wpuszczono nas przez to do klubu. Tu oczywiście nie ma się czym chwalić – jeśli powiecie, że wyszło słabo, to zrozumiem, bo sam mam mieszane odczucia – ale to właśnie ten rodzaj dziwnych historii, które częściej przydarzają się nam niż innym.

Trafiłem na Weszło w momencie, w którym wiele szurniętych akcji i niecodziennych tekstów było już historią, dlatego raczej nie jestem odpowiednią osobą, by do nich wracać. Zapewne o niektórych wspomną Krzysiek Stanowski, Kuba Olkiewicz, Leszek Milewski czy Michał Sadomski, mogliby to też zrobić dziennikarze, których już z nami nie ma (i od których sporo się nauczyłem) tacy jak Tomek Ćwiąkała, Paweł Grabowski, Piotrek Jóźwiak, Paweł Muzyka czy Piotr Tomasik. Sam chciałbym przypomnieć za to pewien dość niepozorny moment, który chyba dobrze oddaje wyjątkowość pracy w tej redakcji. Czas akcji – dzień po blamażu Legii w Lidze Mistrzów. Za nami był mecz, w którym wydawało się, że Borussia Dortmund uprawia inną dyscyplinę sportu, a to z kolei oznaczało dzień grillowania Besnika Hasiego. Przy czym Albańczyk obrywał od nas od dłuższego czasu, więc niełatwo było wymyślić coś nowego. Raczej bez przekonania i trochę z bezradności zaproponowałem, by wymienić wszystkie powody, dla których Hasi powinien dalej pracować w Legii, co oczywiście sprowadzało się do wrzucenia na stronę pustego szablonu. Moi wykładowcy zapewne pokręciliby głowami z politowaniem wypisanym na twarzy. Jestem również przekonany, że w innych redakcjach w bardziej lub mniej grzeczny sposób poproszono by mnie o wzięcie się do roboty. A na Weszło było ciepłe przyjęcie z waszej strony, a także pochwała z samej góry, a musicie wiedzieć, że to nie zdarza się często.

Jeszcze raz wrócę do tych moich studiów. Sześciu chętnych na jedno miejsce, a tych na roku było blisko ponad stówkę. Od początku miałem świadomość tego, jak wiele młodych osób – zapewne bez większej wiedzy na temat wysokości zarobków, które są dziś w dziennikarstwie różne – myśli, że ten zawód to fajny pomysł na życie. Jednak dopiero na Weszło poczułem, że naprawdę mnóstwo ludzi chciałoby dołączyć do naszej ekipy. Wierzcie lub nie, ale wszystkich aplikacji czy zapytań w różnych miejscach było tyle, że mówimy pewnie nie o setkach, lecz o tysiącach. Sam czasami dostaję pytania o to, jak zacząć i co się w tej robocie liczy, więc tym postanowiłem zakończyć.

A więc tak… liczy się systematyczność i wytrwałość. Przypominam sobie swoją rekrutację. To był długi, trudny, wieloetapowy proces. Przynajmniej tak wspominają go ci, którzy walczyli o angaż do ostatnich chwil. Ja sam… odpadłem na pierwszym etapie, podsumowaniu kolejki, po mojej koronnej konkurencji. Ale warto było poszukać tylnego wejścia, bo fajnie dostawać pieniądze za coś, co tak naprawdę jest jedną wielką przygodą.

Mateusz Rokuszewski

Reklama

Najnowsze

Koszykówka

Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark

Michał Kołkowski
2
Fenomen socjologiczny czy beneficjentka “białego przywileju”? Kłótnia o Caitlin Clark
Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Felietony i blogi

Komentarze

12 komentarzy

Loading...